czwartek, 28 listopada 2013

"I can't unlove you..." cz.2

Ale mam zapłon... Przepraszam, że tak późno :) Mam nadzieję, że się bardzo nie gniewacie :) Już widzę o co chodziło z tymi "jebutnymi" fragmentami, Paula :D Czekam na więcej :D

Domcia

Wrócili do domu już po północy. Marek obejmował świeżo upieczoną narzeczoną w talii, a Agata opierała głowę na jego torsie.
- Co zrobimy jutro? - zapytała jeżdżąc powoli palcem po jego policzku.
- Co tylko chcesz... - odpowiedział i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Siedzieli na kanapie w salonie oświetlonym tylko lampką na drugim końcu pomieszczenia.
- Napijesz się wina? - spojrzał na nią. Ona wyraziła chęć skinieniem głowy. Marek udał się do kuchni, a Agata siedziała na kanapie przyglądając się pierścionkowi. Wciąż nie mogła uwierzyć że to dzieje się naprawdę. Do salonu wrócił Marek z dwoma kieliszkami i otwartą butelką czerwonego wina. Rozlał ciecz do kieliszków , oparł się o kanapę i objął brunetkę. Ona wciąż mu się przyglądała.
- Coś nie tak? - spojrzał na Agatę, która trzymała w obu dłoniach kieliszek przy ustach, i przyglądała mu się uważnie.
- Wszystko dobrze, po prostu siedzę tu z Tobą jako twoja narzeczona i nadal nie mogę w to uwierzyć. Pamiętam jak dziś nasze pierwsze spotkanie "mecenasie Dębski" - uśmiechnęła się na samo wspomnienie, ich rozmowy i jego zaakcentowania słowa "mecenasie". - No tak. - uśmiechnął się i objął ją mocniej. - Ale mnie wtedy denerwowałaś. Dumna pani mecenas z wielkiej korporacji. Momentami myślałem,  że wyjdę z siebie.
- Ja do Ciebie również nie pałałam zbytnio sympatią - napiła się wina - Kto by pałał do takiego bufona? - zażartowała puszczając mu oczko kontynuując wspomnienia.
- A kto by pałał do takiej wariatki - zripostował parodiując jej ton
- Ej! - udała złość i uderzyła go leżącą obok niej poduszką.
- Za co? - udawał bardzo pokrzywdzonego.
- Ty już dobrze wiesz za co. - wstała i poszła do sypialni. 
Cały następny ranek udawała obrażoną, a na dodatek specjalnie wykonywała takie ruchy, by go ukarać. On starał się nie zwracać na to uwagi, choć miał wyjątkową ochotę podejść do narzeczonej i wziąć w swoje ramiona.
Siedział przed papierami, a ona krzątała się po kuchni robiąc dla siebie śniadanie. W pewnej chwili on wstał, stanął za nią i delikatnie położył ręce na jej biodrach:
- Długo jeszcze będziesz tak mi dokuczać? - powiedział do jej ucha, a jego ciepły oddech przyjemnie podrażnił jej skórę.
-Ja się do Ciebie nie odzywam.-powiedziała- zabieraj swoje paluchy z moich bioder.
- A jak nie zabiorę? - szepnął jej do ucha, odgarnął jej włosy odkrywając kawałek szyi - A jak Cie pocałuje o tu? - musnął wargami jej szyje - i tu - powtarzał tak kilkakrotnie, po czym składał na jej szyi pocałunki.
-Marek, idź lepiej do swoich papierów.- powiedziała, odchodząc z gotowymi kanapkami do stołu.
-A coś Ty jeszcze taka zła?- zapytał siadając koło niej.
- Nie domyślasz się? Weź łapy. - uśmiechnęła się podstępnie, poczym spokojnie jak gdyby nigdy nic usiadła przy stole.
- Właśnie próbuję i nie wiem. O tę wczorajszą wariatkę ci chodzi? Agata no proszę cię... Chcesz taki wspaniały poranek zmarnować?  - nie poddawał się i ponownie pocałował ją w szyję.
- Wiesz przecież, dobrze, że nie miałem nic złego na myśli... Żartowałem tylko... równie dobrze mógłbym się obrazić o twojego bufona.
W tym momencie Agata o mały włos nie wybuchła śmiechem. Nie była na niego w ogóle zła, ale uwielbiała się z nim droczyć. Tym razem chyba naprawdę się wkręcił. Postanowiła się jeszcze trochę pobawić jego psią wiernością.
Do końca poranku ciągle robiła wszystko żeby pobudzić jego emocje, a następnie perfidnie go zwieść. Jednak po kilku jego spojrzeniach zaprzestała swojej "zabawy".
Wchodząc do kancelarii Agata starała się tak ustawić dłoń, aby jak jak najbardziej wyeksponować swój nowy i założony na stałe - element biżuterii. Oczywiście pierwszą osobą, która go zauważyła, był kancelaryjny Sherlock Holmes w tym wcieleniu podający się za rudowłosą kobietę, a mianowicie Dorotę Gawron.
-Śliczny! - podeszła do przyjaciółki i przyjrzała się uważniej iej dłoni. - To kiedy ślub? - zapytała Dorota, kiedy brunetka weszła do kancelarii.
-Ledwo co się zaręczyliśmy, a Ty już o ślubie.
- No tak, teraz kolejne trzy lata będziemy czekać na ślub, a po ślubie kolejne trzy lata na waszego pierworodnego - puściła jej oczko. Agata uderzyła w ramię rudowłosą leżącymi na biurku aktami.
- No co? Wy się lepiej śpieszcie, bo z waszym tempem to o balkoniku do ołtarza pójdziecie.
- Widzę, że humorek dopisuje - rzekł wchodzący do kancelari Dębski, podszedł do brunetki, ucałował jej skroń i objął ramieniem.- Wiesz, pewnie byśmy stanęli szybciej na ślubnym kobiercu ale to ty nas tak późno poznałaś. - Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Dorota machnęła ręką z bezsilności, i skierowała się do swojego gabinetu.
- A wracając do pierworodnego... - Agata zaczęła się delikatnie masować po płaskim brzuchu -  Czemu uważasz, że będzie trzeba czekać jeszcze tyle czasu? - dodała z wyraźną satysfakcją w głosie.
- Słucham?! Agata? Ja o czymś nie wiem? Nie uważasz, że powinienem jako pierwszy? - Dębski stanął naprzeciw niej i udając bardzo złego położył ręce na biodrach. Jego narzeczona uśmiechnęła się przebiegle i zwróciła wzrok na Dorotę, która była niemniej zdziwiona od mężczyzny.
- Ależ wy się łatwo nabieracie... - zaśmiała się i poszła do swojego gabinetu.
-Nie żartuj sobie z takich rzeczy.- powiedział Marek, czochrając jej włosy.
-Marek!- zdążyła jeszcze krzyknąć zanim wszedł do swojego gabinetu.  - Tak słucham? - wyjrzał zza drzwi.
- Chodź tu. - ruchem ręki zaprosiła go do swojego gabinetu.
- Co się stało? - zapytał zamknąwszy drzwi do pomieszczenia.
- A co byś zrobił gdybym naprawdę była w ciąży? Nie planowaliśmy nic takiego, ale wiesz...
- Co bym zrobił? - objął ją delikatnie w talii. - Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Naprawdę ? - uniosła brew, i ukryła zarumienione policzki w niesfornych kosmykach.
-Mhm.- odpowiedział  całując ją w czubek głowy.
-Dobra, zaraz mam klienta. Idź już do siebie.
-Jesteś bezlitosna. - położył jej powoli ręce na biodrach, by jednak prawie od razu je zdjąć i wyszedł z jej gabinetu.
Siedziała w swoim gabinecie. Myślała czy dobrze robi wkręcając Marka, że spodziewają się dziecka. 'Co on sobie teraz myśli?' pytała samą siebie.
Wieczorem, kiedy wracali do domu, Marek zadał jej pytanie, które wiedziała, że musi paść prędzej, czy później. Widać jednak nie chciał poruszać tak delikatnego i ich prywatnego tematu w kancelarii, gdzie jak wiadomo ściany mają uszy i na dodatek rude włosy.
- Agata... Czy ty... Czy ty dziś rano to serio? - spojrzał prosto w jej oczy. Agata jednak chciała usłyszeć to słowo z jego ust.
- Co serio? - udawała blondynkę.
- Czy to prawda, że zostanę ojcem? - był całkowicie poważny, a jednocześnie w jego oczach widziała blask podniecenia z tej perspektywy.
- Marek... Nie...
-To czemu to powiedziałaś ? - Agata, dlaczego ty mnie tak traktujesz? Co ja Ci zrobiłem? Czemu nie traktujesz mnie poważnie? - Marek trochę się zdenerwował.
- Marek... To nie tak... - próbowała się obronić Agata, jednak on nie dał jej się wytlumaczyć.
-Marek! - krzyknęła jak wyszedł z samochodu. Zrobiła to samo.
-Co Agato? Agata, cholera jasna to nie są tematy do żartów, zdajesz sobie z tego sprawę?
- Dobrze, przepraszam... - uniosła dłonie do góry i oparła głowę o szybę. Marek gwałtownie zahamował. Brunetka spojrzała się na niego.
- Agata czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? Czy wszystko jest dla Ciebie jednym wielkim żartem? - spojrzał na nią
- O co Ci chodzi?
- Dobrze przepraszam - odwzorował jej zachowanie sprzed kilku minut - o to mi chodzi, że według ciebie najlepiej powiedzieć przepraszam, żeby mieć wszystko z głowy.
- Nie rozumiem po co wyolbrzymiasz tak te dwa słowa, przeprosiłam Cię, tak? - zmarszczyła czoło.
- No właśnie przeprosiłaś i koniec tematu, tak najprościej prawda? -  brunetka jednak nie odpowiedziała, tylko oparła się głową o szybe.
- Agata czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? - uniósł się.
- Jedź do domu - rzekła cicho. Marek odpalił samochód i ruszyli. Resztę drogi panowała miedzy nimi tym razem niezręczna i przepełniona złością cisza. Pojedyńcze łzy spływały po jej policzku. Wpatrywała się w oświetloną Warszawę przez szybę samochodu.
- Co mam Ci jeszcze powiedzieć? Przepraszam Cię. Marek, proszę Cię. Ja tylko się droczyłam. - mówiła błagalnym głosem.
- Wiem, że przeprosiłaś, ale ja chciałbym, żebyś potraktowała mnie... nie. Nas - poważnie. Rozumiesz? - jego ton był bardzo oficjalny i jakby nie jego. Agata poczuła jak kładzie rękę na jej ramieniu. - Dopiero wtedy będę mógł ci ci ponownie zaufać. - poczuła jak po jej policzku spływają dwie duże krople. Wysiadła z samochodu i po chwili zniknęła z jego oczu gdzieś w ciemnościach  warszawskiej nocy.
Musiała się przejść. Chciała sobie to wszystko poukładać, przemyśleć. Dopiero będąc z Markiem czuła, że jej życie ma sens, a teraz to wszystko miałoby się zawalić?
Dojechał do mieszkania. Jej jeszcze nie było. Usiadł na kanapie i wyciągnął z szafki butelkę whisky. Poszedł po szklankę. Miał już nalewać do szklanki, gdy zadzwonił jego. Odebrał od razu, myśląc, że to Agata, jednak był to tylko prokurator z prowadzonej przez niego sprawy.
Spacerując przedmieściami Warszawy wiatr targał jej długie,  ciemne włosy, a mróz drażnił policzki. Przechodząc obok jakiejś sali tanecznej, stanęła wsłuchując się w wydobywające się z wnętrza spokojne dźwięki muzyki. Zrobiła dwa kroki w tył i spojrzała przez wielką szybe do środka. Uśmiechnęła się przez łzy, weszła do środka i usiadła na jednym z krzesełek. Przyglądała się dziewczynkom wykonującym piruety. Wróciła wspomnieniami do dnia kiedy i ona była baletnicą. Z myśli wyrwał ją dotyk dłoni małej  dziewczynki.
- Dlaczego pani płacze? - brunetka spojrzała w oczy małej szatynki.
- Nie zawsze wszystko się najlepiej układa. - uśmiechnęła się. Zza pleców dziewczynki dobiegł głos kobiety.
- Łucja, teraz ty. - dziewczynka pobiegła do reszyty grupy - Przepraszam za nią.
- Nic nie szkodzi - Agata uśmiechnęła się.
- Łucja jest naprawdę przeuroczą dziewczynką, ale ma pecha w życiu - opiekunka spojrzała na dziecko.
- Pecha? - Agata podniosła się i otworzyła szerzej oczy
- Nie może znaleźć rodziny zastępczej, większość rodzin chcę dzieci do 5 roku życia, a ona w święta kończy 7. Naprawdę jest bardzo zdolną baletnicą, ma główną role w "Dziadku do orzechów". Może przyjdzie pani? - spojrzała teraz na Agatę.
- Ta dziewczynka jest z domu dziecka?
- Tak, nasza szkoła zorganizowała jedno stypendium dla wychowanka domu dziecka. Zrobiliśmy casting i Łucja wygrała go, w przyszłości jest przed nią kariera. Może przyjdzie pani na przedstawienie? Plakat wisi na drzwiach.
- Jeżeli pozwoli mi na to czas... - spojrzała w kierunku Łucji. Dziewczynka pomachała brunetce, Agata uśmiechnęła się i opuściła szkołę.
Wędrowała dalej po ulicach Warszawy w sklepach wyczuwalna była coraz bardziej magia świąt. Po długim spacerze i intensywnych przemyśleniach, brunetka wróciła do mieszkania. Powiesiła płaszcz i udała się do salonu, w którym zastała śpiącego na kanapie Dębskiego. Uśmiechnęła się do siebie i przykryła go kocem. Siedziała chwilę na krawędzi stołu wpatrując się w śpiącego mężczyznę, po czym ucałowała jego skroń i poszła wziąc rozgrzewający prysznic.
Następnego dnia Marek obudził się o siódmej rano. Poszedł w kierunku sypialni. Zobaczył jak jego narzeczona śpi skulona w kłębek. Popatrzył na nią. Poprzedniego dnia nawet nie słyszał jak weszła do mieszkania. Podszedł do niej i odgarnął jej grzywkę, która opadła na jej oczy. Przebudziła się.
-Cześć.- powiedziała.
-O której wróciłaś?
-Kilka minut po północy. Spałeś już. -Marek?
-Słucham? Co jest?
-Co byś powiedział, jakbyśmy zaadoptowali dziecko, a konkretnie dziewczynkę?
- Znowu chcesz ze mnie zadrwić? Mało ci po wczoraj? Myślałam że skończysz mnie podpuszczać? - powiedział lekko podirytowany.
-Ale ja mówię poważne.
-Czemu chcesz adoptować a nie wychować swoje własne? - Agata spuściła głowę. Marek usiadł na krawędzi łóżka.
- Odpowiesz mi na pytanie? - zapytał już spokojnie.
- Po prostu wczoraj.. - uniosła głowę do góry - Czemu nie pomożemy uszczęśliwić jednego porzuconego dziecka? Wyobrażasz sobie spędzać każde urodziny, święta bez nikogo bliskiego? - chwyciła go za rękę. - Wczoraj poznałam przeuroczą dziewczynkę..
- Agata, za szybko się przywiązujesz.. - rzekł - wiesz jakie mają szanse zapracowane pary.
- Spróbujmy proszę.. Agata spuściła głowę. Marek usiadł na krawędzi łóżka.
- Ale daj mi dokończyć …. Przechodziłam koło takiej jednej szkoły baletowej…. Jak byłam mała w Bydgoszczy sama tańczyłam, kochałam balet. Mama mnie zapisała na niego, była na każdym moim występie, to była nasza wspólna pasja. Wczoraj to przypomniało mi mamę… Weszłam tam i patrzyłam ja te małe tancerki kręcą piruety… Jedna z nich podeszła do mnie i spytała… spytała czemu jestem smutna… Instruktorka zawołała ją i przeprosiła za nią. Wyjaśniła, że…. Ta mała jest z domu dziecka… Jest taka zdolna, dostała stypendium do tej szkoły, ma przed sobą wielką karierę, a niewielkie szanse na realizację marzeń… Wszystkie jej koleżanki mogą mieć normalne rodziny, a ona nie, tylko dlatego że ma już 7 lat…. Dlaczego nie możemy my dać jej tej szansy? – Brunetce świeciły się oczy kiedy z zapałem opowiadała o tej uroczej dziewczynce. Mężczyzna już wiedział, że kobieta uległa jakiemuś urokowi tej małej i zrobi wszystko, żeby go przekonać. On nie był z kamienia, jego również ta opowieść poruszyła, ale zwyczajnie nie był pewny czy uda im się podołać  z obowiązkami. Marek złapał jej dłoń.
- Agatko, ale wiesz dobrze przecież, że ciągle pracujemy do późna, nie raz się mijamy, wyjeżdżamy, dziecko to duża odpowiedzialność, tym bardziej takie… skrzywdzone przez los…. Przykra historia, ale pomyśl… Ona się przywiąże, jak coś nie wyjdzie, jak nie podołamy, ona się rozczaruje. Wiem dobrze, że ty też…. Zaskoczyłaś mnie… Powinniśmy się nad tym lepiej zastanowić, hmmm? - Kobieta przytuliła się do niego.
- Dostałam zaproszenie na jej występ w „Dziadku do orzechów”. Może poszedłbyś ze mną, poznał ją. Na pewno ją polubisz.
Mężczyzna skinął głową na zgodę.
- I przepraszam Cię za wczoraj… - wyszeptała mu do ucha ze łzami w oczach – ja po prostu chciałam wiedzieć… czy chcesz go tak bardzo jak ja…
Marek pogłaskał po włosach ukochaną i ucałował jej czoło.
- Jak niczego innego. – wyszeptał opierając swoje czoło o jej.
- Więc zaadoptujmy Łucję. Pragniesz dziecka tak samo jak ja, przecież to nie ma znaczenia czy adoptowane czy nie.
- Agata.. - wypuścił głośno powietrze -..ja musze to przemyśleć, ty też powinnaś. Nie podejmuje sie decyzji impulsywnie, możesz zranić kogoś.
- Przemyślenia są dla tchórzy, którzy potrzebują tylko czasu. Jeśli się czegoś chcę, to nie potrzebne są przemyślenia.
- Nazywasz siebie również tchórzem, za każdym razem kiedy musiałaś przemyśleć coś?
- Tak, kiedyś byłam tchórzem, ale nie teraz. Teraz jestem pewna czego chcę. Jestem pewna swoich decyzji. -A jak nie zdamy tych testów? Agata, lepiej się wychowuje swoje dziecko niż cudze.
-Marek, proszę Cię... Ja wiem, że to będzie trudne, ale damy radę... Nie z takimi trudnościami dawaliśmy sobie już radę...
- Ja bym się jeszcze zastanowił... Agata... Ty też jeszcze to przemyśl, dobrze? Nie znasz tej dziewczynki, nic o niej nie wiesz, a chcesz mieć ją na co dzień?  Zanim na cokolwiek się zdecydujemy, musimy się z nią lepirj poznać. A adopcja wiąże się również z mnóstwem testów, dokumentów. Nie wiem, czy jesteśmy na to gotowi. Moglibyśmy nie mieć szans na zaadoptowanie jej, ponieważ nie mamy ślubu. - Marek przerwał by nabrać powietrza, więc Agata skorzystała z okazji.
- To możemy wziąć ślub. Przecież jesteśmy zaręczeni. Jaki to problem? Ty jej nie widziałeś, nie widziałeś jaka jest kochana. Jakie dziecko podeszłoby do zupełnie obcej osoby? - patrzyła się na niego czułym wzrokiem.
- Wiem, że nie ma zbyt wielu takich dzieci, ale ja naprawdę wolałbym jeszcze to przemyśleć. - wstał z łóżka i skierował się ku drzwiom, jednak wcześniej dodał - Wstań już, bo Ci kawa wystygnie.
Cały dzień myślał o ich porannej rozmowie. Nie mógł się skupić w sądzie, na spotkaniach z klientami, na pytaniach Bartka... Na niczym... Kiedy późnym popołudniem zostali sami w kancelarii, wszedł do jej gabinetu i usiadł przed nią przy jej biurku.
- Jak ci minął dzień? - zaczął. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych, ale była nieunikniona.
- Dobrze. A tobie? - uśmiechnęła się do partnera, popierając głowę na rękach.W jej oczach widział blask nadziei.
- Cały dzień myślałem o tej adopcji. Agata, ja bym chciał mieć swoje dziecko.
- Ale Łucja będzie twoja. - cała nadzieja znikła momentalnie z jej oczu. - Nie rozumiesz tego?
- Wiem, że mogłaby być moja. Może... kiedyś... mógłbym się poczuć jak jej ojciec, tata... A co działoby się przedtem? Nie chciałbym zranić ani jej, ani ciebie tym bardziej, tylko dlatego, że nie potrafię. Nie chciałbym też adoptować tej dziewczynki z litości. Ja chciałbym mieć właśne dziecko.Nasze dziecko. Chciałbym żeby było podobne z wyglądu do nas obojga, żebyśmy mogli dopatrywać się w nim naszych cech. Czy ty też mnie rozumiesz? - wiedziała, że on mówi poważnie i z głębi serca. W sumie, to miał w pewnym sensie rację. Litość też nie była w takich wypadkach wskazana. Rozumiała, że on chce być fair wobec niej jak i również i wobec Łucji. Chciałaby jej pomóc, ale może faktycznie byłoby lepiej dla nich obojga, gdyby się jeszcze zastanowili nad tym. Poniosła się z krzesła i usiadła na jego kolanach. Przytuliła się do niego. Jedno wiedziała na pewno: nie pozwoli aby ta sprawa ich poróżniła. Kochała go bez względu na to, czy adopcja miałaby dojść do skutku, czy nie. Jednyne co była w stanie mu teraz powiedzieć, to ciche, acz szczere 'Nie potrafię Cię nie kochać'.
Następnego dnia rano obudziła się w jego ramionach. Była szczęśliwa. Nie byli na siebie źli, nie było pomiędzy nimi ŻADNYCH niedomówień, kochali się z całych serc. Wczoraj wieczorem wszystko to znikło, pękło niby mydlana bańka.
Kiedy ona mocowała się z zamkiem do drzwi, on objął ją w talii i szepnął do ucha:
- A może byśmy postarali się o własne dziecko? - mówiąc to, składał jej pojedyncze pocałunki na szyi.
- Co? - odwróciła się ze zdziwieniem, lecz gdy zobaczyła jego wzrok, prawie upadła na ziemię.
- Oj, nie udawaj, kochanie. Mówię, że może byśmy się postarali o własne dziecko? - przysunął narzeczoną do siebie.
- Teraz? Marek, co ty robisz? - próbowała protestować, gdy wziął ją na ręce i wniósł do mieszkania i zamknął drzwi.
- Zgadnij. - powiedział rozkojarzonym głosem, gdyż jego wzrok przykuwały już tylko jej kuszące usta, w których chwilę potem z przyjemnością się zatopił.

Brunetka podniosła się cicho z łóżka i założyła jego szlafrok na swoje nagie ciało. Udała się do kuchni. Nastawiła wodę i usiadła przy stole.
Wpatrywała się w niewidzialny punkt gdzieś przed sobą. Uśmiechała się do siebie. Wczorajsza rozmowa z Markiem sprawiła, że zaczęła dokładnie analizować plusy i minusy adopcji. Nagle w jej wyobraźni ukazała się twarz, roześmianej szatynki. Oczy przepełnione radością, mimo trudności jakie życie jej dało. Ta mała była silnym dzieckiem, to była pierwsza cecha tak bardzo podobna do Agaty. Gdzieś za jej plecami dobiegł dźwięk gwizdka. Brunetka zerwała się z krzesełka i szybko ściągnęła czajnik z gazu by nie obudzić narzeczonego.
Po kilku minutach weszła do sypialni i usiadła na łóżku obok narzeczonego. Na stoliku nocnym postawiła kubek z gorącą herbatą. Położyła głowę na poduszce tuż obok niego, także widziała bardzo dokładnie każdy milimetr jego twarzy. Po krótkim czasie Marek otworzył oczy i spojrzał na nią próbując prześwietlić jej wnętrze. W końcu ona zaczęła.
- Marek, ty naprawdę nie chcesz jej adoptować? Naprawdę chcesz mieć własne dziecko? A co jeśli nam się nie uda?
- To nie tak... Źle mnie zrozumiałaś. Ja po prostu nie jestem gotowy na dziecko. Nie jestem gotowy zaadoptować dziecko, które tyle w życiu przeszło, a na dodatek jest na tyle duże, że rozumie to wszystko. Nie chcę brać jej z litości. Takie dziecko to wyczuje, a ono potrzebuje być kochane najbardziej jak tylko się da. A ja nie potrafiłbym jej chyba tego zagwarantować. - Marek usiadł i objął ją ramieniem.
- Może wcale nie jesteś gotowy na dziecko, a po prostu kryjesz się tym że to dziecko tyle przeszło, może nie chcesz nawet pierworodnego dziecka.. - spojrzała na niego - .. z Marią byłoby prościej prawda? Jej to pewnie się z dzieckiem nie śpieszyło. - Uwolniła sie z jego objęć i wstała z łóżka.
- Agata chyba nie masz zamiaru się znów kłócić? - zapytał
- Nie oczywiście, że nie - rzekła ironicznie, i wyszła z sypialni.
Mimo iż w jej naturze nie było poddawanie się, to w tej sytuacji nie widziała już sensu przygarnięcia Łucji.
Ona naprawdę potrzebowała OBOJGA rodziców, którzy by ją pokochali. Marek chyba miał rację, że sobie nie poradzą. Postanowiła poradzić się Wszechwiedzącej Doroty.
Marek siedział jeszcze chwilę w tej samej pozycji, po czym wstał z łóżka i kierował się za nią do kuchni. Siedziała przy stoliku wpatrując się w ciemna ciecz.
- Czemu tak Ci na tym zależy? Nie możesz poczekać na swoje dziecko? - Łucja też byłaby moim dzieckiem - uniosła wzrok na stojącego w progu Marka.
Ten poranek zdecydowanie nie należał do najlepszych dla obojga. Dzień rozpoczęty od kłótni zapowiadał się kolejnym dniem rozkojarzeń. Brunetka po szybkim prysznicu i ogarnięciu ,opuściła mieszkanie szybciej niż Marek. Wsiadła do swojego czerwonego auta i odjechała sprzed kamienicy. Marek w tym czasie wyszedł z łazienki wycierając mokre włosy. Spojrzał na wieszak, na którym nie było już siwego płaszcza jego narzeczonej. Usiadł na krawędzi szafki w przedpokoju i przetarł twarz dłońmi. Na ścianie na przeciwko wisiało ich wspólne zdjęcie. Podszedł do niego i ściągnął je ze ściany. Znów usiadł na krawędzi szafki i przyglądał się roześmianej brunetce na zdjęciu. Nie wiedział co w ostatnim czasie ich tak bardzo stara się poróżnić. Czy to brak czasu? Czy brak małych stópek biegających po mieszkaniu? Ostatnio coraz częściej kłócili się o dzieci. Obydwoje chcieli mieć dziecko, więc nie powinno być powodów do kłótni. Jednak nie w ich przypadku, nawet najmniejsza błahostka powodowała nerwy. Wziął głęboki wdech, wiedział że zbyt bardzo zależy im na sobie aby długo się na siebie gniewać. Wiedział też, że Agata mimo że odpuści wciąż będzie pragnęła zaadoptowania tej dziewczynki która skradła jej serce. Potrzebował czasu, i ta kłótnia mu go dała. Chciałby ją uszczęśliwić, ale nie wiedział czy podoła temu wszystkiemu. Odwiesił zdjęcie na swoje miejsce, wyszykował się i opuścił mieszkanie.
W kancelarii mijali się bez słowa. Nawet nie spoglądali na siebie, tak jakby nie istnieli. Zdezorientowana rudowłosa wtargnęła do "świątyni" brunetki.
- Powiesz mi o co chodzi? - zapytała siadają na przeciw niej w fotelu
- Nie rozumiem - uniosła wzrok z ekranu laptopa na rudą
- No między Tobą i Markiem? Pokłóciliście się?
- Troszkę - wymusiła uśmiech
- Agata wszystko w porządku? - chwyciła jej dłoń - To już trzeci raz w tym tygodniu jak chodzicie na siebie obrażeni.
- Tak wyszło - wyswobodziła dłoń z uchwytu Doroty i przeniosła ją na klawiaturę wystukując kolejne słowa w apelacji - gdyby nam na sobie nie zależało, nie kłócilibyśmy się.
- Mhm.. - ruda zmarszczyła czoło - tym razem o co?
- O dziecko.. - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się -...o ironio, oboje chcemy dziecko, a nie możemy się dogadać..zabawne nie? Komedia jak w mordę strzelił.
- Prędzej powiedziałabym, że dramat - Dorota wyprostowała się w fotelu
- Uważasz, że nasz związek jest dramatem? - uniosła brew
- Nie o to mi chodziło, chodziło mi raczej o te wasze kłótnie z byle jakiego powodu - odrzekła
- Uważasz, że temat dziecka to byle jaki powód?
- Agata możesz przestać łapać mnie za słówka? - rzekła poirytowana - Bardzo dobrze wiesz o co mi chodzi. Więc może powiesz dlaczego nie możecie się dogadać ?
- No dobrze.. - rzekła i zaczęła opowiadać całą sytuacje dnia wczorajszego - ..i po prostu chciałam zaadoptować Łucję. Chciałam aby mogła dorastać w prawdziwej rodzinie. Chciałam dać jej coś cenniejszego niż prezent, chciałam podarować jej dom, miłość i rodzinę, jednak Marek twierdzi, że nie jest gotowy, że jej nie znamy...wiem że ma racje, ale mój instynkt macierzyński wie czego chcę. Czuję, że ta mała może zmienić nasze życie.
Chiwlę później usłyszał trzask zamykanych drzwi do jej gabinetu."FBI wyszło." pomyślał. Nie chciał już dłużej tego ciągnąć. Powoli podszedł do drzwi i delikatnie je uchylił. Podszedł do niej i położył ręce na jej barkach,masując je delikatnie. Zauważył, że narzeczona zamyka laptopa i odchyla z rozkoszą głowę do tyłu.
- No przepraszam... - zamruczał koło jej ucha. - Nie chcę się z tobą kłócić, a tym bardziej w takiej sprawie... Ja po prostu bardzo chcę mieć dziecko... Wiesz, ja przemyślałem już to dokładnie i jeśli tylko nam się uda, to... - popatrzył się jej prosto w oczy - zaadoptujmy...tę dziewczynkę.
- Łucję - uściśliła.
- To buziak na zgodę? - uśmiechnął się.
- Nawet dwa, a wieczorem... - zaczęła bawić się jego krawatem - wieczorem zrobię co coś pysznego.
Kiedy kilka godzin wychodzili z pracy, Agata wciąż opowiadała mu o Łucji, a on cierpliwie tego wysłuchiwał. Patrzył się na jej radosną, roześmianą twarz i nie mógł wyjść z podziwu. Jak to się stało, że ona jest z nim? Jak to się stało, że tak wspaniała kobieta potrafiła pokochać takiego mężczyznę jak on. Podczas gdy zdejmowali płaszcze, nie omieszkał złożyć kilku pocałunków na jej szyi.
- Marek, przestań. Nie teraz. - odsunęła się od niego szybko.
- Czemu? - udawał bardzo pokrzywdzonego.
- A jak będzie z nami Łucja, to zamierzasz się tak samo zachowywać? - zatrzymała go ruchem ręki.
- Niech się dziewczyna uczy. - odpowiedział całkowicie poważnie po kilku sekundach namysłu. Agata na te słowa wybuchła śmiechem.
- Ja się serio pytam.
- A ja ci serio odpowiadam. - objął ją mocno i zaczął składać pocałunki na jej twarzy. - No chodź, taki cudowny wieczór... Księżyc w pełni... Gdzieś tam wilki wyją w parach. Nie możemy być gorsi... - podniósł ją do góry i zaniósł do sypialni...
Rankiem, Agata weszła wyjątkowo zrelaksowana do kancelarii, co nie uszło uwadze Doroty.
- O, widzę, że ktoś nieźle zabalował w nocy... To kiedy będę ciocią? - zapytała prosto z mostu.
- Co? Nie wiem kiedy... Weź nie zadawaj takich głupich pytań przy dzieciach. - popatrzyła się na Bartka. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i Agata weszła do gabinetu. Opadła na krzesło, a w jej głowie odtworzyła wydarzenia z wczorajszego wieczora...
Ułożył jej ciało na wielkim łożu w sypialni i przyległ do niej ciałem. Jedną ręką podpierał się drugą wsunął pod jej koszulkę i jeździł po jej rozgrzanym ciele. Mruczała zadowolona. Zmienili pozycje teraz to ona była nad nim. Mimo to on nie przestawał pieścić jej rozpalonego ciała. Przejechał od jej nasady szyi po kość krzyżową. Jęknęła z przyjemności. Nie wiadomo kiedy, jej koszulka, leżała na drugim końcu pokoju. Znów nad nią górował, składał pocałunki na jej dekoldzie schodząc stopniowo na dół. Przeszedł po jej ciele przyjemny dreszcz, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Nie pamiętali kiedy ich zbliżenie tak na nią działało. Przez ciągłe kłótnie, ich współżycie było monotonne, ale to takim się nie zapowiadało. Obydwoje to wiedzieli.
Rozpoczął się ich niemy dialog, kiedy ubrania wylądowały na podłodze. Rozmawiali oczami, sycąc się widokiem swoich podnieconych ciał. Szeptali dotykiem, poznając dokładnie każdą część ciała na nowo, taniec dłoni rozpoczął się od ramion, przechodząc na plecy, brzuch, uda i kończąc na pośladkach. Krzyczeli pocałunkami, głęboko namiętnymi sięgającym aż do samego dna ich duszy. Ta noc była szczególną, magiczną, niepowtarzalną. Jeśli istnieje możliwość ponownego zakochania się w sobie, ta dwójka właśnie to zrobiła. Tym razem z silniejszym uczuciem i pożądaniem swoich ciał. Zarówno Markowi jak i Agacie brakowało, tak wyjątkowego zbliżenia.

Otworzyła oczy i znalazła się spowrotem w swojej świątyni, na przeciwko niej siedziało rudowłose FBI, brunetka podskoczyła w fotelu.
- Dorota chcesz, abym na zawał padła?
- Pukałam - odpowiedziała, bawiąc się długopisem
- Niech zgadnę, przyszłaś do mnie po poradę prawniczą więc słucham? - uśmiechnęła się
- Przyszłam porozmawiać - rzekła poważnie, w tym samym momencie brunetka spoważniała.
- Coś się stało? - zapytała zmartwionym głosem. Dorota głośno wzdychała.
- Moja przyjaciółka, już nie plotkuje ze mną o facetach - powstrzymywała uśmiech. Natomiast brunetka rzuciła w nią ołówkiem.
- Cholera jasna Dorota, ty naprawdę chcesz żebym zawału dostała, albo wylądowała w szpitalu - uśmiechnęła się.
- Jeżeli na odziale ginekologi, to proszę bardzo sama nawet będe mogła tam Cie zawieśc - puściła oczko, i oberwała tym razem długopisem.
-Co Ty tylko o dzieciach? Chcesz mieć dziecko, to sobie sama zrób.
- Pfff kochana ją już mam i przypomnę ci że nawet 3. Twoja kolej przewijania pieluch - posłała jej buziaka i znikła za drzwiami.
-No raczej nie pieluch!- krzyknęła za nią.
-A co?- zapytała wchodząc spowrotem.
Brunetka zmarszczyła czoło, i patrzyła się jedyn z groźnych spojrzeń.
- Dobra nie wnikam, mnie już nie ma - wyszła poza próg gabinetu, po czym wróciła - Zapomniałam przekazać, że dziś wszyscy pracujemy po godzinach.
- Jak to? - uniosła zaskoczona brew
- Normalnie, zostajemy po godzinach tak jak lubiliście to robić z mecenasem Dębskim, kiedy to ukrywaliście przed całym światem wasz związek - puściła oczko, brunetka chciała już coś powiedzieć, ale rudowłosa ją uprzedziła - będziemy przystrajać kancelarie, trzeba dać jej świąteczny klimat. Nie ma sprzeciwu!
Zniknęła za drzwiami, zostawiając brunetkę samą, ale nie na długo. Do jej gabinetu wszedł Dębski. Sunął do jej biurka iście łyżwiarskim ruchem. Agata uśmiechnęła się do niego, i oparła o fotel. Stanął na przeciwko jej biurka, wyciągnął ręke z bukietem krwisto czerwonych róż zza pleców i podał Agacie.
- No dobra Dębski, co przeskrobałeś? - wsadziła nos w płatki róż
- Po prostu piękne kobiety zasługują od czasu do czasu na bukiet - nachylił się nad nią.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się zawadiacko - Choć nadal brzmi to podejrzanie, dajmy na to że Ci wierzę.
- A tutaj - wyciągnął ulotkę z kieszeni - plany na wieczór.
- Lodowisko? Wieczór? - wzięła ulotkę - ale chyba to nie wyjdzie, musimy zostać po godzinach.
- Po godzinach? - zbliżył się do niej - Tak jak dawniej? Brzmi interesująco.
- Marek.. - uderzyła go w ramie i zalała się rumieńcem - ..nie słyszałeś o przystrojeniu kancelarii?
- A no tak, obiło mi się coś takiego o uszy - zbliżył się do jej ucha i szepnął -..ale wymkniemy się cichaczem, może nie zauważą.
- No napewno FBI nie zobaczy - rzekła ironicznie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Na Rudą coś się wymyśli - puścił do niej oczko.

8 komentarzy:

  1. Rozpłynełam się... zbieraj mnie teraz. To jest cudowne. Takie... aż słów brakuje :* Zakochałam się w tym opowiadaniu ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się podobało. W imieniu Daisy, Leszkowelove , Mychy i moim dziękujemy <3

      Paula

      Usuń
    2. Należy wam się. <3 Bo to jest cudne.

      Usuń
  2. suupeeer♥♥ czekam na cd, oby szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. opowiadanie jest świetne ja też mam bloga i zapraszam na niego a nie ma mnie zbytnio często w komentarzach bo nie mam zwyczaju kometować
    ZAPRASZAM NA BLOGA MOJEGO http://kathyakamila98.blogspot.com/
    zapraszam serdecznie do komentowania i czytania

    OdpowiedzUsuń