sobota, 23 listopada 2013

"Czas nie będzie na nas czekał."

Bardzo dziwnie się robi, bo piszę kolejne opowiadanie :) Krótkie, bo nie wiedziałam, co jeszcze dopisać. To co jest kursywą, pisane jest w 3 osobie, natomiast zwykła czcionka, to narracja 1-osobowa :) Tak mi łatwiej było oddać wszystko :D Mam nadzieję, że się Wam spodoba! :) Czekam na komentarze i życzę miłego czytania! :)


„Żalem przepełniony głos
To, co tak bolało mnie
Dziś zapomnieć już chcę.

Czas nie będzie na nas czekał
Więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe
Nie umiem żyć bez ciebie
Teraz dobrze to wiem.”

Blue Cafe – Czas nie będzie na nas czekał

Po domu roznosił się tupot nóżek. Stópki dziecka wciąż uderzały o podłogę. Chwilę później mały chłopiec stanął w drzwiach.
Na twarzy miał promienny uśmiech, a jego oczy świeciły dziwnym blaskiem. Szybko podbiegł do kanapy i spojrzał na swoich rodzicieli. Wystarczyło zobaczyć tę trójkę przez moment, a już wiedziano, że pula genów przeniosła się na chłopczyka.
Miał może cztery latka. Był niesamowicie podobny do ojca. Brązowe włoski, identyczne czółka i malutkie dołeczki w policzkach. Po dłuższym poznaniu, można było wywnioskować, że charakter również mają taki sam. Krótko mówiąc, ojciec i syn, dwa bliźniacze oblicza. Poza jednym, małym szczegółem. Oczy. Błękitne, roziskrzone oczy, które nie wiedzieć czemu, przy świetle miały czekoladową barwę. Odziedziczył je po matce. Właśnie w tej chwili, dwie pary jednakowych tęczówek spoglądały na siebie.
- Patrz co mam! – krzyknął.
Rodzicie uśmiechnęli się na ten widok. Sytuacja nie była im obca, bowiem powtarzała się codziennie od momentu urodzin dziecka. Podarowali mu wtedy imitację pojazdu, który teraz stał na ich podwórku. Radości chłopca nie było końca. I tak przez ten cały miesiąc słuchali, jak mówił im „jak on to będzie świetnie jeździł!”.
- Jest naprawdę piękny! – posłała mu uśmiech matka.
- Nauczysz mnie na nim jeździć, jak będę już taaaaaki duży? – skierował pytanie do ojca.
Mężczyzna zaśmiał się serdecznie. Chwycił chłopca pod barki i posadził między sobą a swoją ukochaną.
- Wiesz, Mareczku. Kiedyś Cię nauczę, a teraz, jeśli chcesz, to możesz pojeździć ze mną po podwórku – zaproponował uśmiechając się do żony.
- TAAAAK! – w niezwykłym tempie zeskoczył z kanapy, podniósł ręce do góry, jak to robią zwycięzcy, i ruszył w stronę ogrodu, wciąż drąc się wniebogłosy.
- Naprawdę chcesz podjąć się tego zadania? – zachichotała Ania. – Wiesz, że potem możesz już nie mieć czasu na spanie – ledwo tłumiła śmiech – takie dzieci się nie męczą.
- Zaryzykuję. Poza tym, czego się nie robi dla własnego pierworodnego? – puścił jej oczko, po czym razem wybuchnęli śmiechem. – Jakoś dam sobie radę, muszę. – pocałował ją przelotnie w usta i ruszył do miejsca, do którego udał się jego syn.

Zmieniłem się. Czemu się zmieniłem? Czemu musiałem się zmienić? Do jasnej cholery, czemu ten idiotyczny świat jest taki niesprawiedliwy?!
Postawiłem fundamenty mojej rodziny, stworzyłem ją. Zasadziłem drzewo, zbudowałem dom i spłodziłem syna, a nawet dwóch. To czemu mnie to spotyka?! Dlaczego nie potrafiłem utrzymać w ładzie tego, co było dla mnie najważniejsze? Tfu! Wypluj to, Dębski! Co jest dla ciebie najważniejsze! I ciesz się z tego, że być może to odzyskałeś!
Jak miałem walczyć, skoro brakło mi już sił? Czy miałem o co walczyć? Tak, miałem. I dziękuję Bogu, że w ostatniej chwili się otrząsnąłem. Że nakazałem sobie porozmawiać z moim synem.

Cmentarz. Kto lubi cmentarze…? Jesienny krajobraz, chłodne powietrze i miliony liści szeleszczących pod nogami. Dwie osoby szły dróżką, a ziemia, która się pod nimi uginała, wydawała dziwny dźwięk. Kierowali się do grobu, do osoby, o którą pokłócili się przed laty.
- Robert wdał się w matkę – jakże trafne spostrzeżenie wypłynęło z ust ojca. Robert, ksiądz, wciąż próbował namówić wszystkich do miłosierdzia. Czyż nie taka właśnie była Ania? – ale Ty, uparty, cyniczny…
- Najwidoczniej po kimś to mam – chłodna riposta, która przerwała ojcu zdanie.
Mężczyzna zrobił kilka kroków do przodu, ale musiał się odwrócić, bo jego rodziciel przystanął. Marek założył ręce na piersi, podszedł trochę bliżej i zaczął świdrować wzrokiem wszystko oprócz starca przed nim.
- Zachowałem się jak sukinsyn – jedno znudzone spojrzenie. – Nie wiem co i kiedy widziałeś, ale nigdy nie zdradziłem twojej matki – łamiący się wzrok i lekko drgająca warga. – A Ty, Gówniarz, mnie osądziłeś. Podniosłeś na mnie rękę. Na ojca – nerwowe przełknięcie śliny i ledwo powstrzymywane łzy. Senior zbliżył się nieco. – Miałem pozwolić, żeby mój pierworodny mnie nie szanował? – pękło. Coś w nim pękło. Kazimierz wyminął go i skierował się ku mogile.
Szybki obrót. Zbyt spokojne bicie serca. Miliardy myśli. Ciągłe przygryzanie dolnej wargi. Stukanie słyszalne w głowie, odliczało każdą najkrótszą sekundę. Wahanie, ta chwila, w której człowiek ma niezmierną ochotę się wycofać. Ale tego dnia mu się udało. Wybrał. Podjął decyzję.
Kilka szybkich stąpnięć, by stanąć przy rodzicu. Podsunął mu łokieć i razem ruszyli w głąb cmentarza. Ojciec i syn, dwa bliźniacze oblicza. Pełne dumy, nareszcie pogodzone. Skąd to wiadomo? Bo ludzie dumni z reguły nie przepraszają. U nich milczenie i rzucane spojrzenia, to akt wybaczenia.

Wspomnienie dzisiejszego dnia. Jedno z moich najważniejszych. I myślę, że już ostatnich.
Teraz, kiedy leżę na łóżku, czuję, no właśnie, nic nie czuję. Morfina. To ona sprawia, że nie mogę poruszyć palcem, a co dopiero obrócić się na drugi bok. Dlatego patrzę w biel sufitu. Jestem niczym manekin. Nie mam już władzy nad swoim ciałem.
Nie ma bólu. Fizyczny znikał zawsze z morfiną, ale wciąż pozostawał ten psychiczny. Teraz już go nie ma. Jest tylko spokój. Wybaczył mi. Sądziłem, że nie doczekam tego dnia, a jednak… udało się!
Nadal zgłębiam zakamarki ścian w moim pokoju. Wiem, że to już po raz ostatni. Nie mam siły, by żyć. Nie mam siły, by oddychać. Mój oddech staje się płytki, a ja mam wrażenie, że odpływam. Jednak jestem spokojny. Wiedziałem, że czas nie będzie czekał. Lecz tym razem zrobił wyjątek i pozwolił mi pogodzić się z synem. Wystarczająco dużo dla mnie zrobił. Moje powieki opadają, a z ostatnim wydechem, z moich ust wydobywa się jedno słowo: „Dziękuję.” A potem nie ma już nic.

Domcia

PS. Zastanawiam się, czy już na początku, przed "Mareczkiem" zorientowaliście się, o kim będzie pamiętnik. Bo to jest pamiętnik :) Myśli naszego Kazia :D

2 komentarze:

  1. wow do tej pory, to ja pisałam takie poodcinkowe, ale widzę że do tego odcinka nie muszę :D super pomysł <3 nie przed "Mareczkiem" się nie skapnęłam o kogo chodzi... ja myślałam, że to syn Marka i Agaty a dzięki junakowi Margata się pogodziła ;)

    OdpowiedzUsuń