Dedyk? Oczywiście dla Pauli! ;*
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Miłego czytania! :)
"Nie wie nikt co się może stać
Nie wie nikt co się jeszcze zdarzy
(...) To jest wielka tajemnica:
Co dla kogo zapisane."
Monika Urlik - Nie wie nikt
Szła powoli w dół. Krok za krokiem. Jej obcasy
uderzały o kamienny chodnik, powodując hałas. Żeby dojść do miejsca, do którego
chciała dotrzeć, musiała zejść na sam dół cmentarza.
Jak to zwykle bywa, cmentarze umieszczane są na jakimś pagórku bądź górze. Z
wielu powodów. Nie będziemy tu ich wszystkich wymieniać. Głównie dlatego, by w
razie powodzi, uniknąć zalania posesji. Aby się tu dostać, Agata musiała
wjechać na sam szczyt, a teraz szła spokojnie w stronę grobu, znajdującego się
na końcu parceli.Dookoła było już prawie ciemno. Jako że to czas zimowy, a zbliżało się późne popołudnie, to słońce skłaniało się ku zachodowi. Niewiele potrafiła teraz zauważyć. Jednak dokładnie dostrzegała z daleka, dwie osoby stojące przy mogile.
Dwaj mężczyźni. Jeden niski, a drugi wyższy, co najmniej o głowę. Dwie postawne sylwetki. Z bliska dostrzegalne identyczne zakola, broda, policzki, a nawet takie same czoła. Dwaj bracia cierpiący po stracie ojca. Robert wciąż patrzył na grób, lecz jego ‘bliźniak’ miał spuszczoną głowę. Ona nie potrzebowała go widzieć. Wiedziała, że się męczy.
Jej droga coraz bardziej się ciągnęła. Im więcej wykonywała kroków, tym robiła się dłuższa. Wiatr stał się niespokojny i teraz skutecznie odganiał jej włosy z twarzy, na której pojawiła się pojedyncza łza. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Był spowodowany zimnem, ale nie tylko. To ból siedzący w jej sercu się odezwał. Pragnęła podejść do niego i przytulić. Chciała, by już nigdy jej nie puszczał.
Nagle jakimś cudownym sposobem, droga zaczęła się skracać i już była na miejscu. Przeszła obok niego bezszelestnie. Była pewna, że jej nie zauważył, dopóki nie podniósł głowy i nie spojrzał w jej zielone oczy. Jego tęczówki były czarne, zimne, puste. Nie pozostało w nich nic z tego niesamowitego koloru czekolady.
Przeraziła się. Bała się, że go straciła. O ile można to tak nazwać. Bo czy ona kiedykolwiek go posiadała…? Zatrzymała się obok Doroty i Bartka wyczekując ceremonii.
Zerkała na księdza, kiedy mówił modlitwę. Patrzyła jak bracia sypią proch na trumnę, która została wykonana z dębowego drewna. W końcu nadszedł czas na kondolencje.
Do mężczyzn podchodzili wszyscy ludzie obecni na pogrzebie. Podawali dłoń i wciąż wypowiadali te same formułki. „Był wspaniałym człowiekiem. Tak bardzo mi przykro.” lub „To straszne, co się stało. Moje kondolencje.” I tak w kółko. Przez chwilę, przez myśli Agaty przeszło jedno stwierdzenie. „Do cholery! To ich jeszcze bardziej dołuje!” Ale szybko je wyrzuciła, bo przecież niedługo ona miała zamiar, powiedzieć to samo.
Stała pod drzewem i przyglądała się temu widokowi. Nie wiedziała co ma zrobić. Co powiedzieć. I czy w ogóle ma prawo coś powiedzieć. Czy on chce ją jeszcze widzieć. W głowie miała zamęt.
Niespodziewanie jej nogi podjęły samodzielną decyzję i zaczęły iść w kierunku braci. Na cmentarzu nie było już nikogo oprócz nich. Dorota z Bartkiem szli w górę. Nie zwrócili najmniejszej uwagi na to, że nie było jej z nimi. Teraz miała większy problem niż myślenie o tym. W tym momencie obawiała się rozmowy z Robertem i… z Markiem.
Podeszła do nich i przystanęła. Wyczuła jego wzrok na swojej skórze. Palił niemiłosiernie. Zdecydowała, że najpierw zwróci się do niższego mężczyzny, a dopiero potem porozmawia z drugim.
Tego Marek się nie spodziewał. Skierowała się w stronę jego brata i to jemu uścisnęła dłoń, po czym wypowiedziała tylko: „Naprawdę bardzo mi przykro.” Zrozumiał, że na tym będzie to polegać. Powie mu, co ma powiedzieć i znowu odejdzie. Poczuł mocne ukłucie w sercu, gdy odwróciła się do niego i chwiejnym krokiem stanęła naprzeciw.
Robert jakby doskonale rozumiał sytuację, ulotnił się. Nawet nie spostrzegła jego odejścia. Teraz nie widziała go już w ogóle. Żadnej sylwetki podobnej do Marka. Wreszcie mogła porozmawiać z nim sam na sam.
Wpatrywali się w swoje oczy, a nikt nie miał odwagi przerwać ciszy.
- Marek… - wykrztusiła w końcu Agata.
- Jeżeli masz zamiar powiedzieć to, co powiedziało mi już mnóstwo osób, to oszczędź sobie. Nie potrzebuję twojego współczucia. – to zabolało. Nawet nie wiedział jak bardzo.
- Posłuchaj…
- Nie ma czego słuchać! Stało się i koniec! Nie ma go. A ja nie potrzebuję, żebyś się nade mną litowała. – to było za wiele.
- Nie mów tak! – krzyknęła, był pewny, że usłyszał to cały cmentarz, nawet trupy w grobach. Jego samego przeszedł dreszcz. – Nie mów tak, Marek. – powiedziała już spokojniej. – Nigdy. – i w tym momencie zbliżyła się, zarzuciła mu ręce na szyję i objęła tak mocno, iż wydawało jej się, że go udusi.
On błyskawicznie chwycił ją w talii i przytulił jeszcze mocniej. Przez chwilę stali w szczelnym uścisku. Nagle Marek poczuł, że jego koszula robi się mokra. Wiedział, że płacze. Zresztą po jego policzku też spłynęła łza. Ale tylko jedna. Jedna. Jak ta szansa, którą właśnie odzyskał.
Leżała na łóżku i patrzyła w sufit, wciąż myśląc o wczorajszym dniu. A wczorajszy dzień był Markiem. Poranek powitany z wielkim smutkiem, spowodowanym pogrzebem. Przygotowania do popołudnia. I wreszcie ceremonia, po której rozstali się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. A stało się coś? Wygląda na to, że tak, bowiem wieczór był wyjątkowy.
Siedziała na łóżku i przeklinała siebie, że nie zrobiła czegoś więcej na cmentarzu. Przytuliła go, ale czy to wystarczyło. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Ubrana teraz w bluzkę z krótkim rękawkiem i szorty, przykryta kocem, popijała herbatę z cytryną.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Podeszła do nich, jednocześnie zastanawiając się, kogo niesie o tak później porze. Przekręciła zamek.
Zobaczyła Marka. Nie tego z pogrzebu, ale tego Marka, którego znała. Promienny uśmiech, ukrywający smutek na twarzy i te nieziemskie czekoladowe oczy, świdrujące ją wzrokiem. Również się uśmiechnęła.
- Zjesz ze mną? – zapytał pokazując jej reklamówkę z chińszczyzną i butelkę wina tkwiącą w jego drugiej ręce.
Od razu się odsunęła, wyszeptała tylko ‘wchodź’ i pokazała dłonią na salon. Skierowała się do kuchni po kieliszki, podczas gdy Marek odsuwał ławę, aby mogli usiąść na dywanie. Wróciła do pomieszczenia trzymając szkło i zajęła miejsce koło mężczyzny, który właśnie wyciągał pudełeczka z jedzeniem z reklamówki.
Pałeczki poszły w ruch, a z każdym łykiem alkoholu
stawali się coraz bardziej rozmowni. Nie pamiętali, kiedy ostatnio tak swobodnie
rozmawiali. Takie chwile nie miały miejsca już długo. Teraz zachowywali się
inaczej, jednak w tym momencie stali się tą Agatą i tym Markiem sprzed 2 lat.
Nagle rozmowa zeszła na inny tor.
- Jak Ci się układa z Majewskim? – zapytał, chociaż
wcale go to nie interesowało. Mimo wszystko nie mógł wytrzymać w tej
niepewności.
Spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech, a on poczuł ukłucie w okolicach serca.
- W życiu byś nie uwierzył co się okazało. –
zaśmiała się ironicznie. Spojrzał na nią zaciekawiony, a kiedy nic nie odczytał
z jej twarzy, ona wreszcie się odezwała. – No wyobraź sobie, że on ma żonę. –
chwilę później Przybysz zobaczyła, jak usta Marka otwierają się w głębokim
akcie zdumienia.
- Żartujesz? – wpatrywał się w nią z szeroko
otwartymi oczami. Kiedyś myślał o tym co mogło się stać z żoną komisarza, ale
nigdy nie przypuszczał, że oni wciąż są razem.
- Nie. Pojawiła się na urodzinach Tośki. Potem
rozmawialiśmy, a ja… - przerwała na chwilę, wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała.
- A ty? – dopytywał. Ciekawość wygrała. Musiał
dostać odpowiedź na to pytanie. Wszystkie komórki jego ciała pragnęły tylko
jednej informacji.
- Powiedziałam, że nie mogę odbierać Tośce matki.
I… żeby byli szczęśliwi. – tego się spodziewał, ale i tak musiał to usłyszeć.
To właśnie była Agata. Taka właśnie była. – Wracając do Ciebie, Marek. Jakbyś
czegoś potrzebował, to wiesz… zawsze możesz na mnie liczyć.
-Właściwie to chciałbym Cię o coś poprosić. -
powiedział z lekkim uśmiechem, próbując przerwać niezręczną ciszę, która
nastała po tym wyznaniu.
- Słucham. – uśmiechnęła się szeroko i posłała mu
zachęcające spojrzenie. Zerknął na nią, po czym przeniósł wzrok na ścianę.
- Wiesz, ostatnio powiedziałaś, że zanim się na coś
zdecyduję, to będę starszy niż moje dęby. – zachichotała.
- Powiedziałam. I nadal tak uważam. – odparła ze
śmiechem.
Spojrzał na nią karcąco. Przez chwilę zastanawiał
się nad tym, co chce powiedzieć. Znowu popatrzył na nią, by potem spojrzeć w to
samo miejsce co wcześniej.
- Ale ja wiem czego chcę. Już zdecydowałem. –
zaciekawiona utkwiła w nim wzrok i czekała, aż kontynuuje. – Teraz pozostaje
pytanie, czy ty wiesz czego chcesz?
- Ja…? – wydukała. Kiedy ujrzała jak kiwa głową w
geście potwierdzenia, dodała: - Tak, wiem czego chcę.
- W takim razie, skoro oboje wiemy czego chcemy. –
uśmiechnął się. – To czy poszłabyś ze mną na kolację? – dopiero teraz
zrozumiała w jakiej pozycji się znajduje.
Nie dość, że stykali się ramionami, to jeszcze
oboje byli zatopieni w swoich spojrzeniach. Hipnotyzujące oczy Marka
przyciągały ją i obejmowały władzę nad jej ciałem. Kiedy poczuła jego dłoń
łapiącą ją w pasie i te usta, które tak szybko błądziły po jej twarzy w
poszukiwaniu jej ust, poddała się. Zatraciła się w tym uczuciu, a on nie pozostawał
jej dłużny.
Pocałunek wypowiadał wszystko, czego nie
powiedzieli sobie dotychczas. Przelali wszystkie emocje na każde muśnięcie
wargami. Im mocniej ją obejmował, tym ona zachłanniej całowała. Pieściła jego
kark, a on zaczął składać pocałunki na jej czole, skroniach, policzkach i szyi.
To była magiczna chwila. Agata dłońmi szukała
guzików jego koszuli, by w następnej chwili zacząć odpinać kolejno każdy z
nich. Wszystko było idealne, doskonałe, perfekcyjne w każdym calu.
I wtedy zadzwonił telefon. Po pokoju rozszedł się
denerwujący dźwięk dzwonka, ale oni nie reagowali na niego. Dopiero po kilku
minutach nieustannego hałasu i kilku guzikach później, Agata uniosła się znad
Marka.
Nadal miała na sobie całą garderobę, podczas gdy
koszula mężczyzny była do połowy rozpięta.
- Odbierz. – wyszeptała do jego ust. – Bo nie dadzą
nam spokoju.
- Wytrzymają. Ja mam ważniejsze rzeczy do roboty. –
posłał jej pełne pożądania spojrzenie. Zarumieniła się lekko, ale po chwili się
otrząsnęła.
- No odbierz! – podniosła głos. Marek pomyślał, że
właśnie zdała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i chce się wycofać. Tego by
nie przeżył. Ale ona posłała mu pokrzepiający uśmiech, więc uniósł ją
delikatnie i posadził na łóżku, a sam sięgnął po urządzenie.
- Mecenas Dębski? – odezwał się pytający głos w
słuchawce.
- Tak, to ja. – odparł zdenerwowany. – W czym mogę
pomóc? – opanował głos. – A to Pan. (…) Tak rozumiem, ale czy to nie może
zaczekać? (…) Naprawdę jestem teraz zajęty. (…) Pan raczy żartować! Czy Pan do
reszty zgłupiał?! Zaraz tam będę. – zakończył rozmowę i rzucił telefonem o
podłogę. – Niech to szlag! – krzyknął.
Agata opadła na kolana schodząc z kanapy. Jej wzrok
był pełen zawodu.
- Naprawdę musisz iść? – to nie zabrzmiało jak
Agata. Ale to jednak ona mówiła.
- Niestety. – spojrzał na nią i podniósł się z
podłogi. Zaczął ubierać płaszcz.
Agata nie miała pojęcia jaki wykonać ruch, więc
również poszła w ślady Marka. Stała teraz i przyglądała się jego poczynaniom.
Zapinał koszulę i poprawiał płaszcz. Skierował się ku drzwiom, poszła za nim,
aby je zamknąć po tym jak wyjdzie. Nagle się obrócił i spojrzał jej w oczy.
- Byłbym zapomniał. – na jego twarz wpełzł szeroki
uśmiech, a on błyskawicznie znalazł się przy Agacie i złożył pocałunek na jej ustach.
– Teraz lepiej. Widzimy się jutro. Pa.
- Pa. – odpowiedziała zszokowana zamykając drzwi.
Dochodziła już
ósma, a Agata nadal wpatrywała się w sufit. Myślała o tym co się dzisiaj
stanie. Jak on się zachowa. Bo ona już wiedziała. Wiedziała co czuje i nie
miała zamiaru tego zmieniać. Rozległ się dzwonek do drzwi. Coś podpowiadało
jej, że to on. Nie myliła się. Stał przed nią ubrany i uśmiechał się
promiennie.
Czuła, że to
będzie cudowny dzień, bo ponoć uśmiech jest najprawdziwszym, kiedy jednocześnie
uśmiechają się oczy.
Domcia
Jezus Maria to jest aaaa magiczne, nieziemskie, cudowne <3 i ty chciałaś tego niedodawać mendo?! Nie dziwię ci się już że tak mało chciałaś mi wysyłać :) pogrzeb może tak wyglądać znając scenarzystów końcówka niekoniecznie ale i tak jest przeprzeprześliczna, nie ma słów żeby toi opisać , tyle pięknych opisów, wszystko sobie można wyobrazić - jest idealne czekam na więcej twoich takich <3 Jeszcze dałaś ten cytacik z tej piosenki korą ostatnio tak "molestujemy" <3 uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńNo chciałam, chciałam nie dodać, mendo ;* Piosenka jest cudowna! I jeszcze dopasowałam fragment, żeby pasował do opowiadania :) Dziękuję ;*
UsuńDomcia
O boze to jest cudne czekam na cdeka
OdpowiedzUsuńNo wiesz!!! Przerywać w takim momencie??? Zaraz się zbirę i normalnie tam do Cb pojadę. ♥ Opowiadanie cudowne, nieziemskie, bajeczne. ♥
OdpowiedzUsuńDuśka
*zbiorę
Usuń