Ależ się powtarzam, ale Wy... zgłębiajcie to cudo! *.*
Domcia
Przesyłam Wam ostatnią część i od razu muszę się wytłumaczyć. Nie tak miało wyglądać to opowiadanie - ta część również w założeniu miała być bardziej 'emocjonująca', ale po prostu nie podołałam. Gdzieś w czeluściach mojego umysłu wyglądało to inaczej, ale czasem brak jest słów, by wyrazić myśli.
Może do kiedyś, ale bardzo w to wątpię. Wam natomiast życzę wielu inspiracji i dalszej udanej zabawy słowem.
Pozdrawiam,
E.
“I have been wrong about you.
Thought I was strong without you.
For so long nothing could move me.
For so long nothing could change me.
Now I feel myself surrender
Samotność jest w każdym z nas – nie da się od niej uciec,
choćby się wyjechało na koniec świata, zostawiając za sobą wszystkie dawne
sprawy. Nic nie jest w stanie przezwyciężyć tego uczucia, które ogarnia każdą
najmniejszą cząstkę ciała, gdy późnym wieczorem siedzi się w pustym pokoju,
słysząc jedynie bicie własnego serca. Ten dźwięk, niby objaw życia, ale czy
przypadkiem nie jest również symptomem martwego egzystowania? Czy naprawdę nic
nie jest w stanie zmienić, zniszczyć samotności? Ona jest w nas, bo nigdy nie
da się poznać człowieka do końca, jednak istnieje mała nić nadziei, by przez
chwilę o niej zapomnieć, by poczuć się komuś potrzebny. Mówi się: „to, że
jestem sam, nie oznacza, że jestem samotny”, ale czy naprawdę? Wyobraź sobie –
siedzisz teraz w swoim pokoju, spoglądasz na ekran komputera, nikogo prócz
ciebie nie ma w tych czterech ścianach, a gdzieś z oddali słychać dźwięki
twojej ulubionej muzyki – idealnie prawda? Nikt ci nie zawraca głowy, nikt nie
wymaga od ciebie, byś zgasił światło, możesz robić, co ci się żywnie podoba.
Naprawdę odpowiada ci taki scenariusz? Nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że w
tym wyidealizowanym opisie czegoś brakuje? Nie oszukujmy się – za chwilę
pójdziesz do innego pokoju, gdzie pewnie siedzi twoja rodzina, albo sięgniesz
po telefon, by napisać wiadomość do przyjaciela, prawda? Nigdy nie poznasz
drugiego człowieka w stu procentach, a ta niepoznana część to twoja prywatna
samotność. Nie pozwól jednak, by proporcje się zamieniły – nie daj się ogarnąć
samotności. Chciałbyś zapewne radę, jak to uczynić? Odpowiedź jest prosta –
kochaj i pozwól, by ktoś mógł pokochać ciebie.
***
- Wszystkiego najlepszego! – gdy brunetka weszła do
kancelarii tego zimowego poranka, pierwszymi słowami, jakie usłyszała był
radosny okrzyk Doroty, która stała przy biurku Bartka z wielkim, czekoladowym
tortem w dłoniach.
- Najlepszego, mamo! – dołączył się do życzeń młody prawnik,
podchodząc do Agaty, by odebrać od niej płaszcz. – Spełnienia marzeń! – mężczyzna
ucałował kobietę w zarumieniony od zimna policzek.
- Dziękuję. Nie pomyślałam, że ktokolwiek będzie pamiętał o
moich urodzinach. – odpowiedziała skromnie brunetka, i nie ukrywała, że
zakręciła jej się w oku łza wzruszenia. – Dziękuję…
- Zapraszamy na najlepszy tort! – uśmiechnęła się Dorota i
wskazała wolną ręką na salę konferencyjną.
- Dorotka, sama piekłaś? – zapytała Agata, która choć
obudziła się z fatalnym humorem, teraz przez chwilę zapomniała o złym nastroju.
Wiedziała, że przyjaciele bardzo się starają, by choć w dniu urodzin mogła
poczuć radość.
- Oczywiście. – zaśmiała się rudowłosa promiennie. –
Pomagała mi Zuzia, którą musiałam nosić wczoraj cały wieczór na rękach, bo
chyba ubzdurała sobie, że jej młode nóżki są zbyt obolałe, by mogła na nich
samodzielnie chodzić. Swój wkład miał tez Filip, który marudził od popołudnia,
że chce jakąś nową, super wystrzałową grę. No i Jasiek, który narzekał na
historyczkę, która ponoć niesłusznie wstawiła mi jedynkę za brak zadania
domowego.
- Dorotka, jesteś kochana. – brunetka ucałowała rudą w
policzek i przytuliła przyjaciółkę serdecznie. – Nie wiem, czy ktoś ci już to
mówił, ale jesteś najlepszą mamą na świecie. – dodała z sentymentem,
spoglądając pustym wzrokiem w dal. Sama bowiem nie miała nikogo, z kim mogła by
spędzać nawet tak zwariowane wieczory. Odkąd Marek wyjechał, nie miała z kim
wieczorami popijać wino, a nawet kłócić się o błahe sprawy. Jego wyjazd tak
wiele jej odebrał.
- Bartuś, przyniesiesz szklaneczki? – zapytała Dorota,
spoglądając stanowczym wzrokiem na chłopaka, który już rozsiadał się wygodnie
przy stole, by zacząć konsumować czekoladową słodycz. – Myślałam, że ciebie już
nie trzeba wychowywać. – dodała z wielkim uśmiechem na ustach, a chłopak
posłusznie podniósł się z miejsca, kręcąc znacząco oczyma.
- Przypominam ci, że to mój syn. – Agata udała urażoną uwagą
przyjaciółki, ale po chwili kąciki jej ust uniosły się do góry. – Dorotka,
przepraszam, że nie zaprosiłam was na żadną kolację, ale naprawdę mam tyle…
- Przestań, ja też nie lubię odchodzić hucznie swoich
urodzin. – rudowłosa usiadła obok przyjaciółki i złapała ją za rękę. – Nie masz
za co przepraszać. – brunetka uśmiechnęła się blado.
- Dzięki. –
wyszeptała tylko, bo żadne słowa nie mogły opisać jej wdzięczności, że ma tak
wspaniałą przyjaciółkę.
- Możesz coś dla mnie zrobić? – zapytała nagle Dorota,
prostując się na krześle. Agata spojrzała na nią pytającym wzrokiem, marszcząc
przy tym czoło. – Nie smuć się dziś, dobrze?
Wzrok brunetki mimowolnie przyniósł się na drzwi, prowadzące
do gabinetu Marka, w którym od pół roku królowała wszechogarniająca cisza, a
wieczorami przerażająca ciemność. Żadne z nich nie chciało, by ten gabinet
zajął ktoś inny. Początkowo Agata walcząc ze swoimi słabościami, próbowała
namówić Bartka, by zajął o wiele wygodniejsze miejsce od biurka na
kancelaryjnym korytarzu, ale po wielu próbach młody wciąż się upierał, że skoro
Marek się z nim nie pożegnał, to nie ma takiego prawa. Teraz pusty wzrok
brunetki obejmował białe drzwi, a oczy zaszkliły się lekko. W sercu poczuła
znów to samo uczucie – przerażającą tęsknotę.
- Jasne. – odparła cicho, wycierając opuszkami palców lekko
rozmazujący się makijaż. – Nic nie zepsuje mi tego dnia.
- A co miałoby ci go popsuć? – do rozmowy włączył się
Bartek, stawiając na stole trzy kieliszki i szampana bezalkoholowego.
- Na przykład brak procentów w moim szampanie urodzinowym. –
brunetka okryła swoją twarz uśmiechem, starając się by chłopak nie zauważył jej
przygnębienia.
- Ale mamo, mamy dziś jeszcze dużo pracy. – chłopak przyjął
skruszoną minę.
- Kochani! – Agata uniosła do góry swój kieliszek z
bąbelkowym napojem. – Dziękuję.
- Twoje zdrowie, Agata. – powiedziała Dorota i upiła łyk
napoju.
- Zdrowie najlepszej mamy na świcie. – dodał Bartek i
przechylił swój kieliszek.
Cała trójka wzięła się za konsumowanie przygotowanego przez
Dorotę smakołyku. Rudowłosa i Bartek zajęli się rozmową na temat czekających
ich rozpraw, a brunetka milczała, zajadając się pysznym, czekoladowym ciastem i
obserwowała swoich przyjaciół, jedynych bliskich jej ludzi, dzięki którym
chociaż przez chwilę nie czuła się samotna.
Dorota. Za dnia świetna prawniczka, wieczorami zamieniała
się w jeszcze lepszą mamę i żonę. Była najbliższą przyjaciółką Agaty i choć nie
spędzały ze sobą każdej wolnej chwili, to rudowłosa kobieta zawsze wiedziała,
kiedy brunetka nie radzi sobie ze światem. Gdy sześć miesięcy temu Marek
opuścił ich kancelarię, ruda zauważyła, że Agata gaśnie w oczach. Nie pracowała
tyle, co wcześniej, a dla Doroty nie było wielką zagadką, co jest prawdziwym
powodem smutku przyjaciółki. Początkowo brunetka, jak przystało na
introwertyka, próbowała oparcie zaprzeczać, ale z czasem, gdy już sama nie
dawała rady, opowiedziała Dorocie o swoich lękach. Ruda wysłuchała jej z uwagą,
ani przez moment nie przerywając opowieści, po czym wstała z miejsca i po
prostu przytuliła ją do siebie. Nie wypowiedziała banalnych słów „wszystko
będzie dobrze”, ani też nie pocieszała jej zbytnio. Ona była, a to w zupełności
wystarczyło brunetce. Z czasem, gdy tylko Agata przychodziła do pracy ogarnięta
smutkiem, przynosiła jej słodkie ciastka, zapraszała na wino, albo długi
spacer. Za namową Doroty, Agata napisała po trzech miesiącach list do Marka,
tłumacząc że być może w ten sposób uwolni się od kumulowanych emocji. To również
rudowłosa ocierała jej łzy, gdy do brunetki dotarło, że nigdy nie otrzyma
odpowiedzi od przyjaciela. Wspólniczka, będąca równocześnie najlepszą
przyjaciółką Agaty, chciała odnaleźć Marka, ale ta zaprzeczyła, argumentując,
że tak widocznie miało być i że nie są sobie pisani. Ta rudowłosa kobieta była
dla Agaty w pewnym sensie najważniejszą kobietą w jej życiu – przyjaciółką,
pocieszycielką, a czasem nawet zachowywała się jak jej siostra i matka. Mimo,
że Agata zwykła nie okazywać swoich uczuć, Dorota widziała w niebieskich oczach
brunetki wdzięczność i to jej wystarczyło, by każdego następnego dnia znów być
obok niej.
Bartek. Przystojny, świeżo upieczony adwokat. Jedyny,
oczywiście oprócz ojca, stały mężczyzna w życiu Agaty. Kancelaryjny syn, który
wywoływał u brunetki pewne poczucie dumy. To Agata, jako pierwsza, uwierzyła w
możliwości tego zagubionego, ale ambitnego chłopaka z bogatego domu. To pod jej
skrzydłami Bartek stawiał pierwsze kroki w wielkim świecie warszawskiej
adwokatury. Ten przystojny chłopak, wiele jej zawdzięczał i choć był już
dorosłym mężczyzną, nigdy nie miał oporów, by mówić Agacie o swoich lękach i
prosić o radę. Swoją wdzięczność okazywał od lat w ten sam sposób – każdego
dnia, nawet jeśli sam miał wiele pracy, witał Agatę filiżanką świeżo parzonej
kawy, stając w drzwiach jej gabinetu z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie musiało
minąć wiele czasu, by młody zorientował się, że wyjazd Marka wiele zmienił w
życiu jego mentorki. Miał wielką ochotę wykrzyczeć mężczyźnie, jak bardzo skrzywdził
jego „mamę”, ale powstrzymywał go pewien zdrowy rozsądek. Gdy Agata wraz z
Dorotą próbowały namówić go, by zajął gabinet Marka, uparł się, że tego nie
zrobi. Po cichu wierzył bowiem, że wrócą jeszcze stare, dobre czasy, gdy
mężczyzna burczał na niego bez powodu, a wieczorami kłócili się z Agatą o błahe
sprawy.
- O nie, za pół godziny mam rozprawę! – młody chłopak
spojrzał na złoty zegarek i w popłochu podniósł się z miejsca, by zacząć
sprzątać brudne naczynia.
- Bartuś, zostaw. – uśmiechnęła się Agata, obudzona ze
swoich rozmyślań. – Nie było imprezy urodzinowej, więc chociaż to pozwólcie mi
zrobić.
- Ja też jadę do sądu. – Dorota wstała z miejsca. – Agata,
jeszcze raz wszystkiego najlepszego. I pamiętaj, o co cię prosiłam, dobrze? –
spojrzała na brunetkę pełnym troski spojrzeniem.
- Oczywiście. – brunetka zeskrobywała ze swojego talerzyka
resztki tortu, uciekając w ten sposób wzrokiem. – Powodzenia, skopcie tyłki
swoim przeciwnikom! – znów otuliła twarz wymuszonym uśmiechem.
- A ty nie masz rozpraw? – zdziwił się jeszcze Bartek,
owijając się wełnianym szalikiem.
- Nie, dziś mam wolne. Napiszę kilka dokumentów i jadę do
domu. – odpowiedziała brunetka, a uśmiech w jej oczach momentalnie zgasł. Miała
wrócić do pustego, cichego mieszkania.
- Do jutra! – krzyknęła jeszcze przez ramię Dorota,
wychodząc z kancelarii, a zaraz za nią Bartek, zamykając wielkie, drewniane
drzwi.
*
Brunetka jeszcze przez chwilę siedziała w zamyśleniu,
opierając głowę na dłoniach. Wiedziała, że dzień urodzin powinien być tym, który
przynosi szczęście i który powinno spędzać się w towarzystwie najbliższych. Ona
jednak nie miała ochoty, by iść do restauracji, ani też wyprawiać huczną
imprezę. Przyzwyczaiła się bowiem, że tak jak każdego zwyczajnego dnia, tak i w
dzień urodzin jest sama. Z rozmyślań wybudził ją uporczywy dźwięk telefonu.
- Cześć, córcia! – usłyszała po drugiej stronie słuchawki,
ten jakże ciepły, kochany głos. – Wszystkiego najlepszego!
- Cześć, tatko. – powiedziała smutnym głosem, starając się
mimo wszystko brzmieć naturalnie. – Dziękuję bardzo.
- Agatko, coś się stało? Mam wrażenie, że masz jakiś dziwny
głos. – zatroskany mężczyzna próbował dociec prawdy. Do tej bowiem pory, Agacie
udawało się ukrywać przed panem Andrzejem, że Marek nie pracuje już w ich
kancelarii, a jego wyjazd załamał kobietę.
- Po prostu… - odpowiedziała cicho łamiącym się głosem. – Po
prostu starzeję się i tyle. – dodała szybko, śmiejąc się sztucznie do telefonu.
- Kochanie, jesteś jeszcze młoda. Całe życie przed tobą. –
mężczyzna mówił tak ciepłym głosem, że po policzku brunetki słynęła pojedyncza
łza. – Życzę ci, żebyś już w przyszłym roku…
- Tatko, ja wiem, że życzysz mi, a może raczej bardziej
sobie, zięcia i gromadki wnuków. – odpowiedziała szybko, od razu orientując
się, że weszła właśnie na grząski teren. – Chyba ja zacznę ci tego życzyć na
twoje urodziny, może się szybciej spełni.
- Oj, córciu. Tak bardzo cię kocham… - w słuchawce
zapanowała cisza, której Agata nie miała odwagi zniszczyć. – Życzę ci, żebyś
była szczęśliwa, po prostu.
- Dziękuję, tato. Bardzo cię kocham. – rzekła zupełnie
szczerze brunetka łamiącym się głosem.
- Do usłyszenia, Agatko. I mam nadzieję, że odwiedzisz
swojego staruszka. – pan Andrzej odparł radosnym, ale pełnym nadziei głosem.
- Do zobaczenia, tato. – odpowiedziała i nacisnęła czerwoną
słuchawkę na wyświetlaczu białego smartfona. – Nie będzie męża, nie będzie
wnuków, tato. Jestem sama. – dodała sama do siebie, a jej smutne słowa odbiły
się echem w pustej kancelarii.
*
- Dzień dobry! Jest tutaj ktoś? – do zamyślonej Agaty
dotarły słowa z korytarza i momentalnie opuściła salę konferencyjną.
- Dzień dobry, Agata Przybysz. – zapytała, stojącego przy
drzwiach młodego mężczyznę. – W czym mogę pomóc?
- Przyniosłem kwiaty. – chłopak wyciągnął przed siebie
wielki bukiet z czerwonych róż. – I to chyba dla pani. – uśmiechnął się
nieśmiało.
- To chyba jakaś pomyłka. – brunetka z niedowierzeniem
spojrzała na dostawcę.
- Ale nazywa się pani Agata Przybysz, prawda? – mężczyzna
nie dawał za wygraną.
- Tak, to ja. – odpowiedziała niepewnie, robiąc krok w
kierunku chłopaka.
- W takim razie, ktoś musiał zrobić pani niespodziankę. Proszę. – wyciągnął w jej stronę wielki
bukiet, który brunetka odebrała od niego lekko drżącymi rękoma. – Jeśli mogłaby
pani jeszcze tutaj podpisać. – Agata zbliżyła się do doręczyciela i złożyła
podpis we wskazanym miejscu.
- Dziękuję bardzo. – uśmiechnęła się nieśmiało do
kierującego się w stronę drzwi mężczyzny. – Może mi pan powiedzieć, kto jest
nadawcą?
- Niestety, nie mam takiej możliwości. Ja tylko doręczam,
spoglądając nieśmiało na uśmiechy i zdziwienie klientów. Wie pani, że ludzie
rzadko kiedy cieszą się z niespodzianek. Wszyscy reagują podobnie „to chyba
pomyłka”, albo „niemożliwe, że to dla mnie”.
- Ja też tak zareagowałam, prawda? – zapytała nieśmiało
Agata, której w jednym momencie zrobiło się głupio, że nie potrafi cieszyć się
z prezentów, nawet we własne urodziny.
- To prawda. – odpowiedział mężczyzna, wzruszając ramionami.
– Jeśli to bez okazji, to proszę się uśmiechnąć. A jeśli ma pani dzisiaj
urodziny, imieniny, jakąś rocznicę, to proszę przyjąć ode mnie serdeczne
życzenia.
- Urodziny, dziękuję. – uśmiechnęła się w jego stronę. –
Życzę panu dobrego dnia. – dodała jeszcze do wychodzącego mężczyzny.
Gdy zamknęły się już kancelaryjne drzwi, Agata raz jeszcze
spojrzała na wręczony jej przez momentem bukiet. Nie miała pojęcia, kto może
być jego nadawcą, ale w głębi serca poczuła lekką radość. Ktokolwiek wysłał jej
te kwiaty musiał o niej pamiętać, wiedzieć, że tego dnia obchodzi urodziny.
Skierowała się, pieszczotliwie trzymając w dłoniach bukiet, do swojego
gabinetu. Usiadła na fotelu, zagłębiając twarz w różaną woń. Przymknęła
powieki, starając się zapamiętać ten zapach, tak przyjemny dla jej zmysłów. Gdy
przesuwała delikatnie twarz w płatkach róż, dotknęła policzkiem jakiejś kartki.
Momentalnie odsunęła głowę i drżącą dłonią wyjęła z bukietu kartonik. Poczuła
lekkie ukłucie w brzuchu, niepewność, która towarzyszy zawsze człowiekowi, gdy
ma odkryć jakąś tajemnicę. Przymknęła powieki, jeszcze przez moment odwlekając
tą chwilę, gdy dowie się prawdy. Odważnie otworzyła oczy i skierowała wzrok na
karteczkę.
Trzydzieści cztery róże, jak trzydzieści cztery pocałunki, na
trzydzieste piąte urodziny.
Brunetka ze zdumieniem spojrzała na kartonik z wypisanymi
ręcznie słowami. Nie znała tego charakteru pisma, ani też nie rozumiała
dedykacji. Nic nie potrafiła wywnioskować z tego krótkiego zdania. Miała
wrażenie, jakby ktoś zrobił jej niezły żart, który w jej mniemaniu wcale nie
był śmieszny. Jeszcze raz zatopiła twarz w bukiet, przymykając powieki. Kilka
sekund wcześniej miała cichą nadzieję, że będzie to bukiet od niego, jednak
bardzo się myliła. Po bladym policzku spłynęło kilka samotnych łez.
*
Po skończeniu pracy, a właściwie napisaniu kilkunastu
dokumentów, wróciła do pustego mieszkania. Wchodząc po schodach, w dłoniach
trzymała kurczowo bukiet, który mimo wszystko traktowała jak najpiękniejszy,
zresztą jedyny prezent urodzinowy. W głowie wciąż miała tą dedykację, którą
ktoś wypisał odręcznie. Momentami miała wrażenie, że to rzeczywiście pomyłka,
ale za chwilę tłumaczyła sobie, że przecież nazywa się Agata Przybysz i
obchodzi tego dnia swoje trzydzieste piąte urodziny. Otworzyła drzwi do
mieszkania i weszła do środka. Zapaliła światło, bo zimowy czas nie obdarowuje
ludzi zbyt długim dniem. Tak jak każdego innego dnia, znów uderzyła w nią
pustka i cisza jej kawalerki, znów weszła w samotność. By chociaż trochę
zniszczyć ciszę, włączyła wieżę i w jednej chwili jej mieszkanie otoczyła
znana, rozdzierająca jej pokruszone serce, melodia.
Zdjęła z siebie zimowy płaszcz i wełniany szalik. Skierowała
się do kuchni, by przygotować sobie gorącą herbatę z miodem i cytryną. Wstawiła
kwiaty do wazonu w salonie i otulając się wełnianym kocem, usiadła na podłodze
przy oknie. Chwilę później dobiegł do jej uszu dźwięk dzwonka do drzwi. Wstała
z miejsca i podchodząc do wejścia, spojrzała na zegarek – było już w pół do
dziesiątej wieczorem, a ona nie miała ochoty na przyjmowanie żadnych gości.
Spojrzała przez wizjer i otworzyła drzwi.
- Dobry wieczór. – powiedział wysoki mężczyzna, ubrany w
strój jednej z firm kurierskich.
- Dobry wieczór. – odpowiedziała brunetka z lekkim
zdziwieniem w głosie, że o tak później porze jeszcze ktoś pracuje. Kiedyś sama
siedziała nad dokumentami do późnych godzin nocnych, ale teraz tak bardzo się
zmieniła. Coraz częściej kładła się spać zaraz po powrocie do mieszkania,
próbując przespać swoją tęsknotę.
- Czy pani Agata Przybysz? – zapytał kurier, spoglądając na
brunetkę, która jak słup soli stała przed nim, milcząc.
- Tak. – rzekła krótko, otulając się szczelniej grubym
swetrem.
- Przesyłka do pani. – mężczyzna podał jej niewielką kopertę
z jej imieniem i nazwiskiem. Brunetka
najpierw niepewnie spojrzała na przesyłkę, a za chwilę jej wzrok skierował się
na kuriera. – Proszę jeszcze tutaj podpisać. – bez zbędnych słów Agata
podpisała w wyznaczonym miejscu. – Dobranoc.
- Dobranoc. – odpowiedziała cicho, wciąż trwając w lekkim
szoku, zamykając drzwi na zamek.
Przyglądając się kopercie, skierowała się w swoje ulubione
miejsce przy oknie. To właśnie tam siadała wieczorami, by w ciszy przysłuchiwać
się własnym myślom i nierzadko płakać w samotności. Odkąd on wyjechał nie była
tą samą kobietą. Zauważyli to nawet jej klienci. Mimo, że dbała o pracę, nie
brała zbyt wielu spraw, a nawet wiele razy odmawiała stałym klientom. Coraz
bardziej traciła chęć życia i choć tłumaczyła sobie, że z czasem wszystko się
ułoży, to nic tak naprawdę się nie zmieniało. Wiele razy karciła się w myślach,
że żaden mężczyzna nie powinien tak bardzo jej zmienić, nie powinna cierpieć po
stracie Marka, bo tak naprawdę przecież nigdy nie byli razem. Wieczorami, gdy
wracała do mieszkania, uciekając z kancelarii, w której nie umiała już siedzieć
zbyt długo, zatapiała się w samotność, która dotąd nigdy jej nie przeszkadzała,
a teraz otulając ją, sprawiała drżenie wątłego, kruchego ciała. Agata, niegdyś
uśmiechająca się, ambitna pani mecenas, teraz stała się smutną, wyzutą z życia
kobietą.
Usiadła na ziemi i upiła łyk gorącego napoju. Nie wiedziała,
czy chce dowiedzieć się, co kryje w sobie owa przesyłka. Miała dziwne
przeczucie, że drugi raz tego dnia ktoś z niej zakpił. Spojrzała przez okno,
gdzie na wietrze wirowały białe płatki śniegu. Na jej twarzy pojawił się lekki
uśmiech – biały puch pojawiał w powietrzu, by za chwilę zniknąć uderzając z
impetem o drogi, drzewa, samochody. Podobnie jak jej dni, które mijały,
rozbijają jej duszę na coraz mniejsze, niknące w samotności kawałki. Jeszcze
bardziej rozdzierając własne pokruszone na tysiące kawałków ciało, przymknęła
na chwilę powieki, gdy wsłuchać się w płynące z oddali dźwięki nienawidzonej,
ale równocześnie tak ukochanej piosenki. Wreszcie otworzyła oczy i zdecydowanym
ruchem rozdarła kopertę, wyjmując ze środka mały bilecik.
Jedyne, co poczuła, to palące jej poliki łzy, które spływały
coraz większym strumieniem. Widziany przez błękitne tęczówki świat zamazał się
i jakby ślepo, idąc przez poranną mgłę, zaczęła czytać.
*
Myślałaś, że
zapomniałem, prawda?
Nigdy nie potrafiłem
składać życzeń. Do tej pory nie umiem. Długo myślałem, czego mógłbym życzyć
Tobie… Wciąż nie wiem.
Nie mogę życzyć Ci
szczęścia, bo wiem, że Ci je odebrałem wraz z moim wyjazdem. Uśmiechu też, bo
przecież nigdy go nie ma, gdy brakuje radości. Spełnienia marzeń? Przecież to
tak, jakbym sobie życzył, że pewnego dnia wybaczysz mi. A może w takim razie
prawdziwych przyjaciół? Jeden z nich, ten który tak bardzo pragnął nim być,
zachował się jak tchórz i wciąż nim jest.
Trzydzieści cztery róże,
jak trzydzieści cztery pocałunki, na trzydzieste piąte urodziny.
Miłości.
Każda, nawet najmniejsza cząstka ciała brunetki drżała. Łzy
leciały po policzkach, sprawiając, że twarz brunetki pokryła się czarnymi
smugami. Pusty wzrok, skierowany na pochyłe litery, był pełen cierpienia i
jednocześnie przerażenia. Brunetka przykryła się szczelniej kocem, jakby
próbując opanować niekontrolowane ruchy własnego ciała. Siedziała w bezruchu, a
przyspieszone bicie serca sprawiało, że zaczęło jej się kołować w głowie.
Niewidzialna siła zaciskała jej klatkę piersiową, miała wrażenie, że za chwilę
się udusi. Łapczywymi oddechami łapała skrawki powietrza. Otoczyła ramionami
kolana, resztkami sił walcząc z emocjami. Czuła się tak, jakby tymi kilkoma
zdaniami, zawalił się cały jej świat. A może to był tylko nocny koszmar, który
wylewał na jej bladą twarz maleńkie, słone krople potu? W jego zdaniach
wyczytała wszystko to, czego tak bardzo obawiała się przez ostatnie miesiące.
Przerażanie ogarnęło całą jej duszę, a tęsknota za jego dotykiem, pocałunkami
przeszywała jej ciało, jakby kłując sztyletami. W drżących dłoniach trzymała
białą kartkę, nieświadomie ściskając ją coraz bardziej, jakby próbując wykrzesać z niej coś więcej. Wiedziała, że
jeszcze jakiś czas temu trzymał ją Marek, widziała oczyma wyobraźni, jak
mężczyzna schyla się nad kawałkiem papieru, pisząc do niej te kilka słów.
Przymknęła powieki, próbując sobie w ten sposób wyobrazić jego twarz, tańczącą
na czole zmarszczkę. Słyszała skrzypienie pióra, gdy mężczyzna uderza nim o
kredowy papier. Tak bardzo pragnęła, by w tej chwili był obok niej. W jednej
chwili ulotniła się cała jej złość, niechęć i niesmak, że wyjechał bez słów,
jakiegoś pożegnania. Tym listem i bukietem róż sprawił, że jedynym jej
marzeniem, pragnieniem było, by siedział obok niej, otulając ją swoimi
ramionami. Tylko tyle, a może aż tyle. Spływające po policzkami łzy, nie
zatrzymywały się nawet, gdy mocniej ściskała powieki. Nie była już panią
własnego ciała, on żyło własnym życiem, a w ten chwili obumierało z tęsknoty.
- Proszę, wróć do mnie. – wyszeptała błagalnie przez łzy,
łamiącym się głosem. Jej głos, tak cichy, zanikał gdzieś w dźwiękach melodii,
która bezustannie wypełniała mieszkanie.
Otworzyła powieki. Zaczerwienione oczy, pierwsza oznaka cierpienia
jej ciała, skierowały się na kurczowo trzymany w ręku list. Nawet nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak bardzo szczelnie zamknęła go w uścisku. Spojrzała na
ostatnie słowo, które wypisał Marek – najbardziej banalne, a jednak najwięcej
znaczące życzenie. Jedno, sześcioliterowe słowo, a tak potężne, o takiej mocy.
*
W oddali zabrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Przez moment
brunetka nie rozumiała, co się dzieje, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Była
zniszczona psychicznie, a jej ciało drżało jak w gorączce. Przegrała walkę z
własnym ciałem, ze słabościami i ukrywaną miłością. Pokryta kropelkami potu
twarz, zaczerwienione, zakrwawione oczy i płytki, niestabilny oddech – nie
potrafiła tego opanować. Wciąż kurczowo trzymając w dłoni białą kartkę, podniosła
się z miejsca. Nie zwróciła uwagi na to, w jak opłakanym stanie musi teraz być.
Nie miała siły o tym myśleć. Chwiejnym krokiem, po drodze potykając się o
własne nogi, podeszła do drzwi. Nie spojrzała w wizjer. Przekręciła zamek.
Otworzyła drzwi.
Sekunda. Ulotny moment między wdechem a wydechem. Mężczyzna
z jedną, samotną różą w dłoni.
Miała wrażenie, że opadnie na ziemię, nogi się pod nią
ugięły i gdyby nie szybka reakcja mężczyzny z pewnością przewróciłaby się na
podłogę. Jej ciało omdlewało. W jednej chwili znalazła się w silnych ramionach,
które objęły ją tak pewnie, że brunetka przymknęła powieki, zatapiając się w
jego zapachu. Ulotnił się strach i tęsknota. Wtuliła się w jego twardy tors,
nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. W końcu odzyskała cały swój
świat, jeden dotyk, który przywrócił ją do życia. Jego dotyk. Marek trzymając
ją w swoich ramionach przeszedł do salonu, gdzie nie paliło się żadne światło,
praktycznie w całym mieszkaniu panowała ciemność. Bezszelestnie usiadł na
kanapie, sadzając wtuloną w siebie Agatę na kolanach. Brunetka jeszcze przez
chwilę miała zamknięte oczy, bojąc się, że gdy je otworzy, wszystko okaże się
tylko marnym snem.
- Trzydzieści cztery róże, jak trzydzieści cztery pocałunki…
- usłyszała najłagodniejszy, najbardziej upragniony, cichy głos mężczyzny. – Na
trzydzieste piąte urodziny. – kobieta mocniej otuliła jego szyję swoimi
ramionami, sprawiając że teraz ich ciała były jednością
Agata otworzyła bardzo powoli powieki, a jej wzrok od razu
skierował się na spokojną twarz Marka. Po jego policzku spływały łzy, ale
jednocześnie patrzył na nią takim spojrzeniem, jakiego nigdy wcześniej nie
widziała u żadnego innego mężczyzny – strach przed utratą, odrzuceniem,
połączony z nadzieją i czystą, nienaruszoną miłością.
- Jedna róża… - szeptał, muskając przy tym płatek jej ucha.
– Jak jeden pocałunek. – zbliżył się do jej twarzy, bardzo delikatnie muskając
jej skroń, a następnie policzek, by za moment pocałować kącik jej ust. - Kocham
cię.
Brunetka odsunęła się od niego momentalnie, z przerażeniem
patrząc mu prosto w oczy. Przez chwilę miała ochotę wyrwać się z jego ramion,
wykrzyczeć, że go nienawidzi i żądać, by wyniósł się z jej mieszkania. Nic
jednak takiego nie zrobiła i wciąż kurczowo trwając w jego silnych ramionach,
które były całym jej światem. Była krucha, roztrzaskana na tysiące kawałków,
dopóki nie zjawił się w jej drzwiach. Wystarczył moment, jedna maleńka chwila,
by znów mogła oddychać. On nie robił nic, wiedząc, że teraz każdy najmniejszy
ruch należy do niej. Agata przymknęła na chwilę powieki, by za moment je
gwałtownie otworzyć i spojrzeć na niego spojrzeniem, które odpowiedziało na
każde jego pytanie.
- Obiecaj mi coś. – powiedziała bardzo cicho, zmęczonym,
drżącym od emocji głosem. On tylko kiwnął głową na znak zgody. – Nigdy więcej
nie uwierzysz w to, że możemy być szczęśliwi bez siebie.
- Przepraszam… - wyszeptał ze łzami w oczach, ale nie zdążył
dokończyć, bo Agata zatopiła się w jego ustach, przelewając w ten sposób całą
swoją tęsknotę, strach i miłość. W
jednym bowiem pocałunku można przekazać więcej, niż w milionie słów.
A w oddali słychać było te proste, a jednak czasem
najtrudniejsze słowa.
And the moment I can
feel that
You feel that way,
too,
Is when I’ll fall in
love with you
E.
To było... magiczne. Zaczarowało mnie.
Trzydzieści cztery róże, jak trzydzieści cztery pocałunki, na trzydzieste piąte urodziny. - ja wiedziałam, czułam to, że coś będzie. Jedna róża mniej, nie ma jednego pocałunku. Musiał być.
Trzydzieści cztery róże, jak trzydzieści cztery pocałunki, na trzydzieste piąte urodziny. - ja wiedziałam, czułam to, że coś będzie. Jedna róża mniej, nie ma jednego pocałunku. Musiał być.
Płaczę. Łzy mi lecą po policzkach, a ja wciąż czytam końcówkę, od nowa i od nowa.
Te cudowne słowa Kocham Cię. I słowa piosenki, które wciąż brzmią mi w uszach.
And the moment I can
feel that
You feel that way,
too,
Is when I’ll fall in
love with you.
Piękne. Ilekroć je czytam, a teraz czytam je co chwila, to łzy lecą mi szybciej. Płaczę, wciąż płaczę i nie potrafię przestać. To było niezwykłe. Kocham to! Uwielbiam!
Z całego serca dziękuję ;* Dziękuję za to, że mogłam się popłakać, że mogłam przeczytać coś tak pięknego. Dziękuję <3 I mam nadzieję, że już niedługo ujrzę coś nowego z twojej twórczości.
Z całego serca dziękuję ;* Dziękuję za to, że mogłam się popłakać, że mogłam przeczytać coś tak pięknego. Dziękuję <3 I mam nadzieję, że już niedługo ujrzę coś nowego z twojej twórczości.
Domcia
Przepraszam ciebie również.... jak pisałam pod opowiadaniem Pauli nie umiem płakać nad opowiadaniami....miałam nadzieję, że chociaż Twoje mnie tego nauczy bo jest... magiczne? czarujące? nieziemskie? cudowne? rewelacyjne? wzruszające? niewzykłe? prześliczne? przepiękne? nie, to wszystko za mało... te wszystkie słowa są po prostu obrazą dla tego arcydzieła <3 niesamowite - ta pustka, samotność, tęsknota - ją się czuło, czułam ją całą sobą, sama chciałam być taką Dorotą pocieszającą najlepszą przyjaciółkę.... Domyślałam się, że Marek przyjedzie, choć kiedy tylko przysłała kwiaty i prezent wystraszyłam się, że jednak tak się nie stanie.... próbowałam, ale nie udało mi się w trakcie czytania zrozumieć symbolu tej brakującej róży :( ale potem wróciła nadzieja, i to jeszcze nie tak banalnie zakończyłaś to, ale w najpiękniejszy z możliwych sposobów.... dziękuję ci że mogłam przeczytać to cudo <3 jesteś miszczem <3 kocham <3
OdpowiedzUsuńGENIALNE!!! Ryczałam jak głupia. To jest cudowne, nieziemskie, rewelacyjne itd... Wstęp - nie do opisania zwłaszcza, że czytając opowiadanie siedziałam sama w mieszkaniu i... No po prostu nie umiem wyrazić tego co poczułam.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz rewelacja :*
No więc pora na mój komentarz.. układałam go od kiedy pezeczytałam tylko twoje opowiadanie i wiesz co? Nie udało mi sie ułożyć nic sensownego, czytając twoje opowiadanie czuje się jakbym była tego wszystkiego świadkiem.. nie wiem czy jest sens powtarzania tego że jesteś genialną autorką, i że uwielbiam twoją twórczość.. pewnie to już wiesz, ale powtórze raz jeszcze.. piękny talent posługiwania się słowem! Jesteś moją inspiracją.. piękne jest to opowiadanie.. zakończenie to istna magia.. takie piękne, że aż niesamowite. Nie umiem nawet dopierać sensownych słów. Jesteś cudowna! Jesteś nieziemska! Jesteś mistrzem!
OdpowiedzUsuńPaula
Piekne, wzruszajace poprostu brak mi slow!
OdpowiedzUsuńJa mam tak, że zawsze jak coś czytam i mi się to podoba to momentalnie przenoszę się, wchodzę w opowiadanie - najczęściej jest tak, że czuje emocje panujące w opowiadaniu ale lekko przygaszone z racji tego że "stoje" z boku postaci. W tym wypadku było inaczej. Czytając Twoje dzieło miałam wrażenie, że na ten moment byłam Agatą. Przeżywałam wszystko to co ona, każdą emocję każdą łzę, każdy moment z jej życia. Nie wiem czemu tak mam... po prostu tak się dzieje. Tym opowiadaniem zrobiłaś ze mnie emocjonalnego wraka... Moment kiedy ona wtula się w Marka po prostu... brak słów. Żadko które opowiadanie wywołuje u mnie takie emocje. Dziękuję ♥
OdpowiedzUsuńTo było po prostu genialne! Jeszcze chyba nigdy nie płakałam tak bardzo cokolwiek czytatac! Ja nie wiem co Ty ze mna zrobiłaś! Kurcze fenomenalne opowiadanie! Szkoda ,że to już koniec , bo bardzo chętnie bym poczytała o szczęściu naszej Margaty! Bardzo mi tego brakuje , a w serialu niestety króluje ten okropny Majewski, na którego już patrzeć nie mogę! Dziekuje ci za to opowiadanie! Napewno będę do niego powraćać! Do Twoich pozostałych dzieł również. Może jeszcze kiedys coś napiszesz, będę czekać , bo wiem ,że warto!
OdpowiedzUsuńMagda
Bardzo dziękuję za każde ciepłe słowo (ale i również przeczytanie, bo pewnie są tu tacy, którzy jeszcze się ukrywają) odnośnie mojego 'pisarstwa'. Każdy komentarz sprawia mi naprawdę radość, ale wiekszość tych słów ma zbyt wielką wagę, jeśli chodzi o amatorskie bawienie się słowem. ( ;
OdpowiedzUsuńNie płaczcie - to tylko wyobraźnia, która nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem, a uwierzcie że jeszcze nie raz w tym niewyimaginowanym świecie pojawią się u Was łzy - oby częściej te ze szczęścia i wzruszenia, niż smutku.
Pozdrawiam,
E.
Pierwszy raz dodam komentarz, bo po prostu muszę O.o
OdpowiedzUsuńTo opo jest G.E.N.I.A.L.N.E! *.* Sposób w jaki opisujesz każdą sytuację, emocje, gesty - coś niesamowitego. Czuje to na własnej skórze O.o "Trzydzieści cztery róże, jak trzydzieści cztery pocałunki, na trzydzieste piąte urodziny" Chce mi się płakać... Dziękuję za możliwość przeczytania tak cudownej historii - ukłon z mojej strony :) Pozdrawiam cię bardzo gorąco! :*
Ryczę *-* Akcja z różami przecudowna ♥♥ Ja nie umiem dodawać długich komentarzy ;)
OdpowiedzUsuń