Coś tak krótko :) Świetne :D Czekam na kolejne i życzę Wam miłego czytania :)
Domcia
Houg! :P
Wracam z kolejną porcją moich wypocin. Stylu pisania nie zmieniłam, ale
starałam się oddzielić sceny MarGatowe od tych Gawronowych i innych. Dodałabym
je wcześniej, ale nie umiem go pisać odręcznie na kartce, tak więc jedyne co
udało mi się zrobić, to ogólny zarys kilku kolejnych części. Nie wiem jak to
wypadnie, ale i tak rutynowo życzę wam: „Miłego czytania!”
***
„ Nic, naprawdę ni nie jest warte
życia oprócz miłości.”
-
Dietrich Bonhoeffer
- Całą
fryzurę mi rozwaliłeś tą swoimi popisami! Popatrz co narobiłeś! Wy faceci, to…
jesteście nienormalni! - mówiła, gdy szli w kolejne miejsce z „planu –
niespodzianki” Marka. Próbowała udawać zdenerwowanie, czy złość, ale gdy tylko
przed jej oczami stawał Marek prowadzący ich wspólny, torowy pojazd, ledwo powstrzymywała
się od śmiechu. Niekiedy zastanawiała się, czy to aby na pewno ten sam Marek, z
którym jeszcze niedawno, w kancelarii, potrafiła się jedynie kłócić, którego
uważała za nadętego bufona. Teraz był zupełnie innym człowiekiem. Starał się
zrobić wszystko dla niej, zrobić wszystko, aby ONA czuła się jak najlepiej, aby
pokazać jej, jak bardzo mu na niej zależy. Żaden mężczyzna, z którym była
kiedyś związana, nie potrafił w taki sposób pokazać, że mu na niej zależy.
Żaden z nich nie znał jej tak dobrze, ale co najważniejsze: żadnego z nich nie
kochała tak naprawdę. W każdym razie nie potrafiła się sama przed sobą
przyznać, że któregoś z nich kocha. Z Nim było inaczej. Spojrzała na niego,
chcąc zobaczyć jego twarz. Ta część jego ciała była chyba jej ulubioną. Z niej
potrafiła wyczytać wszystko. W tym momencie jednak, nic nie zobaczyła, ponieważ
był bardzo zajęty szukaniem miejsca, do którego teraz szli.
- Gdzie
teraz idziemy? – zapytała nagle, wyrywając go z natłoku jego myśli. Odwrócił
gwałtownie głowę w jej stronę i zapytał:
-
Mówiłaś coś?
- Tak.
Pytałam gdzie idziemy?
-
Zobaczysz. Nie mogę Ci powiedzieć. Już nie daleko.
- Ech,
Ty i te twoje dziwaczne pomysły. – powiedziała ze zrezygnowaniem. Po około
piętnastu minutach doszli na miejsce. Nigdy by się nie spodziewała, że ten
‘bufon’ Dębski coś takiego wymyśli. Po kupieniu biletów, oczywiście przez
Marka, usiedli na swoich miejscach i unieśli się w górę. Była przeszczęśliwa i
nawet nieprzyjemne ściskanie w żołądku, nie potrafiło jej zepsuć tego nastroju.
Marek
nie był do końca pewien, czy wyciąg krzesełkowy to dobry pomysł, ale słyszał
kiedyś, że kobiety lubią oglądać piękne widoki górskie. A tam na górze było na
co patrzeć… W pewnej chwili poczuł jak całe jego ciało oblewa znajome ciepło. Chcąc
zlokalizować powód odwrócił głowę w stronę Agaty i zamarł. Ta cudowna kobieta,
kobieta jego marzeń, jego życia, oparła na nim swoją głowę i rozglądała się
dookoła. Chyba faktycznie takie widoki działały na kobiety.
***
Dlaczego wczoraj rano nie słuchał
ich uważniej?! „Matko, za jakie grzechy?!” – myślał Jasiek siedząc na ogrodowej
huśtawce u dziadków. A te kilka dni bez rodziców miało być takie fajne. Miał
organizować codziennie najlepsze imprezy jakie świat widział, miał się bawić na
całego, a tutaj… klapa. Wszystko jest do kitu. Owszem, nawet lubił spędzać czas
z dziadkami, ale nie u nich w domu. Z dwojga złego, chyba lepiej byłoby dla
mnie pojechać z nimi nad to głupie morze. No, ale już trudno. Stało się. Ma
nauczkę, ale przynajmniej nabył sporo fajnych ciuchów.
***
- Jak
tutaj pięknie! – zachwycała się – Skąd znasz to miejsce?
- W
dzieciństwie przyjeżdżałem tutaj z rodziną, a wieczorami rodzice bardzo często
tutaj chodzili we dwoje. Kiedyś opowiadali mi, że ojciec się tutaj jej
oświadczył i to miejsce było dla nich swego rodzaju ‘Ziemią Świętą’. –
powiedział powoli patrząc jej w oczy.
-
Ciekawe… - powiedziała powoli prawie szeptem. W tej chwili czuła się bardzo
niezręcznie. Nie wiedziała do czego Marek zmierza. Do tej pory cała jego
‘niespodzianka’ bardzo jej się podobała. Wszystko było takie naturalne.
Zbliżyła ich do siebie, ale nie była jeszcze gotowa na zbyt poważne kroki. Mimo
wszystko nie dała po sobie poznać swoich wewnętrznych obaw. Czekała na jego
ruch.
-
Prawda? Nigdy nie potrafiłem sobie wyobrazić moich rodziców w takiej chwili.
- No
tak. Ja też chyba nie umiałabym tego sobie wyobrazić. Może pójdziemy coś zjeść?
Coś ciepłego, bo tutaj na górze jest trochę zimno. Ja stawiam.
-
Faktycznie nie jest tu najcieplej. Popatrz, nawet żadnej bluzy nie wziąłem, ale
można temu zaradzić w nieco inny sposób. – powiedział szelmowsko i pocałował ją
w czoło, poczym skrył ją w swoim silnym ramieniu, by nie wiatr jej nie
dokuczał. – A teraz chodźmy coś zjeść.
Ja stawiam. Nie ty. Kto organizuje to wszystko? Ja. Więc również JA –
zaakcentował to słowo - płacę. Nie przyjmuję odmowy.
- Nie.
Ja płacę. A już przynajmniej za siebie. I tak wydałeś już majątek na mnie.
- Ech
kobieto… Cóż mogę na to powiedzieć – ja nieszczęsny. Ale tak, czy inaczej
lepiej zjedźmy na dół, bo tutaj wydasz dziesięć złotych za 200 mililitrów
jakiegokolwiek napoju.
Ostatecznie udało jej się przekonać
Marka, żeby tym razem to ona pokryła koszty posiłku. Weszli do restauracji i
zajęli miejsce w rogu Sali. Gdy kelner podał im już zamówienie, Dębski wstał i
stanął za Agatą i delikatnie uniósł jej włosy do góry. Po chwili Agata poczuła
jak na jej szyi powoli dotyka chłodny jeszcze naszyjnik. Spuściła głowę nieco w
dół i przyjrzała się temu prezentowi. Był cudowny i idealnie pasował do
bransoletki, którą dzisiaj założyła. Gdy Marek uporał się już z zapięciem
ozdoby i puścił jej włosy, pamiętając przy tym, by robić to delikatnie, by jak
najmniej zniszczyć ich ułożenie, nagle, czule musnął ustami wystającą jeszcze z
pod włosów część jej karku. W tym momencie Agata poczuła się jak królowa na
kolacji z jakimś zamożnym księciem, władcą potężnego, bogatego kraju, który
jest gotów posłać całą swoją armię, aby wyrwać ją z rąk groźnych i
przygotowujących się do tego starcia przez długie lata, przeciwników –
niepewności, strachu przed zranieniem ze strony drugiego człowieka. On był tym
księciem i pokonywał przeciwnika z coraz większą wprawą i zręcznością.
-
Dziękuję. Jest piękny. – wyszeptała w jego stronę, gdy usiadł na sowim miejscu.
-
Drobiazg. Cieszę się, że ci się podoba. – odparł również ściszonym głosem i
zabrał się do jedzenia.
***
- Na
pewno nie zostaniecie jeszcze trochę? – dopytywała się Ania.
-
Chcielibyśmy, ale Filip mógłby jeszcze zarazić Maję. Nie ma sensu ryzykować.
Zapalenie płuc to nie przelewki. – mówiła Dorota, równocześnie zapinając pasy
Zuzi. – Filip, nie wierć się i nie kaszl w stronę Zuzi, bo ją zarazisz. –
dodała po chwili podchodząc do Filipa z drugiej strony samochodu. – Wojtek,
zabrałeś wózek?
- Nie,
jeszcze nie. A gdzie jest?
- W
salonie. Złożyłam go i postawiłam pod kominkiem.
- Dobra,
już lecę. – powiedział Wojtek i zwróciła się w stronę domu, lecz mąż Ani
słysząc słowa Doroty, podał mu go.
-
Dzięki. – zwrócił się do niego – Mamy już wszystko? Jedźmy już, bo dochodzi 11,
a my mamy przed sobą cały dzień drogi z chorym dzieckiem.
- Już,
już. Aniu, dziękuję Ci za wszystko. Zadzwoń kiedyś.
- Nie ma
za co, kochana. Ty też zadzwoń.
***
- Na
pewno wszystko zabrałaś? – zapytał się jej z ciekawością i nutą chytrości w
głosie.
- Tak.
Wszystko. Ile razy mam ci to powtarzać? Nie jestem dzieckiem.
- Ale
jesteś na 100% pewna, że NIC nie zostawiłaś? Nawet u mnie w pokoju? – nie dawał
za wygraną Dębski i drążył temat.
- Tak!!!
Powtarzam po raz setny: Tak! – mówiła nieco podenerwowana już Agata. Czego on
chciał? Co miałaby zostawić. Pięć razy wchodziła do pokoju przed wyjazdem i
upewniała się, że na pewno daną rzecz zabrała, a u niego w pokoju… była więcej
niż pewna, że tam tym bardziej niczego nie zostawiła. - Marek, czemu zjeżdżasz
na pobocze? Co ty robisz? – zdziwiła się.
-
Chciałbym Ci pokazać, którą rzecz zostawiłaś. Mam ją cały czas przy sobie. –
uśmiechnął się do niej szelmowsko i wpatrzył w jej oczy.
- No to
co takiego zostawiłam? Bo ja już naprawdę nie wiem. Powiedz mi wreszcie, skoro
i tak od pół godziny mnie o to męczysz…
-
Właśnie próbuję, ale ty ciągle gadasz…- odpowiedział rozbawiony jej reakcją
Marek i przysunął do niej swoją twarz.
- Cco…
Tty… Robisz? Mia… – zapytała zdziwiona i nie dokończyła, ponieważ Marek w
mgnieniu oka połączył ich usta w namiętnym , czułym i pełnym miłości pocałunku.
- To –
zaakcentował to słowo - zostawiłaś. Może nie u mnie w pokoju, ale na balkonie
do niego należącym. Zostawiłaś to, więc ci „to” oddałem. Z nawiązką. Mam
nadzieję, że jesteś szczęśliwa ze znalezienia swojej zguby?
- Tak.
Można tak powiedzieć. Ja również chętnie bym Ci teraz ja tę twoją zgubę oddała,
ale przed wieczorem mamy być w Warszawie, więc trzeba się trochę pospieszyć.
Oddam Ci, jak będziemy na miejscu – powiedziała używając tego niezwykle
uwielbianego przez Marka, uwodzicielskiego głosu.
- Jesteś
bezlitosna. – odparł Dębski i wjechał z powrotem na drogę.
Chwilę
później, rozległ się dźwięk jego telefonu.
-
Mogłabyś mi podać i powiedzieć kto dzwoni?
- Już,
sekundkę. Maria. – powiedziała z niesmakiem wypowiadając imię jego BYŁEJ.
- Tak
słucham?... Na co?!... Ale skąd?! Jak? Kto ?... Dobrze. Będę. Pa. – Dębski
zakończył rozmowę i podał z powrotem telefon Agacie.
- Co się
stało? – zapytała po kilku sekundach grobowej ciszy.
- Nic,
nic. Wszystko w porządku. Nie ma się czym martwić.
Gdy
tylko zobaczyła na wyświetlaczu jej imię, poczuła nie tylko niesmak, ale też
pewnego rodzaju ból na wspomnienie jej. „Dlaczego akurat teraz musiała
zadzwonić?” zastanawiała się. Czuła się tak, jakby jej ktoś przejechał ostrą
stroną noża po plecach. Czego ona od niego chciała? Co to takiego było, że
Marek nie chciał jej o tym powiedzieć. Czyżby była o niego zazdrosna? „Nie,
Agata, opanuj się, to po pierwsze tylko facet, a po drugie Maria jest jego
byłą. Ale czy Marek Dębski był dla niej tak naprawdę TYLKO ‘facetem’? Był chyba
kimś więcej, a Maria nie ma jak tego zniszczyć.
Daisy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz