poniedziałek, 2 września 2013

Opowiadanie Daisy cz.14

Jakie zaległości :) Na gmailu 3 nieodebrane wiadomości :) I dodaję po kolei :) Opowiadanie Daisy czytałam już na streemo :) Jest super :) Rozwija się :D Miłego czytania :) A ja postaram się przeczytac 2 opowiadania, które tkwią na skrzynce i Wam dodam :) 

Domcia


Wena niby wróciła, więc to opowiadanie nie jest już tak bardzo wymęczone jak poprzednie, chociaż to może nie wpłynęło dobrze na moje ‘wypociny’. No, ale to już same ocenicie. Miłego czytania ;*
***
- Czemu jesteś taka ponura? Uśmiechnij się, bo nam całe Słońce przepędzisz. – powiedział czule.
- A gdzie my tak właściwie jedziemy? – zapytała Agata już uśmiechnięta.
- Zobaczysz… - odpowiedział uwodzicielsko Marek. Gdy wypowiedział te słowa i to jeszcze takim głosem, serce Agaty zaczęło mocniej bić. Poczuła się jak nastolatka. Było to z jednej strony miłe uczucie, a z drugiej nieco krępujące. Marek spojrzał na nią czule i wziął jej plecak. Gdy wsiedli do samochodu,  zapytał:
- Mam nadzieję, że lubisz duże niespodzianki?
- Tak… Lubię. Chociaż to zależy.
- Od czego? – chciał wiedzieć Dębski.
- Od kogoś kto ma dla mnie tę niespodziankę i  w jakim stylu mi ją daje bądź pokazuje. – uśmiechnęła się do niego. Cieszyła się, że go widzi, że spędza ten czas razem, jednak z drugiej strony nie wiedziała jak ma się zachować – bała się tego uczucia. Nie chciała mu się od razu poddać i wchodzić na poważne tory tak jak to zrobiła w przypadku Huberta. Bała się na razie zaufać. Bała się kolejnego rozczarowania.
- No to ja postaram się pani nie zawieść. Prosiłbym również, aby nie zadawała pani żadnych pytań dotyczących drogi i miejsca naszej wycieczki. To mogłoby mnie rozproszyć, a nie znam dobrze drogi. – powiedział teatralnie Marek i zrobił krok w jej stronę.
- Dobrze, proszę pana. A czy inne tematy będzie mi wolno poruszać? – powiedziała próbując naśladować jego ton i jednocześnie powstrzymując się od wybuchu śmiechu.
- Oczywiście. – odpowiedział dalej teatralnym tonem i zrobił kolejny krok w jej stronę.
- To jedźmy już, bo jestem ciekawa tej twojej niespodzianki. – powiedziała szybko i odsunęła się od niego, a następnie energicznie wsiadła do auta. Dębski wsiadł zaraz po niej.
- No, szykuj się na przygodę i zapnij pasy! – powiedział zabawnie i przechylił się w stronę Agaty by jej pomóc. Ona jednak była szybsza i sama to zrobiła. Po kilku minutach ruszyli. Za Warszawą, Marek wybrał drogę poprzez tamtejsze małe i malownicze miasteczka. Jechali niezbyt szybko. Nigdzie im się nie spieszyło. Marek robił to specjalnie aby Agata mogła się spokojnie napawać widokiem spokojnych, cichych miasteczek, którymi nie zawładnęła jeszcze doszczętnie cywilizacja. Chciał aby ten ich wspólny czas dał jej szczęście, spokój i odpoczynek.
            To był najlepszy dzień w jego życiu! Miał wolną chatę i mnóstwo znajomych, którzy nigdzie jeszcze nie wyjechali i tylko czekali na hasło: „Impreza!”. Obdzwonił już kilkanaście osób i właśnie wychodził do sklepu, żeby kupić kilka potrzebnych rzeczy. Cały czas myślał o naiwności swoich rodziców, którzy dobrowolnie zostawili go samego w domu. Jasiek nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego rodzice dobrze pamiętali swoje czasy licealne, zwariowane nastoletnie pomysły, wybryki i zamierzali zrobić mu niespodziankę. Gdy tylko otworzył drzwi wejściowe, pod dom Gawronów zajechali dziadkowie – rodzice Doroty. Licealista o mało nie stracił przytomności, gdy dowiedział się, że Dziakowie przyjechali się nim zająć. Co on powie znajomym? Całe szczęście impreza została zaplanowana na wieczór i nikt nie był świadkiem jego porażki. Chociaż, z drugiej strony… Może uda się coś z dziadka mi wynegocjować i na przykład jutro wyśle się ich do teatru, a potem na kolację i jeszcze coś i impreza się uda… No cóż, tę dzisiejsza trzeba odwołać… Kurcze, pierwszy raz miało się coś dziać u niego i klapa.
            Po trzech godzinach podróży, postanowili rozprostować nogi i coś zjeść. Zatrzymali się w jednej z przydrożnych restauracji i zjedli obiad. Potem znowu ruszyli w drogę. Filip, który podczas pierwszej części podróży łatwo zasnął, teraz cały czas  pytał, czy mają jeszcze dużo drogi do przejechania, w jakim mieście teraz są, co oznacza ten znak… Było to dosyć męczące i w końcu zdecydowali się puścić małemu bajkę. Gdy tylko Filip podłączył się do sprzętu i założył na uszy słuchawki, mogli spokojnie porozmawiać. Nawet Zuzia spała i Gawronowie mieli czas dla siebie.
            Jechali już półtorej godziny. Droga, którą wybrał Marek była niezwykle malownicza. Agata co chwilę pokazywała mu jakiś dom, czy cudowny krajobraz. Jej twarz promieniała. Na jej twarzy gościł piękny, śnieżnobiały uśmiech. Przede wszystkim jednak jej twarz wyrażała zadowolenie i spokój. Cel założony przez Marka został prawie w całości osiągnięty.
Zatrzymali się pod hotelem w jednym z bardziej ‘cywilizowanych’ małych miasteczek. Gdy wysiedli z samochodu, Marek zapytał:
- Podoba się niespodzianka?
-  Tak. Nawet bardzo. Ale po co…to? – dokończyła niepewnie wskazując palcem na budynek hotelu.
- Spokojnie, to nie on jest priorytetem, tylko ten lasek. – uśmiechnął się, lecz widząc nie znikające z twarzy wspólniczki pytające spojrzenie, zaraz dodał – Spokojnie, chcę cię zabrać tylko i wyłącznie na spacer. No, chyba, że nie masz ochoty, to możemy wrócić.
- Nie, nie. Szkoda taką okazję zmarnować. Piękna okolica. A skąd wziąłeś pomysł żeby mnie akurat tutaj, w to miejsce zabrać?
- Powiedzmy, że ma ono dla mnie wartość sentymentalną. – odparł czule. W głowie jednak pomyślał: „Piękne osoby zabiera się w piękne miejsca.”
- A czemu nie powiedziałeś, że zostajemy tutaj na noc? Nie wzięłam wszystkich potrzebnych rzeczy. – powiedziała z teatralnym wyrzutem w głosie.
- No tak jakoś wyszło, ale nie wiedziałem, czy wtedy byś ze mną pojechała. – odpowiedział lekko speszony. Poczuł się jak małe dziecko, które zostało przyłapane na gorącym uczynku. Agata widząc jego zmieszanie rozbawiła się w duchu, lecz an głos powiedziała jedynie;
- Spokojnie, najważniejsze rzeczy mam. Po coś przecież wzięłam ten plecak. – poklepała go krzepiąco po ramieniu i skierowała swoje kroki w stronę lasku. Marek podążył za nią.
            Nieśmiało zapukała do drzwi dużego, białego domu. Otworzyła jej niewysoka ciemnowłosa dziewczynka z uroczym uśmiechem. Zaraz za nią stał postawny brunet i nie mógł wyjść z podziwu.
- Dorota? To ty? Prawie cię nie poznałem! – powiedział wesoło na przywitanie i uściskał rudowłosą prawniczkę po przyjacielsku. – Aniu, zobacz kto wreszcie do nas dojechał! – powiedział głośniej w głąb domu, skąd już dało się słyszeć pospieszne, kobiece kroki. – Wojtek! Cześć! Dobrze Cię widzieć. Co tam?
- Wszystko dobrze. Tylko rodzina nam się nieco powiększyła. – odpowiedział i ruchem ręki wskazał na Zuzię i Filipa siedzących jeszcze w aucie. – Tutaj jest młodsza czereda, bo najstarszy chciał zostać w domu. Wiesz, taki kaprys. Ale o tym to ci zaraz opowiem, tylko wypakuję bagaże.
- Czekaj, pomogę Ci. To jak tam z pierworodnym, opowiadaj! – powiedział brunet i podszedł do bagażnika.
W czasie gdy panowie prowadzili jakże miłą wymianę zdań na temat nastolatków i ich wybryków, co chwila wspominając swoją młodość, Dorota, Ania i jej córeczka Maja podeszły do auta żeby zobaczyć malutką Zuzię i wyswobodzić Filipa z krępujących go pasów samochodowych.
- Jaka słodka, mała dziewczynka! – zachwycała się Maja. Dorota wyjęła malutką z auta i Ania zaprosiła ją na taras. W tym czasie niesforny Filip znalazł wspólny język z Mają. Pobiegli do ogrodu, a następnie do jej pokoju, gdzie o dziwo, nie znajdowały się jedynie lalki i różowo – fioletowe ozdóbki.
            - Długo jeszcze zamierzasz mnie tak prowadzić? Z zamkniętymi oczami łatwo się potknąć. – mówiła przejęta i zdezorientowana Agata. Od kilkunastu minut szła, na prośbę Marka, z zamkniętymi oczami i bała się, że jak się potknie, to już nie wstanie z taką łatwością jak kiedyś. Marek jednak miał w tym wszystkim swój cel. Nie dość, że chciał zaprowadzić brunetkę do romantycznego, cichego i pięknego miejsca, to również chciał jej pokazać, że może mu ufać. Chciał aby wiedziała, że jeśli się potknie, to on swoim silnym ramieniem ją podtrzyma, wesprze, pomoże. Chciał aby wiedziała, że zawsze był, jest i będzie blisko niej, będzie przy niej aby jej pomóc w trudnych chwilach. Oprócz tego, nie chciał by Agata znała drogę do tego miejsca, by nie mogła uciec, by miała szansę mu zaufać. Gdy doszli na miejsce, kobieta aż zaniemówiła ze wzruszenia. To było chyba najpiękniejszy zakątek w jakim  kiedykolwiek była. Słońce delikatnie muskało swoimi promieniami korony drzew, a te delikatnie kołysały się na wietrze. Od tej łąki, czy polany emanował spokój, cisza. Było to idealne miejsce na odpoczynek.
- Jak tu cudownie, pięknie. – powiedziała cichym i rozmarzonym głosem zupełnie do niej niepodobnym. Dawno się tak nie czuła. Była równocześnie szczęśliwa, rozmarzona, spokojna o przyszłość. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie miała jakichkolwiek obaw. Nie była tego wszystkiego pewna. Znowu nie była do końca pewna tego uczucia, mimo iż tak niedawno była zupełnie innego zdania. No cóż… Chyba już nigdy nie pozbędzie się obaw, które pozostawiła jej przeszłość. Potrzebowała by ktoś nią mocno potrząsnął. Wtedy pewnie mogłaby w pełni zaufać. To co działo się ostatnio pomiędzy nią, a Markiem nie było przypadkiem. – Dlaczego musiałam mieć zamknięte oczy? – zapytała po chwili.
- Żebyś straciła orientację i nie mogła nigdzie uciec. Popatrz, - ruchem ręki pokazał na polanę. – Ta polana, ta przestrzeń jest tylko z pozoru tryskająca życiem, niezależna. Przy dokładniejszej obserwacji można zobaczyć, że czegoś jej brakuje. Popatrz na te wszystkie rośliny. Są w prawie jednakowych odcieniach zieleni i brązu. Wszędzie jest to samo. Rutyna. Na każdym. Przydałoby jej się trochę kolorów, czegoś nowego, odważniejszego. Nie przeczę, jest to bardzo urokliwe miejsce. Zresztą dlatego cię tutaj przyprowadziłem. Pomyśl jednak ile dałyby temu miejscu różnokolorowe kwiaty. Wypełniłyby to miejsce. – mówiąc to wszystko bacznie obserwował reakcję Agaty, która cały czas patrzyła się na to miejsce. Podobało jej się jak Marek  użył przenośni do powiedzenia jej tego. Gdy skończył, popatrzyła się na niego z czułością w oczach. Wiedziała, że on mówił o niej, o sobie samym. Oboje z pozoru wydawali się tryskającymi życiem, niezależnymi ludźmi. W głębi serca jednak brakowało im tej drugiej osoby, na której można by było zawsze polegać i do której miałoby się bezwzględne zaufanie. Oboje tego potrzebowali. Usiedli na jednej z kilku ławeczek na tej polance. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, Agata oparła swoją głowę na Marku, a on objął ją swoim silnym ramieniem.
            Tymczasem an innym kontynencie młody mecenas Janowski odbywał jedne z najlepszych rodzinnych wakacji. Wszystko było tak, jak sobie wyobrażał. Trudno mu było to wszystko pojąć. Nie wierzył by tego typu marzenia się spełniały. Aż do teraz.
            Po kilku minutach, skierowała swój wzrok na twarz Marka. Wyglądał dzisiaj jakoś inaczej… nie miał krawata, marynarki i swojej torby na ramieniu. Miał na sobie twarzową, błękitną koszulę, której ze względu na pogodę podwinął rękawy i ciemne spodnie. To wszystko na tle dzikiej, leśnej, zieleni dawało niezwykły widok. Nie był w tym momencie tym samym mecenasem Dębskim – nieugiętym, poważnym, opanowanym i  zawsze perfekcyjnie przygotowanym.  Tutaj był jego zupełnym przeciwieństwem – emanował od niego spokój, ciepło i bezpieczeństwo. Jego oczy patrzyły się czule na jej twarz, a dłoń obejmowała ją w okolicy ramion. Zresztą nie tylko on nie był teraz tą samą osobą z Warszawy. Agata Przybysz – zawsze opanowana, za wszelką cenę dążąca do celu, za wszelką cenę dowodząca sprawiedliwości, niedostępna. A teraz? Siedzi na jakiejś ławeczce wtulona w Marka i jeszcze jest szczęśliwa. Wiedziała to na 100% - przy nim była szczęśliwa i nic tego już nie zmieni. Mimo wszystko jednak było to dziwne, że ona i Marek siedzą w lesie, na jakiejś polance. Przecież to było całkowicie sprzeczne z ich charakterami.
- Co będziemy robić dzisiaj? Bo jak rozumiem, nie wracamy na noc do Warszawy, tak? – zapytała nagle.
-Zobaczysz. Nie mam konkretnego planu, aczkolwiek chciałbym cię zabrać jeszcze w jedno miejsce. – odparł i wstał z ławki wyciągając do niej równocześnie rękę.
Szli przez lasek w milczeniu. Tym razem Agata miała już otwarte oczy i podziwiała cuda natury dookoła niej. Lato w tym roku było wyjątkowo udane. Słońce przyjemnie ich ogrzewało, a wiatr pilnował by nie było im zbyt gorąco.
Po bardzo miłym spacerze, wrócili do samochodu skąd zabrali swoje rzeczy. Weszli do hotelu i odebrali dwa kluczyki, do dwóch pokoi jednoosobowych, zarezerwowanych wcześniej przez Marka.
- Nie znałam Cię od tej strony! Uknułeś to wszystko! – powiedziała Agata z udawanym wyrzutem w głosie, gdy wchodzili po schodach.
- No wiesz, chciałem dopracować niespodziankę pod każdym względem, żeby potem nie było, że się nie podoba. – odparł z uśmiechem.
- I udało ci się! Super niespodzianka. Tym razem hotel się nie pomylił i mamy osobne pokoje. – powiedziała i uśmiechnęła się do niego i wspomnień.
- No widzisz. Jak chcę to potrafię. – odpowiedział dumnie wypinając klatę.
            Po pięknie podanej i wyśmienitej kolacji, położyli Maję i Filipa spać, a Zuzię ułożyli w wózku w salonie, dorośli mieli trochę czasu dla siebie. Grzegorz, mąż Ani, był kolegą ze studiów Wojtka, a Ania koleżanką Doroty jeszcze z czasów gimnazjum. Starzy znajomi nie widzieli się od czterech lat i mieli sobie mnóstwo do opowiedzenia. Spędzili ten wieczór bardzo miło. Nawet mała Zuzia nie przeszkodziła im w rozmowie, ponieważ tej nocy – wyjątkowo spała kamiennym snem.
            Agata i Marek również bardzo milo spędzili ten wieczór. Po wczesnej, aczkolwiek wystawnej kolacji w restauracji hotelowej, udali się nad jezioro rozciągające się niedaleko, za lasem. Była tam urocza i romantyczna przystań, gdzie można było wypożyczyć dwuosobowe łódki. Marek oczywiście, w ramach ‘niespodzianki’ wypożyczył jedną i wypłynęli na środek jeziora, by podziwiać piękny tego dnia, zachód Słońca. Niebo mieniło się tysiącami barw. Od jasnego różu, poprzez wrzosowy fiolet, ciepły pomarańcz, po ciemny błękit zacienionego już nieba. Wszystkie  te kolory rozmazywały się i mieszały jedna po drugiej, dając niesamowity efekt. Agata była oszołomiona. Nigdy wcześniej nie widziała tylu barw naraz przy zachodzie Słońca. W dodatku wszystkie te barwy odbijały się w spokojnej tafli jeziora. Siedziała zapatrzona w ten obraz, chcąc z niego jak najwięcej zapamiętać.
W pewnym momencie, Marek zapytał:
- O czym myślisz?
***

Daisy

1 komentarz:

  1. Już dawno nie czytałam tak romantycznego opowiadania 8) Gdyby faceci tacy byli naprawdę...

    Domcia, gdzie pozostałe 2 opowiadania z poczty?

    OdpowiedzUsuń