poniedziałek, 2 września 2013

Opowiadanie Leszkowelove cz.2

Opóźnienie wielkie, ale miałam trochę na głowie... Poza tym pisałam dla Was 3 częśc "Końca" :)

Pierwsze dodaję to opowiadanie, ponieważ czytałam je już na streemo :) Zaraz zabieram się za A. :D

Domcia

Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Oczywiście, prawie każdy temat sprowadzał się do kancelarii, dyscyplinarki Agaty, bądź spraw Marka. Cały czas słychać było ich niepohamowany śmiech. Stojąc z boku, można było śmiało powiedzieć, że jest między nimi w porządku, jest jak dawniej. Może i tak było, ale na pewno nie dla obojga. Teraz jedno z nich po raz pierwszy musiało powiedzieć i powiedziało słowo „Przepraszam”. Słowo, tak zapomniane przez nich, które obojgu rzadko przechodziło przez usta, jeśli już to z wielkim trudem.
Podeszli pod dom. Agata wyciągnęła klucz i włożyła do zamka. Jednocześnie po drugiej stronie naciśnięto klamkę. Andrzej nie byłby sobą, gdyby nie stał w oknie i nie podglądał szczęśliwej córki u boku takiego faceta jakim jest Marek. Jego uwadze nie uszło również to, że Markowi zniknęła z niewiadomych przyczyn marynarka i dziwnym trafem pojawiła się na ramionach Agaty. Uśmiechnął się do swoich myśli. Może jego marzenie w końcu się spełni?
Przywitali się z ojcem dziewczyny i poszli w głąb mieszkania.
- Zosia! Już jesteśmy! Co tak ładnie pachnie? – zawołała od progu Agata
Doszli do kuchni i zobaczyli Zosię obwiązaną fartuchem wyciągająca coś z piekarnika.
- O tu jesteś. Poznajcie się. To jest mój przyjaciel Marek, a to Zosia – przyjaciółka taty.
- Siadajcie do stołu, już wszystko gotowe, zaraz podam.
- Może pomożemy?
- Nieee poradzę sobie.
Przeszli do salonu. Rzeczywiście stół był nakryty co najmniej odświętnie, a jedzenia na nim było chyba dla połowy wojska, ale każdy w tym domu wiedział ile potrafi zjeść Agata, a przecież po kimś to musiała odziedziczyć w genach, prawda? Teraz to Zosia zrobiła mały wywiad. Po kolacji Agata z Markiem, zaproponowali, że pozmywają naczynia. Zosia z Andrzejem usiedli przed telewizorem.
- Fajny ten chłopak Agatki.
- No właśnie rzecz w tym, że NIE chłopak.
- Nie? Pierścionka, ani obrączki przecież nie widziałam… A ja myślałam, że przyjaźnią się tak JAK MY. Pamiętasz jak mnie przedstawiłeś Agacie?
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym sobie tego życzył…
- O to widzę, że pan mecenas ma już twoje błogosławieństwo – zaśmiała się kobieta.
Tymczasem w kuchni młodzi kończyli zmywać naczynia.
- Chodź, pościelę, ci w gościnnym
- Agata, nie rób sobie kłopotu. Na jedną noc to mi wystarczy pół kanapy w salonie czy nawet 3 lub 4 krzesła w kuchni – zaśmiał się Marek.
- Hahaha, bardzo śmieszne. No chyba nie bardzo. Jesteś moim gościem i nie będziesz się gniótł na twardych krzesłach. Nie kombinuj.
Zaprowadziła go do pokoju. Za szafy ojca wygrzebała jakąś starą, nieużywaną już koszulkę, w której mógłby się przespać. Poszła pod prysznic. Krople wody leciały na nią, jakby miały z niej zmyć na kolejny rok cała żal i tęsknotę tego dnia za rodzicielką. Cieszyła się bardzo, że Marek zostaje i znów się dobrze dogadują. On siedząc w pokoju obok myślał o tym samym. Zadzwonił do Bartka, żeby ten poprzekładał mu klientów i kilka dni i nie przyjmował nowych dla niego.

Agata wyszła z łazienki owinięta tylko w śnieżnobiały ręcznik, tak jak wtedy na wyjeździe służbowym w Krynicy, gdy zatrzasnęły jej się drzwi do pokoju i musiała prosić Marka o pomoc. Zgrabnie poruszając biodrami przeszła do swojego pokoju na drugim korytarzu. Nie uszło to uwadze i zachwytowi mecenasa Dębskiego. Wpatrywał się w tą piękną brunetkę przez szparę w drzwiach. Najchętniej zerwałby z niej już teraz ten ręcznik.

Przebrana poszła po wino od Marka, które zostało na dole i dwa kieliszki. Usiedli w jej pokoju.
- Może nauczyłabyś mnie w końcu otwierać wino „ po bydgosku”? – spytał Marek chwytając za nożyczki
- Tajemnica rodowa – uśmiechnęła się Agata
- Mi nie pokażesz? – rzekł robiąc minę zbitego psa
- Pfff, chciałbyś - prychnęła – Zamykaj oczy.
Dębski z wielkę udawaną niechęcią odwrócił się nucąc przy tym „Otwieram wino, z moją dziewczyną”, mimo, że to nie on je otwierał. Agatę oblał rumieniec jednak nie dała tego po sobie poznać. Siedzieli tak popijając wino i rozmawiając o różnych sprawach. Wspominali swoje najgorsze i najgłupsze sprawy, albo te wspólnie prowadzone. Marek nie zwracał zbytniej uwagi na temat rozmowy zainteresowany przyglądaniem się towarzyszce. W międzyczasie puścił nastrojową muzykę.
- Może obejrzymy jakiś film? – zaproponowała Agata
- Błagam… znów jakąś głupawą komedię – westchnął Marek – On jej będzie chciał miłość, tylko zobaczy ją z innym… i to jest hmmm jej brat? Bla bla bla… No nie tak będzie? Wiesz w czym jest problem? Wszystkie komedie romantyczne są takie same!
Agata w tym momencie od razu przypomniała sobie tamtą sprawę. Uśmiech zagościł na jej ustach. Bowiem tego dnia:…
- Nie ale mi się wydaje, że stchórzył, ale chyba mu na pani zależy…
A ona jak zwykle wszystko obróciła w żart i wszystkiemu zaprzeczała. A tamten niefortunny wieczór z rozlanym winem naprawdę należał do udanych. Mogło być więcej takich w ich wykonaniu…
- No to jak jesteś taki mądry, to sam wybieraj – obruszyła się brunetka
- A z przyjemnością
Jednak on nie mógł nic sensownego znaleźć. Kiedy tak „skakał” po tytułach Przybysz zauważyła „Podejrzanych zakochanych”. Zwiastun bardzo ich zainteresował, więc oglądnęli całość. Tak ich wciągnęło, że tarzając się ze śmiechu z niektórych scen, przytuleni do siebie, przesiedzieli do 1 w nocy.

Rano obydwoje dość długo pospali. Marek obudził się pierwszy. Spojrzał na zegarek. Przetarł zaspane oczy. Zszedł na dół napić się porannej kawy i jak co dzień pobiegać. Minął się z pędzącym do pracy Przybyszem.
- Cześć, cześć Mareczku. Dobrze się spało? Ja lecę na trening. Śniadanie sobie zrobicie, Agatka wie co gdzie jest.
Marek zaśmiał się pod nosem. „Typowy tata…” Choć ile on by dał żeby mieć takiego ojca.
- Spokojnie panie Andrzeju. Nie ugłodniejemy.
- No ja myślę. Chcesz to możesz skoczyć do Zosi po jakieś bułki na śniadanie. Ja już lecę, cześć.
I tyle go Marek widział. Kupił świeże pieczywo na śniadanie. Po powrocie zajrzał do pokoju Agaty. Przyjaciółka wciąż smacznie spała. Czy na pewno ciągle tylko przyjaciółka? Sam nie wiedział co się z nim stało. Od pewnego czasu się nie poznawał. Zmienił się, i to bardzo, chyba na korzyść. To ta kobieta tak go zmieniła. Teraz wyczekiwał tylko chwil kiedy znów ją zobaczy. Postanowił zejść na dół przygotować dla siebie i dla niej śniadanie.

Agatę obudził doszedł przyjemny zapach smażonej jajecznicy przyrządzanej na maśle i boczku, czyli takiej jak lubi, unoszący się z kuchni. „Kto to może przygotowywać? Tata w pracy, Zosia w pracy…” Zostawał tylko Dębski, ale jego w ogóle by o to nie podejrzewała. Przeciągnęła się raz jeszcze i poszła do źródła zapachu. Na schodach poczuła woń mocnej, dobrej parzonej kawy. Zaskoczona uśmiechnęła się na widok Marka w kuchennym fartuchu. Przystanęła w drzwiach przyglądając się poczynaniom Dębskiego.
Stał odwrócony w stronę okna. Nucąc sobie jakąś piosenkę mieszał jajecznicę. Nie zauważył, że ktoś mu się przygląda. Przeniósł wzrok w stronę drzwi. Ujrzał w nich uroczy widok – zaspaną brunetkę z artystycznie rozczochranymi włosami. Uśmiechnął się do niej promiennie. Ona odwzajemniła ten gest.
- Widzę, że nieźle się tu rozporządziłeś.
- Twój tato spieszył się na stadion, Zosia też już od dawna w cukierni, więc pomyślałem sobie, że w zamian za nocleg… Ej – udał obrażoną minę – chciałem ci zanieść śniadanie do łóżka.
- Mnie też cię miło widzieć. Nie zdążył Mahomet do góry, przyszła góra do Mahometa - powiedziała, lecz widząc morderczy wzrok kolegi uniosła ręce do góry w poddańczym geście – okej, okej, w takim razie wrócę się jeszcze położyć – mówiąc to puściła mu oczko
- Grzeczna dziewczynka – rzekł uradowany Dębski ciesząc się jak małe dziecko.
Udali się na górę. Najpierw Agata, za nią Marek niosąc tacę z jedzeniem. Agata wskoczyła na łóżko. Mężczyzna podał jej śniadanie. Sam usiadł na brzegu wersalki.
- Smacznie wygląda – uśmiechnęła się Agata
- Smacznego – odpowiedział jej towarzysz.
Przyglądał się jak pałaszuje kolejne porcje. Wpatrywał się w nią jak w obrazek. Nie był pewien czy siąść koło niej czy trzymać się na taki dystans. Nigdy nie potrafił jej rozgryźć. Nigdy wcześniej by nie pomyślał, po jakże trudnych początkach, licznych kłótniach, że będzie robił śniadanie do łóżka dla pani mecenas. Będzie się tak starał dla kobiety, dla której nawet jest jeszcze tylko przyjacielem. Jeszcze, bo pragnie być kimś więcej. Marzenia się spełniają, ale czy to się spełni? Na pozwolenie nie musiał czekać długo. Słowa Agaty wyrwały go z rozmyślań.
- A ty co siedzisz tak kilometr ode mnie? Kładź się obok. Przecież nie gryzę.
Marek bez wahania ułożył się wygodnie koło Agaty. Wziął do ręki widelec i skradł jej kilka kęsów z talerza.
- Niezła mi wyszła…
Agata skończyła jeść.
- Dzięki. Pyszne było – powiedziała i dała mu szybkiego, delikatnego, aczkolwiek bardzo słodkiego całusa w policzek. Marek w ogóle nie spodziewał się takiego gestu z jej strony. Pani mecenas nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Przyjemne ciepło jej dotyku rozeszło się po jego ciele. Mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
- To co dzisiaj robimy? – zapytał brunetki.
- No nie wiem, możemy iść na stadion do taty pokibicować chłopakom.
Poł godziny później, gdy Agata nadal siedziała w łazience.
- Agata chodź już! Jak tak dalej pójdzie to twój tata szybciej wróci niż my wyjdziemy.
Nie wiedział, że to właśnie dla niego tak się stara, dla niego chce być piękniejsza niż zawsze.
Kiedy w końcu się ogarnęła ruszyli na spacer.
- Ślicznie wyglądasz.
W tym momencie brunetka przystanęła nagle oniemiała. Czy się nie przesłyszała? Nie spodziewała się po tym facecie takiego komplementu. Chyba jeszcze dużo o nim nie wie. Niemniej jednak bardzo ucieszył ją fakt, że docenił jej starania.
Był piękny dzień, słońce mocno świeciło. Po drodze wstąpili do małej kawiarenki na dużą porcję lodów i usiedli z nimi przy fontannie. Po kilkunastu minutach dotarli na stadion. Już przy wejściu usłyszeli donośne, rygorystyczne, ale bardzo motywujące wrzaski trenera Przybysza. Agata przywitała się z ojcem i usiedli na trybunach. Chwilę tam zostali. Marek chciał dołączyć do grających.
- W tych spodniach? Zaraz je uzielenisz.
- Od czego są pralki – uśmiechnął się i zbiegł na dół na murawę.
- Marek! Marek! Dajesz Marek! – dało się słyszeć jej dopingujące okrzyki. Poczuła się jak nastolatka dopingująca kolegów z klasy.
Trafił kilka celnych bramek. Agata z radością obserwowała jego zmagania i brawami nagradzała każdą bramkę.

Po powrocie do domu zajęli się przygotowywaniem obiadu. Połączyli swe kulinarne talenty i wspólnie stworzyli coś apetycznego, co smakowało ojcu i Zosi. Zosia pozmywała naczynia dając tym samym młodym czas dla siebie. Poszli do ogrodu. Usiedli na huśtawce. Kołysali się w przód i w tył w rytm szumu liści drzew. Agata położyła głowę na ramieniu Marka. Trwali tak w tej błogiej ciszy. Nie potrzebowali słów, które czasami są po prostu zbędne.

Leszkowelove




2 komentarze: