czwartek, 31 października 2013

Biorąc szanse cz. XVIII

Przepraszam że tyle musieliście czekać, ale jakiś kryzys.. plus latanie od lekarza do lekarza.. całe dwa dni biegam.. mam już dość tych lekarzy.. wczoraj miałam zawody i nie miałam nawet jak napisać.. więc przepraszam raz jeszcze.. :< czekam oczywiscie na opinie niżej :-)

Minęła kolejna doba od porwania Agaty i jakiegokolwiek telefonu od porywaczy. Marek spędził całą dobe w kancelari sącząc szkocką whisky. Na zewnątrz już świtało. Przetarł przemęczone oczy i przeciągnął się w fotelu prostując kończyny. Rozglądał się po gabinecie, aż jego uwagę zwróciła znajoma mu wczesniej koperta. Uniósł swoje zesztywniałe ciało po czym sięgnął z szafki znajomą mu koperte. Wyciągnął białego pendrive i podłączył go do stojącego laptopa na jego biurku. Nalał sobie kolejną szklankę whisky. Otworzył jeden z folderów znajdującym się na białym małym urządzeniu. Czuł na swoich wargach smak szkockiego trunku. Otworzył plik word i zaczął czytać.
" Nie tylko pieskowi zależy na pani mecenas prawda? Jeżeli chcesz uratować jej życie. Jacek Skowron musi zostać uniewinniony. "
Do oczu Marka zbierały się łzy. Zaczął przeglądać kolejny folder na którym znajdowało się kilka zdjęć poturbowanej Agaty. Zacisnął pięść i uderzył z całej siły w dębowe biurko. Po czym rzucił o ścianę szklankę z pozostałościami trunku, która rozbiła się na kilkanaście małych części zostawiając ślad po whisky na ścianie i podłodze. Krzysztof prowadził swoje własne śledztwo, chodząc od jednego do drugiego miejsca w którym znajdował kolejne wskazowki na odnalezienie "prawdziwego" mordercy. Rozbrzmiał jego telefon. Przyłożył telefon do ucha i automatycznie rzekł
- Majewski słucham? - jego ton głosu był uniesiony z wyczuwalnym zdenerwowaniem
- Znalazłeś ? - po dłuższej chwili milczenia odezwał się męski głos po drugiej stronie słuchawki - pamiętaj śpiesz się..
- Posłuchaj mnie uważnie..nie jestem dzieckiem żeby bawić się w jakieś pieprzone podchody, niech ja Cie tylko dorwe w swoje ręce.. - przerwał mu śmiech po drugiej stronie
- Chyba nie zależy Ci aż tak bardzo na pani mecenas? - przerwał
- Odpieprz się od niej i wypuść ją! - krzyknął zwracając na siebi uwagę przechodni
- Jesteś obserwowany, jeden fałszywy ruch i .. - nie dokończył tylko się rozłączył. Krzysztof ścisnął z całej siły telefon, tak że na jego dłoni zostały jasne ślady. W tym czasie w kancelari panowała cisza, przerywana tylko szelestem przewracanych kartek książki czytanej przez Karinę. Dorota obserwowała ją w milczeniu, a Bartek spoglądał to raz na rudowłosą, to na blondynkę, wiedząc co zaraz może się stać. Mimika Doroty mówiła wszystko, nawet dziecko wiedziałoby, że zaraz wybuchnie ta spokojna kobieta. Długo nie było trzeba czekać, wraz z kolejnym szelestem kartki Dorota uniosła się gwałtownie z kanapy i podeszła do biurka Janowskiego za którym z wyciągnietymi nogami i stoickim spokojem siedziała blondynka czytająca powieść.
- Posłuchaj mnie, jesteś tu nowa nie wszystkich może tak bardzo znasz jak Marka, ale mogłabyś choć trochę udawać że przejmujesz się Agatą.. - powiedziała stanowczo wbijając w nią jedno z nieprzyjemnych spojrzeń. Blondynka zamknęła książkę, wyprostowała się w fotelu i spojrzała na Dorotę spalając dłonie na piersiach.
- Nie pomożemy jej wciąż siedząc i zamartwiając się o nią, powinniśmy normalnie pracować czekając na telefon od jej partnera albo od policji - wstała i zniknęła za rogiem. Bartek z Dorotą wymienili spojrzenia po czym rudowłosa zajęła miejsce na kanapie wbijając wzrok w telefon. Nagle rozbrzmiał jej smartfon, wyświetliło się nazwisko Krzysztofa. Wzięła telefon w dłoń i przyłożyła do ucha.
- Masz coś? - zapytała natychmiastowo, w jej głosie wyczuwalne było poddenerwowanie, krótka cisza po drugiej stronie wprawiała ją w jeszcze gorsze zdenerwowanie. Chodziła od biurka do kanapy.
- Prawdopodobnie znalazłem kryjówkę w której trzymają Agatę, jadę na miejsce. Odezwę się jeszcze - rozłączył się. Dorota spojrzała na telefon i na Bartka który spojrzał na nią pytająco. Z gabinetu wyszedł Marek, odłożył teczkę na biurko Bartka i miał już wracać do gabinetu kiedy Dorota wydusiła z siebie słowa
- Krzysztof prawdopodobnie znalazł kryjówkę w której znajduje się Agata - rzekła. Marek odwrócił się i spojrzał na Dorotę.
- Skąd to wiesz? - rzekł podchodząc bliżej
- Zadzwonił, właśnie jedzie na miejsce, odezwie sie jeszcze - usiadła na kanapie, dłonie jej drżały, serce waliło jak dzwon. Znów ta niepewność, denerwowała się jeszcze bardziej wyczekując ponownego telefonu od Krzysztofa.
***
Dojechał do dość sporego domu,wysiadł z samochodu odbezpieczył broń i wszedł na posesje. Przedzierał się przez roślinności aż doszedł do frontowych drzwi, nacisnął klamkę po czym wszedł po cichu do środka. Dokładnie rozglądał się po domu z uniesioną bronią. Pchnął drzwi do piwnicy, i zaczął schodzić po skrzypiących schodach. Wszędzie panowała ciemność oświetlana tylko zwisającą żarówką na środku pomieszczenia , doszedł do kolejnych drzwi, otworzył je energicznie i wpadł do kolejnego pomieszczenia. Stanął jak wryty. Przymknął powieki i oparł się o framugę powstrzymując łzy. Wezwany wcześniej patrol wbiegł do pomieszczenia w którym stał właśnie Krzysztof, wezwali techników.
***
Rozbrzmiał jej telefon wszyscy od razu spojrzeli na wibrujący telefon Doroty. Wzięła głęboki wdech po czym odebrała
- Tak? - rzekła drżącym głosem
- Jestem na miejscu.. była tu na pewno, technicy znaleźli przy kałuży krwi pierścionek jej matki... - rzekł łamiącym się głosem. Dorota przystawiła dłoń do ust i zaczęła płakać - .. ta krew prawdopodobnie Agaty, czekamy tylko na potwierdzenie z laboratorium.. spóźniłem się.. - z każdym kolejnym słowem jego głos coraz bardziej się załamywał. Wszyscy patrzyli na Dorote czekając aż zakończy rozmowę i wszystko im powie.
- Zrobiłeś co mogłeś.. - rzekła po czym się rozłączyła. Wszystkich wzrok skupiony był na rudowłosej.
- Znaleźli pierścionek Agaty w pobliżu kałuży krwi, prawdopodobnie krew należy do Agaty.. - Bartek wstał i opuścił kancelarie idąc jak zahipnotyzowany, Marek zrzucił wszystko z biurka Janowskiego, Dorota natomiast patrzyła wciąż w swoje drżące dłonie.

Paula

wtorek, 29 października 2013

Jak tam po odcinku?

Mam strasznie dużo na głowie ;c A wy chcecie się od razu wyładować po odcinku, więc wstawiam Wam tę notkę, a moja opinia po prostu pojawi się jutro po aktualizacji :) Może tak być? Tak Wam będę ustawiać, a opinie się będzie dopisywać :)
Link:
Prawo Agaty 4 odc.9

Papatki i Dobranocki ;*

Domcia

EDIT:


Krótko (no nie wiem czy tak krótko :D), zwięźle i na temat :D
Zazdrosny Mareczek jest po prostu cudowny <3 Kocham te jego spojrzenia *.* Rozpływam się <3 To wahanie jak chciał zadzwonić do Agaty *.* Fenomenalne.
Jedna rozmowa MarGaty ze starą atmosferą. Z tymi tekstami. Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że ten odcinek wyreżyserował kto inny? Bo w tamtym, to była momentami masakra z tymi niedociągnięciami.
Przybyszowie :D Tekst Andrzeja zmiótł mnie z nóg. "Nie, nie, nie, błagam!" :D 
Sprawa Agaty, ogólnie fajna. Czy ja coś przegapiłam? Na końcu miałam swoje przypuszczenia, ale już nie ogarniam o co chodzi z tym atakiem. To ten były mąż tej kobiety go zaatakował? Na początku tak myślałam, ale teraz już nie wiem :P
Ogromnie polubiłam Marię w tym sezonie. Jak Agata była u niej w prokuraturze, to się miło patrzyło. Tylko nie wiem czemu ona się tak zachowuje. Wtyka wszędzie nosa. Po co ona tam u Dębskiego? :D Nie jestem zdenerwowana zwiastunem, bo pewnie znowu zmontowali coś, a to wcale nie musi wynikać tak z kontekstu :] Pewnie będzie coś odwrotnego :D Ale mimo wszystko robi się dziwnie :P
Tośka. Już mówiłam, że ją bardzo lubię w porównaniu do jej ojca :D Akcja z meczem była mistrzowska. Chyba po raz pierwszy (nie licząc tego w sądzie Marek-Agata-Maria-Krzysztof) było naprawdę fajnie z nim w jakiejś scenie. Te jego teksty. „Zabiję ją.” <3 Hahaha <3 Świetne!
No i chyba medal dla Agaty. Takie „delikatne” spławienie Majewskiego.
Aniela i Bartuś. Och! <3 Pięknie <3 Ale będzie wyskok w następnym odcinku… Zapowiada się co najmniej ciekawy odcinek xD
No właśnie. 10 odcinek. Zostały tylko 4 (dobrze mówię? 10, 11, 12, 13) :D No nie wierzę, dopiero co zaczynaliśmy oglądać… :P
Genialna zapowiedź! Nie mogłam wczoraj. Jak zobaczyłam Mareczka i jego spojrzenie, to mnie za serce chwyciło. Miałam taką myśl, żeby go natychmiast przytulić <3 I jeszcze tekst Andrzeja "Zapraszałaś swojego Marka?" <3 :D

Mówiłam już o tej cudownej piosence Kayah z idealnie dopasowanymi scenami? <3 No spisali się! :D

Piosenki:
Comes To An End - Sofia Talvik
Lemon - Drop Durst
OUT OF THE SHADOWS - Cut One
Za pózno – Kayah

Z niecierpliwością wyczekuję kolejnego odcinka :)

Domcia

poniedziałek, 28 października 2013

Opowiadanie Muszelki

Jak nie było opowiadań tak teraz jest ich "nadmiar" hah no ale dobrze sie ruszyło koło znowu! Życze wszystkim weny kochani!! Dobrej nocki!
Paula
Miałam ochotę na napisanie czegoś więcej, ale spać się chce, jutro szkoła i w ogóle.
Opowiadanie dla niezastąpionej Daisy z okazji 14 urodzin! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! <3
Siedzieli razem w jej mieszkaniu. Rozmawiali o sprawach związanych z klientami, ale nie tylko. Po wypiciu kilku mocniejszych drinków zrobionych raz przez nią, raz przez niego otworzyli się i mówili o wszystkim.
-Nie martw się, damy radę.-pocieszał ją co jakiś czas.
-Przecież mam najlepszego adwokata. Przy nim nie mam się czego bać.- uśmiechnęła się. Nie posądzała się o to, że za kilka sekund to ona pocałuje Marka. Przybliżyła swojej wargi do niego. Pocałowała go. Marek od razu odwzajemnił pocałunek i spotkanie, które rozpoczęło się tak niewinnie, przekształciło się w coś dużo poważniejszego. Kobieta nie wiedziała kiedy jego dłoń zaczęła wędrować po jej ciele, powoli podnosząc jej bluzkę do góry. Ona również nie pozostała mu dłużna i sprawnym ruchem rozwiązała jego krawat. Dalej rozpinała guziki jego koszuli, a potem zsunęła niebieską koszulę z jego ramion. Marek całował ją po szyi, po ramionach, powoli schodząc coraz niżej. Ściągnął z niej zieloną bluzkę, która miała ubraną dzisiejszego dnia. Zauważył, że na lewym biodrze ma tatuaż z napisem ,,Kocham Cię’’. Chwilę pojeździł po nim palcami. Szepnął jej do ucha, te dwa magiczne słowa. Naparł na nią jeszcze mocniej, potęgując w niej te wszystkie uczucia, które od tak dawna były w niej uśpione. Bardzo jej pragnął.
***
Następnego dnia rano, Agata obudziła się jako pierwsza. Czuła, że na sobie ma tylko jakąś luźną koszulę. Szybko otworzyła oczy i nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Dębski spał tak blisko niej, mają swoją silną rękę na jej biodrze. Delikatnie ją zdjęła i wstała z kanapy. Pobiegła do łazienki, zabierając ze sobą jakieś rzeczy do przebrania. W tym czasie Marek zaczął się przebudzać. Porozglądał się chwilę po mieszkaniu. Wstał z łóżka i szybko założył na siebie koszulę. Zastanawiał się, czy ta noc się wydarzyła. Kompletnie nic nie pamięta co wydarzyło się poprzedniego dnia. Po kilku minutach do salonu weszła ona.
-Agata, my chyba nie ten tego?- zapytał się drżącym głosem.
-Wygląda na to, że tak. Najlepiej jak o tym zapomnimy.
-Ale czemu zapomnimy? Agata? Czemu w końcu nie możemy być razem?
-Bo nie i tyle. Marek, wiesz co? Spadaj stąd!
On wybierał wszystkie swoje rzeczy i posłusznie wyszedł z jej mieszkania. Od tego zdarzenia minął miesiąc. Agata została w palestrze, dzięki pomocy Doroty, która reprezentowała ją do samego końca. Wychodząc z budynku sądy rzuciła jej się na szyję i ucałował jej policzek.
-Dziękuje raz jeszcze. Tak w ogóle chcę się pożegnać.
-Jak to pożegnać? Gdzie Ty uciekasz?
-Wyjeżdżam na dłuższe wakacje. Nie wiem kiedy wrócę, ale nie prędko. Przybysz udała się do swojego mieszkania dopasowywać swoje walizki a Gawron do kancelarii poinformować wspólników o zamiarze Agaty.
Nagle wieczorem ktoś zaczął dobijać się do jej mieszkania. Powolnym krokiem udała się w stronę drzwi. Spojrzał przez wizjer. Stał w nich Marek. Zdecydowała się, że otworzy i pożegna się z nim raz na zawsze.
-To prawda, że chcesz nas opuścić? Agata dlaczego?
-Nie chcę już prostu Ciebie dłużej widzieć. Za każdym razem, gdy na Ciebie spojrzę przypomina mi się ta głupia noc. Pożegnajmy się i miejmy to z głowy.
-A więc żegnaj.- powiedział od niechcenia i szybko wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Usiadła na kanapie i zalała się łzami. Następnego dnia wyleciała do Gruzji.
Siedział w mieszkaniu, popijając swoją ulubioną whisky. Nie widział Agaty z osiem miesięcy od jej wyjazdu. Zastanawiał się czy wróciła do kraju, a może znalazła jakiegoś przystojnego Gruzina. Jego rozważania przerwał dzwonek do drzwi. Powolnym krokiem kierował się do drewnianych drzwi.
Otworzył drzwi ale nikt tam nie stał. Zamykając drzwi spojrzał na wycieraczkę. Zobaczył tam nosidełko z małym niemowlakiem i małą walizkę. Otworzył znów szeroko drzwi i zauważył kopertę.
Drogi Marku!
Oto owoc wspólnie spędzonej nocy u mnie w mieszkaniu. Nie miałam odwagi wrócić do kraju, poinformować Cię, że spodziewamy się dziecka. dlatego zostawiam Ci ją, bo sama wiem, że lepiej sobie poradzisz ode mnie. Nazywa się Asia Dębska, po urodzeniu ważyła3,1kg i mierzyła 51cm. Akt urodzenia jest w walizce, tak jak pismo, że jesteś pełnoprawnym opiekunem małej.
Nie szukaj mnie
Agata
Szybko wyszedł na klatkę schodową i zaczął ją szukać. Usłyszał jak zamykają się drzwi, którymi prawdopodobnie wybiegła. Wniósł nosidełko do domu i zaczął się przyglądać dziewczynce. Szybko chwycił w dłoń telefon i wybrał numer do Doroty. Ona wiedziała wszystko.
-Marek, czego potrzebujesz o tej porze?-zapytała zdziwiona.
-Dorota, bo..bo.. Agata była w ciąży. Wiedziałaś o tym ?
-Rozmawiałam z nią trzy godziny temu. Ładna ta Asia, podobna do Ciebie.
-A Ty wiesz, że ją podrzuciła pod drzwi mojego mieszkania i uciekła zostawiając liścik.
-Przecież to niemożliwe. Agata by zrobiła coś takiego? To nie jest w jej stylu? Zostawiła u mnie wózek małej, bo nie miała gdzie go dać. Powinnam być u Ciebie za jakieś trzydzieści minut.
Jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Opowiadanie Duśki cz.3

 Jest fajnie :) Czekam na jakiś rozwój akcji :) Miłego czytania :)

Domcia


            Uhu… jak już chyba wszyscy wiedzą, bd 5 sezon PA :D Najlepsza wiadomość, którą dzisiaj usłyszałam.
            Teraz powinno mnie się zabić. Opowiadanie miało być już ponad tydzień temu, a ja dałam ciała. Chociaż w gruncie rzeczy ono i tak było beznadziejne więc chyba nikt nie czekał na nie z niecierpliwością. Tak więc, czytajcie (bądź też nie, jak wam się chce) wymęczoną, kolejną część mojego opowiadania. Nie gwarantuję, że się spodoba, bo mimo, że mam od dawna pomysł, co coś on nie chce wypalić. Nie zamęczając was już długo, zapraszam do czytania. ;)

            Codziennie mijali się w kancelarii, żadne z nich nie wspomniało ani słowa o tamtym wieczorze. Agata w swoim królestwie, Marek w swojej pieczarze, każde pochłonięte pracą. Szczerze powiedziawszy Agata dawno zapomniała o tym śnie, ale był też Dębski. W jego głowie ciągle wybrzmiewały te słowa „To co teraz będzie? Co nam zostało? - Teraz pozostaną nam tylko dobre wspomnienia, chociaż dla mnie niekoniecznie.” Nie potrafił przestać o tym myśleć. „Dębski! Czemy to zrobiłeś? Dlaczego wtedy, jak taki tchórz uciekłeś od niej?”. Ilekroć ją widział, chciał się jej wytłumaczyć, pragnął aby było tak jak kiedyś. Chociaż, czy kiedykolwiek było owe „kiedyś”?
***
            Wzięła ostatni łyk kawy, energicznym ruchem założyła torbę na ramię, wyszła z kancelarii rzucając w locie cześć. W kancelarii został jeszcze Marek, miał ostatniego klienta.
            Podjechała swoją czerwoną strzałą pod kamienicę, zamknęła samochód i weszła do klatki, trzaskając przy tym niemiłosiernie drzwiami. Pokonywała schodek po schodku, piętro po piętrze – po raz kolejny jakiś „uprzejmy” sąsiad nie zamknął za sobą drzwi od windy. Włożyła klucz do zamka, otworzyła bramy swojej samotni, rzuciła torbę w kąt i opadła na łóżko. Nagle po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. W pół śpiąca jeszcze Agata podeszła do drzwi, spojrzała przez wizjer i otworzyła drzwi. Nie wiedziała komu je otwiera, jej mózg jeszcze się nie rozbudził.
            - Cześć! – odparł – Przepraszam za porę, ale byłem w pobliżu, to pomyślałem, że wpadnę.
            - Ehhehh (tu miało być ziewnięcie :P) Cześć, nie spoko. Nie szkodzi, pora jest ok. – Patrzyła na niego jednym okiem, światło dobiegające z klatki ją raziło.
            - To będziemy tak tu stać, czy może zaprosisz mnie do środka? – pokazał swoje perliście białe zęby w szerokim uśmiechu.
            - A tak, przepraszam. Wchodź, proszę. – Wskazała ręką wnętrze mieszkania, on wchodząc puścił do niej oko. – Chcesz coś do picia, herbatę, kawę? Proponuję herbatę, bo kawy już nie ma – spojrzała w puszkę z napisem Jacobs.
            - Nie, dziękuję. Mam coś lepszego. – wyjął zza pleców czerwone wino. – Masz może kieliszki?
            - No tak. Mecenas Dębski zawsze przygotowany. – uśmiechnęła się, puszczając przy tym oczko. – Idź do pokoju, zaraz przyniosę szkło.
Jak kazała, tak też zrobił. Wszedł do pokoju, postawił wino na stół i usiadł na kanapie. Myślał jakby tu zacząć rozmowę, jak przeprosić za swoje ostatnie zachowanie.
            - To mów, co Cię do mnie sprowadza o tej porze. – Zaczęła od progu, stawiając kieliszki na blacie stołu.
            - Bo widzisz. Chodzi o to, że… - nie mógł się wysłowić – bardzo chciałbym Cię przeprosić, za moje ostatnie zachowanie.
            - Czekaj, jakie zachowanie? – Agata nie bardzo mogła skojarzyć.
            - Za wtedy. Przyszedłem pewnego wieczoru do Ciebie i chciałem Ci coś powiedzieć, ale uciekłem jak poparzony. – wreszcie, kamień spadł mu z serca. Powiedział to co od dawna chciał powiedzieć.
            - Aaaa… o to chodzi. Tak mówiąc szczerze, to ja już o tym zapomniałam, ale dzięki za przeprosiny. – Przybysz usiadła koło niego, a on otworzył wino.
            - To może ja wina naleję? – Chciał zmienić temat, nie miał zamiaru dłużej ciągnąć sprawy tamtego wieczora, chociaż w sumie, to że Agata nie pamiętała tego było mu na rękę.

Nieee… i znowu nie to o czym chciałam napisać. Za krótkie, beznadziejne, nijakie i okropne. Wychodzi na to, że bd musieli się jeszcze pomęczyć z moimi opowiadaniami. Krytyka jak najbardziej mile widziana. Nie obiecuję kiedy następna część. J


Co mi towarzyszyło przy „tworzeniu”
·        Kodaline - All I Want
·        Coldplay - Fix you
·        Caroline
·        Katy Perry - Hot'n cold
·        Hurts - Somebody to die for
·        I'm too sexy
·        The way to another story
·        Mela Koteluk - To trop
·        Adam/Ewa
·        Goya - Tylko mnie kochaj

Duśka

Biorąc szanse cz. XVII

Taka troche rekompemsata za czekanie. Kolejna częśc tego dnia. Jest kłótnia. Jest krew. Jest groźba i wspomnienia.

Przez następne godziny wstrząs jakim było porwanie Agaty, wciąż dawał o sobie znać. Marek ciągle się spodziewał, że ujrzy ją zaraz w drzwiach wejściowych i to wszystko okaże się zwykłą pomyłką. Czuł, że tylko działanie może stłumić dręczący go strach. Czuł, że powinien jak najszybciej ruszyć na jej poszukiwania.
- Wiesz, że nie możesz nic z tym zrobić? Zajmuje się już tym policja - rzekła rudowłosa wbijając wzrok w siedzącego mecenasa który wciąż obserwował drzwi w ktorych pojawiali się i znikali nowi funkcjonariusze. Marek zwrócił twarz ku Dorocie. Nie doceniał jej. Potrafiła go rozgryść w tak krótkim czasie.
- Nie mogę siedzieć i czekać bezczynnie na jakąkolwiek informacje - rzucił. Do kancelarii wszedł Krzysztof. Głowe miał spuszczoną. Opadł na kanape przecierając twarz kilka razy dłońmi.
- Odsunęli mnie od tej sprawy - rzekł łamiącym się głosem - zbyt emocjonalnie do tego podchodzę..
- Świetnie! - rzekł ironicznie Dębski. Krzysztof wbił w niego wzrok
- O co Ci chodzi? - wstał i stanął na przeciwko niej - dziwisz się, że podchodzę zbyt emocjonalnie?
- Nie skąd że, przecież łączy was więź.. jak to się nazywało hmm.. miłość? - znów rzekł ironicznie wbijając wzrok w podłogę. Krzysztof złapał go za koszulę.
- Słuchaj mecenasiku, powiem to tylko raz więc radzę Ci uważnie słuchać. Wykorzystałeś już swoją szanse, więc odpieprz się od Agaty jasne? - rzekł wciąż trzymając go za koszulę
- A jak się nie odpieprze to co? Pobijesz mnie? Pogrozisz? - śmiał mu się w twarz, Krzysztof puścił jego koszulę - Tak myślałem. Pozwólmy że to Agata wybierze kogo chcę.. - wtedy Krzysztof zaśmiał się pod nosem. Może i Marek znał ją dłużej ale popełniał błędy. Nawet teraz wypowiadając ostatnie słowa.
- Może najpierw ją odnajdźmy. Potem obstawiajcie kogo wybierze - rzekła poirytowana Dorota, przyglądająca się obu mężczyzną. Krzysztof spuścił głowe i powiedział ciche "przepraszam". Natomiast Marek wciąż czując satysfakcje z wyższością nad komisarzem, uśmiechał się pod nosem i wpatrywał w drzwi. Poczuł na swojej dłoni dłoń Kariny.
- Będzie dobrze, odnajdziemy mą - rzekła. Niby banalne słowa a sprawiły że Dębski znów nie tracił wiary w szybkie jej odnalezienie.
- Musimy ją odnaleźć - rzekł Dębski - dziękuje - szepnął i ucałował jej zarumieniony policzek. Mijały kolejne minuty. Dzień dłużył im sie w nieskończoność. Nagle rozbrzmiał telefon komisarza Majewskiego.
- Komisarz Majewski słucham? - rzekł automatycznie
- Mamy twoją suczke piesku, będziesz grzeczny to ją wypuścimy - odezwał się zachrypnięty głos mężczyzny
- Czego chcecie?
- Mój przyjaciel został zwinięty z domu za morderstwo którego niedokonał, w twoim interesie jest odnalezienie tym razem prawdziwego mordercy.. - przerwał. Krzysztof wstał i udał się do konferencyjnej stając przy oknie wsłuchiwał się w głos po drugiej stronie słuchawki.
- Co ty pieprzysz! Wszystkie dowody świadczą przeciwko Skowronowi! Odciski palców, brak alibi..
- Komisarzu Majewski my chyba się nie zrozumieliśmy, albo prawdziwy morderca albo twoja suczka - mówił spokojnie
- Prawdziwy morderca siedzi w pudle, i jak Cie dorwe też wylądujesz za kratami!
- Będziesz ryzykował życiem swojej lubej? - zaśmiał się do słuchawki. Krzysztof oparł dłoń o zimną ściane i po woli zaciskał ją w pięść.
- Puść ją! Ona nie jest niczemu winna, to ja zapuszkowałem Skowrona..
- Mecenas Przybysz była niegrzeczna więc musiałem pokazać kto tu rządzi...śpiesz się komisarzyku czas mija! Nowe dowody znajdziesz na Nowodworskiej na opuszczonej budowie. - rozłączył się. Komisarz uderzył pięścią w ścianę. Tak mocno że poczuł palący ból i na kostkach pojawiły się małe zaczerwienienia. Ścisnął telefon po czym wsadził go do kieszeni i wyszedł z kancelarii bez słowa wytłumaczenia.
- W gorącej wodzie kąpany - znów zironizował.
- Marek możesz przestać! - uniosła się Dorota która już zirytowana dogryskami Dębskiego opuściła kancelarie.

- Piesek będzie jadł nam z ręki.. - podszedł do niej mężczyzna i jeździł dłonią po jej policzku. Agata odsunęła twarz - ..waleczna. Lubie takie.
- Dopilnuje tego żebyś gnił w pierdlu!
- Pani Mecenas nie tak ostro, bo niewiadomo czy przeżyje pani następną dobe - syknął i zbliżył twarz do jej twarzy po czym szepnął wprost do jej ust - boisz się prawda?
Odszedł zostawiając Agatę samą w małym ciemnym pomieszczeniu, które tylko oświetlało małe okienko na zewnątrz. Siedziała w kącie po jej policzku spływały łzy, które mieszały się z zaschniętą krwią. Przymknęła powieki i wróciła do wspomnień tych złych jak i dobrych.

Tylko frajerzy poddają się bez walki... zazdroszcze Ci wiesz?  Czego? Masz wspaniałe życie.... Agata Przybysz nigdy się nie zakochuje, nie pamiętasz? ... ale mimo to wciąż Cie porządam z każdym dniem coraz bardziej [...] Nie chce się hamować. CHĘ CIĘ MIEĆ...zamieszkaj z nami..ze mną!... pieprz tego Krzysztofa. Zostań ze mną! Bądź ze mną! Kochaj mnie!..Ty już dawno mnie przekreśliłaś.. szczęście osób które kochamy jest najważniejsze... bądź moja i tylko moja...

Siedziała wciąż skulona w kącie. Wspominała każde wspólne rozmowy z Dorotą, kłótnie i pocałunki z Markiem, spacery rozmowy randki kolacje i wspólne chwile z Krzysztofem. Którego obecności teraz pragnęła. Drżała z zimna i ze strachu. Usłyszała zbliżające się ciężkie kroki w jej kierunku. Nie miała siły unieść powiek. Ktoś chwycił jej nadgarstek i pociągął ją ku górze. Czuła bezwład zdrętwiałych kończyn. Jej twarz zbladła, usta stawały się sine.
- Zróbcie coś! - krzyknął - ona umiera!
- Może oszczędzimy jej cierpienia - wyciągnął pistolet i wycelował prosto w Agatę. Padł jeden strzał. Strzał prosto w serce. Najważniejszy ogran w organizmie człowieka przestał funkcjonować. Serce przestało bić. Klatka nie unosiła się z każdym kolejnym wdechem. Zapnowała cisza. Na środku pomieszczenia leżało martwe ciało w kałuży krwi. Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać.

Paula

Opowiadanie Katnise cz. 4

Przesyłam kolejną częścią po dość długiej przerwie Ta część jest trochę inna od poprzednich. Pisana z perspektywy Marka. Chyba trochę za mocno w niej pocisłam na jego rodzinkę. Zresztą nie będę znudzać, sami oceńcie

4.

Siedział w swoim gabinecie spoglądając co rusz na zegarek. Nie mógł się już doczekać kiedy wreszcie wróci do domu. Był wykończony po całym dniu, a wskazówki na tarczy wskazywały, że jest grubo po 21. Zbierała się już do wyjścia i zaczął pakować swoje żeczy do torby. Poukładał na pułkach niepotrzebne już segregatory z aktami, posegregował stos białych kartek z czarnym drukiem kładąc na skraju biurka. Rozejrzał się po pomieszczeniu czy wszystko wziął i skierowała się w stronę drzwi. Ku jego zaskoczeniu stał w nich średniego wzrostu mężczyzna, łudząco podobny do niego.

- co ty tu robisz? - nie ukrywał zdziwienia. Mimo że nie widział swojego brata już ładne pare lat, nie był zbytnio zadowolony z jego przyjazdu. - z ojcem jest kiepsko - powiedział ze smutkiem. Po chwili ciszy dodał - leży w szpitalu. Miał atak serca, jego życie wisi na włosku. - czego ode mnie oczekujesz? Współczucia? Pieniędzy? - najlepiej by było gdybyś się z nim spotkała. Nie uważasz, że powinniście porozmawiać? Chyba musicie sobie coś wyjaśnić. - ten temat jest już dawno zakończony. Nie ma o czym rozmawiać. Jeżeli on mnie potraktował kiedyś w tak podły sposób, to teraz nie potrafię mu spojrzeć prosto w oczy i udawać, że nic się nie stało. Robert tego co było już nie zmienię. Teraz jest tu i teraz, liczy się tylko to. - Rub jak uważasz ale sądzę, że czy tego chcesz czy nie i tak powinieneś się z nim zobaczyć. Przemyśl to jeszcze - oddalił się i mimo, że był bardzo zdenerwowany, wyszedł z kancelarii cicho zamykając drzwi.

Nie mógł uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Ta wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewał się jego wizyty, tym bardziej o tak później porze.

Wrócił do domu. Rzucił z nerwów torbę wraz z dokumentami w kąt. Otworzył lodówkę, która świeciła pustkami i wyciągnął z niej zimne piwo. Ostatnio był tak zapracowany, że nie miał czasu nawet zrobić zakupów. Aby wyjść z dołka finansowego, każdy bez wyjątku, musiał wziąć dwa razy więcej spraw niż przedtem. Ściągnął marynarkę i krawat, powieszając niezdarnie na krześle. Usiadł na kanapie w salonie i rozpiął guzik przy kołnierzyku swej niebieskiej koszuli. Mimo, że nie zapalił światła i w pomieszczeniu panował półmrok, nie sprawiało mu to problemu. Przez okno wkradało się pomarańczowe światło z ulicznych lamp, oświetlając podłogę i rzucając cień. W takich warunkach najlepiej mu się myślało. W ciemności i błogiej ciszy. Wtedy nic ani nikt mu nie przeszkadzał.

Dzisiejsza wizyta Roberta zbiła mnie z nóg. Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu już dość sporo czsu. Pewnie myśli, że przyjdzie do mnie jak gdyby nigdy nic i zrobię dla niego wszystko jak mi zaśpiewa. Te czasy już minęły. Fakt, chodzi o naszego ojca ale odkąd wyprowadziłem się z domu nawet z nim nie utrzymuje kontaktu. Nie raz chciałem zadzwonić do taty i spytać co słychać, czy wszystko w porządku ale moja duma na to nie pozwalała. Przez to jak mnie potraktował, zamierzałem już się nigdy do niego nie odzywać. Odkąd na świecie pojawił się Robert, byłem dla niego kimś gorszym. Uważał, że nigdy nie poradzę sobie w dorosłym życiu i już do końca swoich dni będę niezdarą. Traktował mnie surowo i nigdy nie zgadzał się na jakiekolwiek ustępstwa. Wszystko robiłem, żeby mu się przypodobać. Byłem przez niego karany nawet za popełnienie najmniejszego głupstwa. Wiadomo byłem jeszcze mały i nie wszystko wiedziałem jak mam zrobić. Jego to nigdy nie obchodziło. Według niego wszystko powinienem już wiedzieć od urodzenia. Chciał mnie wychować na kogoś kim ja nie potrafiłem być. Swoje złości odreagowywał nie tylko na mnie ale też na matce. Wielokrotnie ją wyzywał ale nigdy nie podniósł na nią, na nas ręki. Pamiętam jak często przez niego płakała. W sumie to nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek ją przytulił czy pocałował. Był zimny jak lód, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Nigdy nie był zbyt wylewny. Traktował nas z dystansem. Liczyło się tylko jego cholerne zarozumiałe ego. Mimo, że był, i nadal jest moim ojcem nigdy tak naprawdę nigdy go nie kochałem. Nawet nie lubiłem. Wiem, że może to trochę dziwne, bo skoro mnie wychował to należy mu się odrobina szacunku. Niestety ja nie potrafię mu tego zaoferować. Nie po tym co nam zrobił. W sposób jaki się do nas odnosił był karygodny. Miałem takie wrażenie, że my mu tylko przeszkadzamy i nie jesteśmy do niczego potrzebni. Czułem się niechciany.

Gdy mnie wyzywał, matka zawsze mnie broniła, ale po jej śmierci wszystko się zmieniło. Było jeszcze gorzej. Gdy pewnego dnia jechała autem do domu, jakiś piany dureń wjechał w nią samochodem. Oczywiście on przeżył, a zupełnie niewinna temu zdarzeniu kobieta zmarła. Facet tłumaczył się, że to wypadek. Nie zauważył nadjeżdżającego pojazdu z lewej strony. Ale ja jakoś w te bajki nie wierzyłem. Długo to przeżywałem i doznałem ogromnego załamania nerwowego. W końcu straciłem jedyną mi bliską osobę. Ojciec w ogóle nie przejął się tym faktem. Zachował się jak kompletny idiota. Jakby go to nie dotyczyło. Nawet nie walczył o to co nam się należało. Wtedy zrozumiałem, że jest pozbawiony jakichkolwiek uczuć. W ogóle nie ma serca. Miałem ochotę mu wykrzyczeć jaki jest podły, jak ma wszystko gdzieś. Aż brak mi słów aby określić co wtedy czułem.

Gdy zabrakło matki, Robert stał się jego ulubionym synem. Zawsze miał lepiej ode mnie. Nie wyolbrzymiam tego to twierdząc, bo tak było naprawdę. Na wszystko mu pozwalał, nawet go nie wyzywał gdy coś przeskrobał. Zawsze dostawał od niego wszystko co zechciał. Zabawki, słodycze, nowe ubrania. Miał wszystko czego zapragnął. Gdy już wiedział, że ojciec jest w stanie zrobić dla niego wszystko, zaczął to wykorzystywać. Naciągał go na coraz to droższe rzeczy. Spełniał jego każde zachcianki. Zawsze obrywało mi się za niego. Niektóre chwile pamiętam jakby wydarzyły się wczoraj. Na przykład gdy Robert przewrócił szklankę z herbatą, wylewając przy tym całą jej zawartość. Mój młodszy braciszek całą winę musiał zegnać na mnie. Ojciec mu uwierzył. Przez niego byłem wyzywany, że jestem niezdarą, w ogóle, że jestem najgorszym synem na całym świecie. Myślałem wtedy "i vice versa ty jesteś najgorszym ojcem na świecie" ale nigdy nie wypowiedziałem tego na głos. Wolałem nie wdawać się z nim w dyskusję bo wiedziałem, że będzie jeszcze gorzej, a i tak postawi na swoim i przegram bo przecież on miał zawsze rację. Myślał, że jest mądrzejszy od innych, że wszystko mu wolno.

Zawsze traktował mnie bardzo niesprawiedliwie. Bałem się mu przeciwstawić, bo wiedziałem, że mogę za to mocno oberwać i zyskać kolejny szlaban.

Po skończeniu liceum poszedłem na studia i wyprowadziłem się z domu. Nareszcie miałem spokój. Nikt mi nie siedział na głowie. Nie musiałem się pilnować w obawie, że będę wyzywany bo coś źle zrobiłem. Zrozumiałem co to znaczy normalne życie. Ojciec długo nie potrafił pojąć dlaczego wybrałem prawo. Chciał abym poszedł na ekonomię i został bankowcem tak jak on. Ale to nie dla mnie. Zawsze chciałem pomagać innym ludziom i nareszcie mogłem spełnić swoje marzenie. To był mój pierwszy raz gdy mu się przeciwstawiłem. Nie będę robił tego co nie chcę. W końcu to moje życie. Powiedział mi, że jeżeli nie zrobię tak jak on chce, mam się wyprowadzać z domu i więcej nie pokazywać. Zrobiłem jak mi nakazał. Przeprowadziłem się do akademika w Warszawie i zacząłem przygodę z wielkim światem. Musiałem zacząć na siebie zarabiać, ponieważ ojciec nie dawał mi na życie ani grosza. Początkowo pracowałem w barze szybkiej obsługi, ale nocne zmiany mnie wykańczały i zamiast skupić się na zajęciach, przesypiałem całe wykłady. Później znalazłem pracę na myjni samochodowej ale tam też długo nie zagrzałem miejsca. W końcu wylądowałem w jednej z Warszawskich kancelarii jako młody aplikant. Z początku parzyłem tylko kawę i umawiałem klientów na spotkania z pracującymi tu prawnikami, ale z biegiem czasu zauważono moje starania i miałem poważane coraz ważniejsze sprawy. Przez cały ten czas kompletnie nie miałem kontaktu ze swoją rodziną. Nawet nie czułem potrzeby, żeby się spotkać z Robertem czy ojcem. Pewnego dnia dostałem list z kurii diecezjalnej. Zdziwiło mnie to. Czego oni mogli ode mnie chcieć? Otworzyłem. Było to zaproszenie na święcenia kapłańskie Roberta. Ten rozpuszczony bachor księdzem? Nie to chyba jakaś pomyłka. Przecież on nigdy nie był zbytnio religijny ale minęło sporo czasu i wszystko mogło się wydarzyć. Długo jeszcze w to nie dowierzałem i zastanawiałem się czy pojechać. W końcu stwierdziłem, że głupio by było na pójść skoro mnie zaprosił. Złożyłem mu bez żadnych ceregieli gratulacje i opuściłem kościół.

Postąpiłbym jak totalny idiota gdybym zostawił Roberta samego z tym problemem. W końcu jesteśmy rodziną, a rodzina musi sobie pomagać i wspierać. Wiem, że u nas z tym bywało różnie ale nie chcę być takim samym chamem jak mój ojciec. W końcu ktoś tutaj musi okazać się mądrzejszy i wybaczyć. Siedząc tak i rozmyślając nie zauważył ja jest już późno. Mimo, że wybiła już północ sięgną po telefon i wybrał numer do Roberta. Nie odbierał dość długo. Gdy już miał przerwać połączenie nagle w słuchawce rozległ się znajomy jemu głos.

- Halo - odezwał się zaspanym głosem - Przepraszam, że tam późno ale przemyślałem sobie wszystko. Miałeś rację. Powinienem się z nim zobaczyć. - jeszcze przez chwilę nie dowierzał w to co powiedział - Ojciec leży w jednej z Krakowskich klinik. Pojedziemy jutro z samego rana. Nie ma na co czekać. - Przyjadę po ciebie o 6 - Dobrze. Dobranoc - zgodził się Robert tym samym odkładając słuchawkę.

Dębski jeszcze przez moment rozmyślał o swojej przeszłości po czym położył się na kanapie i zasnął.

Katnise

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

No więc ptaszki cwierkają że Daisy ma dziś urodziny. No kochana więc takie skromne życzenia od adminki Pauli.
Życzę:
-spełnienia marzeń
- uśmiechu od ucha do ucha
- weny twórczej, do twoich cudnych opowiadań
- pogody ducha
- spotkania ekipy PA
- możliwości rozmowy z obsadą Prawa Agaty
- pomyślności w życiu prywatnym i zawodowym
- gwiazdki z nieba takiej najjaśniejszej i najpiękniejszej
- hajsu bo hajs w tych czasach musi się zgadać
- masy autografów
- pomysłów na przyszłość
- udanego opijania twego święta
- prawdziwych przyjaciół tych którzy są zawsze a nie epizodowo
- szczęścia bo każdy je potrzebuje
- miłości jeżeli już masz to wytrwałości
- słodyczy bo słodkości nigdy za wiele
- żeby uśmiech nigdy nie schodził z twojej buźki
- zdrowia
- cudownego prezentu
- niezapomnianych urodzin..! :-)
Wszystkiego Najlepszego!
Sto lat. Sto lat. Niech żyje żyje nam. Sto lat sto lat. Niech żyje żyje nam.
Niech jej gwiazda pomyślności nigdy nie zagaśnie nigdy nie zagaśnie, a kto z nami nie wypije niech pod stołem zaśnie, a kto z nami nie wypije niech pod stołem zaśnie.
sto lat sto lat niechaj żyje nam hej!
Sto lat sto lat niechaj żyje nam.hej! Niech żyje nam niech żyje nam w zdrowiu szczęciu pomyślności niechaj żyje nam.
Sto lat to za mało sto lat to za mało, sto piędziesiąt by się zdało.
Sto lat to za mało sto lat to za mało sto piędziesiąt by sie zdało.
Wszystkiego Najlepszego dla Daisy! <3
Paula

Biorąc szanse cz. XVI

Serce mi normalnie stanęło jak wyłączył mi sie telefon i nie chciał włączyć.. musiałam sięgnąc po drastyczne środki i 500 zdjęć z tegorocznych wakacj przepadło ponad 3000 tys. smsów, ponad 100 piosenek.. wszystko przepadło nawet opowiadania pisane.. całe szczęście że to opowiadanie wysłałam Domci.. to mnie jakoś ratuje tak jakby ten na górze wiedział co się stanie i nasunął mi myśl wysłania opa do Domci. Nie zanudzam was pierdołami zapraszam do czytania :-)

Promienie słoneczne wkradały się przez okno sypialni padały wprost na twarz śpiącej jeszcze brunetki. Otworzyła oczy po czym szybko je zmrurzyła. Wiedziała że już nie zaśnie. Przekręciła się na bok. Nie było tam go. Wstała energicznie i przeciągając się weszła do kuchni. Krzysztof z Tośką robili naleśniki. Agata oparta o framugę przyglądała się im. Udała się do łazienki na długi relaksujący prysznic. Opuściła łazienkę w pełni przygotowana do wyjścia. W kuchni na stole stały parujące jeszcze naleśniki i zajadający się nimi Krzysztof wraz z Tośką. Dosiadła się do stolika i zaczęła konsumować posiłek. Oczy obojga skierowane były na zaczytaną w czasopiśmie Agatę. Dopiero po dłuższym czasie zorentowała się że jest obserwowana. Spojrzała to raz na Krzyśka, raz na Tośkę.
- Coś się stało? - zapytała
- Nie.. - Tośka wbiła widelec w naleśnika, po czym spojrzała najpierw na ojca potem na Agatę - .. po prostu cieszę się, że jesteś tutaj z nami - Agata wstała i ucałowała policzek nastoletniej Tośki. Po śniadaniu odwieźli Tośkę do babci, po czym każde z nich udało się do swojej pracy. Weszła do kancelarii. Wszyscy milczeli i wzrok mieli skupieni na Agacie.
- Witam panią mecenas - rzekł mężczyzna wychodzący zza rogu. Ściągnął czarne okulary i szeroko się uśmiechnął. Agata milczała, stała wciąż w jednym miejscu. - nie jest pani kulturalna widzę.. pozwoli pani że sam się wproszę do pani gabinetu.. - wszedł do gabinetu. Po chwili wzrok Doroty stawał się pytający, na co Agata wzruszyła tylko ramionami i zniknęła za drzwiami.
- Kim pan jest? - rzekła siadając w fotelu
- Oj pani mecenas.. - potrząsnął głową -..kto mniej wie dłużej żyje. Przejdźmy do rzeczy.. - wyciągnął z kieszeni koperte i położył na biurku - ..mój najlepszy przyjaciel potrzebuje prawnika. Oskarżyli go o zabójstwo, ale mój przyjaciel nie mógł tego zrobić był wtedy ze mną..
- Dlaczego nie zezna pan tego w prokuraturze? - rzekła otwierając koperte w której znajdowało się mnóstwo zdjęć mężczyzny
- Nie uwierzyli niestety.. - spojrzał na nią ironicznie - w pani interesie jest aby wyszedł na wolność inaczej coś może się stać pani, albo pani bliskim znajomym - rzucił zdjęcie z dworca, znajdowały się na nim cztery. Agata, Krzysztof, Tośka i ojciec Agaty.
- Pan mi grozi? - zapytała drżącym głosem
- Ależ skąd.. - opuścił jej gabinet, po czym wrócił i dodał - ..dla pani dobra lepiej by było żeby ten pies o niczym nie wiedział. Zrozumiałaś Agato Przybysz?
Agata przełknęła ślinę i wpatrywała się w zamknięta drzwi do jej gabinetu. Po chwili wbiła wzrok w zdjęcie. Drgnęła na dźwięk otwieranych drzwi.
- Wszystko w porządku? - zapytała wchodząca do gabinetu Dorota
- Tak tak - schowała wszystkie zdjęcia do szuflady
- Napewno?
- No pewnie.. - uśmiechnęła się sztucznie
- Kim był ten człowiek?
- Klientem.. - uciekała wzrokiem
- Klientem z pistoletem? - oparła dłonie o blat - Co jest Agata?
- Mówie że nic! - podniosła głos. Dorota wycofała się i opuściła gabinet.

***
Nastał wieczór Agata siedziała w swoim ganinecie przeglądając zdjęcia. Nie chciała narażac najbliższych. Usłyszała zbliżające się kroki do jej gabinetu. Siedziała rozdygotana w ciemności, zaciskając palce na uchwycie od szuflady biurka, serce tłukło jej w piersiach. Weszli do jej gabinetu dwaj przypakowani mężczyźni i jeden który był już tego dnia w tym gabinecie.
- Więc jak będzie pani bronić mojego przyjaciela? - zapytał siadając wygodnie w fotelu
- Muszę odmówić - rzekła drżącym głosem. Wiedziała co ryzykuje, ale bardziej będzie ryzykować kiedy będzie go bronic.
- Chyba mnie pani nie zrozumiała.. - rzekł unosząc dłoń do góry dając znak jednemu z osiłków - pani będzie go bronić inczej..
- Proszę opuścić mój gabinet - wstała z miejsca - i proszę mi nie grozić!
- Więc nie? - wstał. Minął biurko i stanął na przeciwko niej
- Proszę opuścić mój gabinet - powiedziała stanowczo
- No dobrze.. - odwrócił się po czym uderzył ją w twarz. Upadła w ręce jednego z osiłków stojących za nią -..ale pani idzie z nami. Przydasz mi się. - rzekł do nieprzytomnej Agaty.

***

Weszła do kancelarii. Rudowłosa zaskoczona była otwartymi drzwiami i brakiem jakiejkolwiek osoby w środku. Weszła do gabinetu Agaty. Na jej biurku paliła się lampka. Uśmiechnęła się, zgasiła lampkę po czym udała się do swojego gabinetu. Mijały godziny, wszyscy byli już w kancelarii tylko nie Agata.
- Wiesz gdzie jest Agata? - zapytała rudowłosa Bartka
- Nie wiem - rzekł - musiałem już odesłać do Dębskiego jej kolejnego klienta.. zadzwoń może do Krzysztofa.
- Może odsypia, widziałam że pracowała do nocy bo lampka się paliła - rzekła Dorota - jak przyjdzie powiedz że musze z nią porozmawiać.
- Okej - wbił wzrok w ekran monitora. Dorota wystukała numer do Agaty. Po chwili rozbrzmiał dzwonek jej telefonu. Dorota spojrzała na Bartka ten spojrzał na nią. Rozłączyła się po czym udała do gabinetu Agaty. Nie było jej znów zadzwoniła i znów rozbrzmiał jej telefon. Podeszła do biurka a dźwięk dzwonka się nasilał. Dopiero kiedy znajdowała się tuż przy biurku ujżała stojącą na ziemi torebkę i rozbrzmiewany w niej telefon. Wyszła z gabinetu i skierowała się bezpośrednio do młodego.
- To dziwne jest jej torebka i telefon, ale jej nie ma.. - wymieniali sie spojrzeniami kiedy do kancelarii wszedł Krzysztof.
- Jest Agata?
- Nie ma.. w domu też jej nie ma? - zapytała zmartwiona
- Nie ma.. myślałem że tutaj będzie. Nie wróciła na noc, dzwoniła koło piątej że musi zostać troche w kancelarii.. - rzekł
- Była. Jest jej telefon i torebka, ale jej nie ma.. - przerwała na dźwięk tłuczącej się filiżanki. Spojrzała na siedzącego za biurkiem Bartka. Zbladł jego ręce drżały, wpatrywał się w nagranie z kamery nad drzwiami ich kancelarii.
- Co jest młody? - zapytała Dorota
- Agata..Agata.. - przerwał mu wchodzący do pomieszczenia Dębski
- .. została porwana - dokończył Dębski trzymający w dłoni koperte i znajdującego się w nim pendrive.

Paula

PS: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DAISY! :* :)
PS2:MAM NADZIEJE ŻE SIĘ SPODOBA :-)

niedziela, 27 października 2013

"Istnieć nie znaczy żyć."

Jestem! Z moim opowiadaniem! Wiem, jakiś cud xD Jestem bardzo zaskoczona długością :) Nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałam takie długie :D Drama. To jest Drama. Chodziło mi po głowie już bardzo długo, ale dopiero teraz doczekało się realizacji :)

Moją wenę zawdzięczam Little Rose. O ile to czyta, a wiem, że pewnie nie, to bardzo jej dziękuję. Jej filmik mnie natchnął, a piosenka uzależniła. Jestem całkowicie zależna od tej muzyczki. Więc całe opowiadanie dedykuję Little <3

Mam wielką nadzieję, że się Wam spodoba :) Życzę Wam miłego czytania i zachęcam do komentowania :)



Weszła do kancelarii. Wczesna pora sprawiła, że nikogo w niej nie było. Powiesiła płaszcz oraz torbę i ruszyła pewnym krokiem w stronę ekspresu do kawy. Wyciągnęła filiżankę z szafki i załączyła urządzenie. Pozwoliła, by czarna ciecz powoli wlewała się do naczynia, a sama zatopiła się w swoich myślach.
Chciała mu tylko pomóc. Jak on zawsze pomagał jej. Jak zawsze pomaga… Ale on nie pozwolił. Jego charakter zaważył, jego duma wygrała. Dwa tak podobne do siebie oblicza. Każdy znałby ich odpowiedź na taki gest. Nie trzeba było być znawcą. Ona postąpiłaby tak samo, więc tylko nieznacznie dziwiła ją jego reakcja. Ale jednak dziwiła. Czuła męczące ukłucie w sercu, porażkę. Właśnie tym się różnili. On nigdy się nie poddawał. Nieważne jak bardzo była temu przeciwna. Nieważne jak wiele miała do niego pretensji za te czyny. On i tak zawsze trwał do końca. Osiągał cel. A ona się poddała. Zostawiła jego życie w spokoju. Tak jak chciał. I właśnie to spędzało jej sen z powiek od kilku dni. Nie potrafiła sobie wybaczyć, że stamtąd odjechała. Że zostawiła go, chociaż dobrze wiedziała, że potrzebował jej pomocy, ale sam tego nie okazywał. Wpędziła się w przepaść i nie miała bladego pojęcia jak się z niej wydostać…
            Drzwi otworzyły się. Stanął w nich postawny mężczyzna, który ciężko dyszał. Musiał bardzo się śpieszyć, aby szybko tu dotrzeć. Rzeczywiście, za 10 minut miał mieć klienta. Nie rozumiał swojej głupoty.
‘Jak można się zgodzić na spotkanie o takiej porze?!’
            Na zegarze dochodziła 8. W kancelarii nie było nikogo. Przynajmniej tak myślał. Na wieszaku swobodnie wisiał kobiecy płaszcz i torba. Wszędzie rozpoznałby te nieziemskie perfumy. Jej gabinet otwarty był na oścież, więc jedynym miejscem, gdzie mogła być, była kuchnia. Skierował się tam idąc bezszelestnie. Zobaczył ją. Jej brązowe włosy opadały jej na twarz, tworząc uroczy widok. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Była bardzo skupiona i wciąż patrzyła na ekspres. Zastanawiał się nad czym tak duma, że go nie widzi. Korzystając z okazji podszedł, zachowując zaledwie pół metra odległości między ich ciałami. Nadal go nie spostrzegła.
            - Jestem idiotą. – wypalił nagle, gdy tylko podniosła twarz, a ich oczy się spotkały.
            Przestraszył się swojego, jakże odważnego, stwierdzenia. W odpowiedzi otrzymał jednak szeroki uśmiech. Uśmiech, którego nie widział tak dawno, że wydawało mu się to być wieki temu…
            - Przez grzeczność nie zaprzeczę. – odpowiedziała, wciąż posyłając mu uśmiech.
            Odebrał to jako zgodę. Pozwolenie na coś więcej. Zmniejszył odległość między nimi.
            - Naprawdę jestem idiotą. – podkreślił to słowo nachylając się na jej twarzą.
            Ku jego zdziwieniu nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie jakby jeszcze bardziej się zbliżyła. Szybkim ruchem objął ją w talii, a ona błyskawicznie zarzuciła mu ręce na szyję. Ostatnim co zobaczyła, były jego usta zatapiające się w jej malinowych wargach.

            Dookoła było biało. Zupełnie biało. Jakby znajdowali się w nicości. Pustka otaczała ich ze wszystkich stron. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to w środku tego pokoju znajdowało się łóżko, a na nim leżała brunetka o niebieskich oczach. Obok stało krzesło, a na nim siedział mężczyzna i opierał się o jej dłoń, wciąż trzymając ją w uścisku. Wspomnienie tylko nasiliło jego płacz, więc łzy spływały teraz na pościel o wiele szybciej. A on pogrążony w coraz większej rozpaczy, przejechał ręką wzdłuż jej talii, przywołując na myśl kolejne wydarzenie.

            Siedziała na fotelu w swoim gabinecie. Po tak okropnym dniu każdy miałby dość. Teraz potrzebowała kozła ofiarnego, aby ten swój gniew na kimś pozostawić. Pech chciał, że akurat w sąsiednim gabinecie paliło się światło. W środku znajdował się mężczyzna pochłonięty sprawą. Był on jedyną osobą, która pozostała w kancelarii, więc czy chciał, czy nie, Agata miała właśnie zamiar przelać na niego swoją złość. Wstała więc z krzesła i udała się pewnym krokiem w stronę jego świątyni. W momencie kiedy dotknęła klamki, zgasło światło w jego gabinecie. Nie ukrywała swojego zdziwienia. Wsłuchała się w odgłosy, ale nie usłyszała żadnych kroków. Pomyślała więc, że żarówka mu się przepaliła i właśnie szuka telefonu, aby sobie czymś poświecić. Otworzyła drzwi. Co prawda było ciemno, ale poświata z jej pokoju nie ukazała go na fotelu. Była bardzo zaskoczona. Przekroczyła próg, tym samym wchodząc w ciemność. A tak chciała go wymęczyć. Sprawić mu tortury. A tu się przeliczyła. Nie było go. Tylko gdzie się podział? Podeszła bliżej, wtedy poczuła silne dłonie łapiące ją z pasie i obracające w swoją stronę. Przed nią stał Marek, a na jego twarzy malował się uśmiech zwycięzcy. Tylko tyle zdążyła zauważyć, zanim zatopiła się w rozkoszy, jaką były jego usta. Całował tak delikatnie i tak czule, że w jednej chwili uleciały z niej wszystkie negatywne emocje. Zanim oderwała się od niego, jeszcze przez chwilę przytrzymała jego gorące wargi, które zgotowały jej tyle przyjemności. Uniosła głowę, ale oczy wciąż miała zamknięte. Dopiero kiedy Marek przejechał dłonią po jej policzku, zdecydowała się je otworzyć. Napotkała jego roześmianą twarz, a ogniki w jego oczach właśnie tańczyły taniec szczęścia.
            - Jak Ci minął dzień? – zapytał patrząc jej głęboko w oczy.
            - Okropnie. – podsumowała jednym zdaniem, na co on tylko bardziej się uśmiechnął.
            - I pewnie miałaś zamiar mnie teraz torturować, nieprawdaż? – to pytanie zbiło ją z tropu.
            - Skąd ty…?
            - Agata, za dobrze Cię znam. – jego spojrzenie ją hipnotyzowało. – Co się takiego stało?
            - O mało co nie przegrałam sprawy w sądzie, a do tego ten mój klient mnie wyzywał…
            - Co za niewychowany człowiek! – krzyknął Marek i wypiął klatę, naśladując przy tym średniowiecznego rycerza. – Już ja mu pokażę! – zachichotała.
            - Cały dzień był koszmarem dopóki… - i znowu po raz kolejny jej przerwał.
            - Porachuję kości. Jak można tak psuć dzień takiej cudownej Pani Mecenas? – posłał jej pełne pożądania spojrzenie. Zaczerwieniła się.
            - Czy dasz mi wreszcie dokończyć? – zapytała udając zniecierpliwienie. Marek chyba wziął to na serio, bo przyłożył tylko palec do ust.
            - Cały dzień był koszmarem dopóki… – przybliżyła się do jego twarzy - …mnie nie pocałowałeś. – subtelnie chwyciła jego usta, a po chwili znowu patrzyła na niego.
            - Czy mam rozumieć, że mam częściej Panią całować, Pani Mecenas? – odparł świdrując ją wzrokiem.
            - Pozostawiam wolność interpretacji. – uśmiechnęła się figlarnie, a w następnej sekundzie obejmowała już nogami jego biodra.

            Nie potrafił się nie uśmiechnąć na to wspomnienie. Na jego twarz wlał się uśmiech, ale tylko na małą chwilę, bo zaraz potem miał już iście grobową minę. Dokładnie taką, jaką miał, kiedy ją znalazł. I znowu jego podświadomość zalało echo zdarzenia sprzed kilku miesięcy. Tym razem nie było to miła retrospekcja.

            Szedł zdecydowanie za szybko. Małe pudełeczko tkwiące teraz w kieszeni na jego piersi, co chwila o nią uderzało. Te uderzenia zrównały się z biciem jego serca, które w tym momencie było bardzo rozpędzone. Chciał jak najszybciej ją zobaczyć, zadać to pytanie i wreszcie mieć ją jako swoją. Jak cudownie byłoby powiedzieć ‘moja Agata’. Coraz bardziej przyspieszał i przez to znalazł się już na klatce schodowej. Zaczął więc pokonywać schody z prędkością światła. Wtedy dostrzegł na nich czerwoną ciecz. Można powiedzieć, że lała się prawie strumieniami. Chciał poznać jej źródło, więc przeskakiwał szybko kolejne stopnie. Dostrzegł ciało. Jej ciało. Przerażenie zalało jego twarz, a jakaś nieznana siła ścisnęła mu gardło uniemożliwiając wołanie o pomoc. Podbiegł do niej i chwycił jej dłoń. Jej serce biło.
            ‘Jak mogłoby nie bić, ty zasrany palancie?!’ – skarcił się w myślach.
            Miała płytki oddech, jakby go wcale nie było. Nawet nie wiedział, kiedy wyciągnął telefon i zadzwonił po karetkę. Na początku myślał, że być może spadła ze schodów. Dopiero po wezwaniu pomocy, ujrzał, że jej płaszcz dziwnie zakrywa jej brzuch. Jakby ktoś naumyślnie go zakrył, by coś ukryć. Pod nim mieściła się ogromna, kilkucentymetrowa rana. Na bluzce było koło mogące mieć średnicę kilkunastu centymetrów. Krew lała się z niego w niesamowitym tempie. Zanim zdążył wysnuć jakiekolwiek wnioski, oprócz tego, że została postrzelona, ratownicy odepchnęli go na bok biorąc kobietę na nosze. Bez namysłu wsiadł do karetki i udał się do szpitala przeklinając w myślach i błagając, by przeżyła.

            Cały ten czas siedział na krzesełku i opierał się o jej dłoń. Co kilka chwil spoglądał na jej twarz. Te wydarzenia zadawały mu nieopisany ból. Choć próbował je powstrzymać, to mu się to nie udawało. Wycieńczenie dawało o sobie znać. I właśnie tym sposobem zalało go, ostatnie już, wspomnienie…

            Ta sama scena. Marek na krześle, wciąż trzymający dłoń Agaty w szczelnym uścisku. Z zamkniętymi oczami, które co jakiś czas zachodziły łzami. A ona, blada, bez uśmiechu, zupełnie nie jak ‘jego’ Agata. Nie, ona nie była ‘jego’ Agatą. Nie zdążyła nią zostać.
            ‘Nie myśl tak, Dębski! Ona jeszcze się obudzi! Jeszcze będzie z Tobą!’ – próbował pocieszać siebie samego, ale nie przynosiło to efektu.
            Od tamtego zdarzenia jeszcze się nie obudziła. Nie poruszyła, nie uśmiechnęła, nie pokazała swoich pięknych tęczówek, które Marek tak uwielbiał. A minęło już tyle czasu. On wciąż przy niej był i czekał. Czekał, aż wreszcie się ocknie i spojrzy na niego. Jego podkrążone oczy były oznaką zmęczenia, któremu się nie poddawał. Wciąż miał nadzieję…
            Mówi się, że nadzieja jest spacerem marzeń. Ona była jego marzeniem, więc jeśli ona odejdzie, on straci ją na zawsze. Utraci nadzieję. Utarci miłość.
            Ponownie położył swoją głowę na jej delikatnych dłoniach, które wplótł w swoje. Próbował uspokoić swój oddech, by w końcu móc coś powiedzieć.
            -Błagam Cię, Agata. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie. Ja bez Ciebie nie przeżyję. Kocham Cię… - wygłosił swój monolog i znowu jego wnętrze ogarnęło przerażenie. Możliwość utraty tego co kochał.
            Otworzyła powoli oczy i spojrzała na niego. Nie miała siły, by się podnieść. Brakowało jej tchu. Patrzyła tylko i czekała, aż wreszcie na nią spojrzy.
            Jej dłoń lekko się poruszyła, za co Marek obarczył się winą. Tłumaczył sobie, że to wstrząsy jego ciała. Dreszcze, które co chwila go opanowywały. Ale nagle coś, a może ktoś, ścisnął jego rękę. Bardzo delikatnie, jakby wkładając w to wszystkie siły. Podniósł głowę. Jego tęczówki zalśniły blaskiem, a na jej twarzy pojawił się, tak dobrze mu znany, uśmiech. Musiała się bardzo wysilić na ten gest.
            -Ja też Cię kocham. – wychrypiała. – Kocham Cię, Marek. – po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Serce mężczyzny o mało co nie wyskoczyło mu z piersi. Chwilę później stanęło, bowiem powieki Agaty opadły w błyskawicznym tempie, ręka zwolniła uścisk, a urządzenie obok niego zaczęło niemiłosiernie piszczeć.

            Wspomnienie wydawało się być tak odległe, a przecież miało miejsce około 20-tu minut temu. Teraz, kiedy tak na nią patrzył, tracił oddech. Odeszła. Jego miłość odeszła. Stracił ją. Stracił marzenia. Stracił nadzieję.
            Na jej twarzy pozostał, niknący już, ślad uśmiechu. Policzek wciąż zdobiła wyschnięta łza, która po nim spłynęła. A ona była już blada. Nie oddychała. Serce nie unosiło jej klatki piersiowej. Oczy zamknęły się na zawsze. Już nigdy nie miał spojrzeć w jej błękitne tęczówki. Rozpacz ścisnęła mu gardło. Delikatnie, opuszkami palców dotknął jej ledwo ciepłej twarzy, która z każdą sekundą stawała się coraz zimniejsza. Kosmyk, który opadał jej delikatnie na twarz, założył za ucho. Nachylił się nad nią. Zbliżył swoją twarz do jej i subtelnie musnął jej wargi. Chciał zapamiętać ich smak. Już nigdy nie będzie miał okazji ich dotknąć. Łza z jego policzka opadła na jej, spływając równolegle do poprzedniej.
            Wstał i spojrzał na nią po raz ostatni. Czuł się martwy od chwili, kiedy jej serce ucichło. A przecież ciągle oddychał. Ale on dobrze wiedział, że istnieć nie znaczy żyć.

Domcia

sobota, 26 października 2013

Opowiadanie Leszkowelove cz.2

Nareszcie niemoc przerwana! xD Czytałam wczoraj na streemo :) Fajnie, fajnie ;D Miłego czytania :)

Domcia

Hej dziewczyny :* tu jest druga część do "Sezon 4 odc. 5 po wg. Leszkowelove" :D


Oboje pozamykali wszystkie sprawy, wzięli wolne na kilka dni i spakowani następnego dnia wyjechali. Marek cały czas miał wzrok skupiony na drodze, intensywnie się nad czymś zastanawiał, o czym świadczyło zmarszczone czoło, ściągnięte brwi, usta zaciśnięte w wąską kreskę. W duchu był bardzo szczęśliwy z faktu, że Agata sama zaproponowała że z nim pojedzie. Potrzebował bardzo wsparcia w tych trudnych chwilach. Widok wspólniczki na fotelu obok dodawał mu nadziei i otuchy. Z drugiej strony cały czas miał wątpliwości. Bał się tego spotkania. Bał się jak jeszcze niczego. Czy zdąży, czy mu wybaczy, czy ojciec jemu wybaczy?
- O czym myślisz? – zapytała Agata.
- Boję się. Bardzo się boję. Nie wiem czy dam radę… wybaczyć… czy zdążę.
Brunetka chwyciła jego rękę i ścisnęła.
- Dasz radę… Będę, jestem z tobą…


Dojechali na miejsce. Weszli do szpitala. Znaleźli lekarza prowadzącego, który przekazał im wiadomości o aktualnym stanie zdrowia ojca Dębskiego i pokierował ich na OIOM. Przemierzali długi, jasny korytarz pełny lekarzy, pielęgniarek, pacjentów i ich bliskich. Znaleźli się przed rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi na intensywną terapię. Ujrzeli Roberta czuwającego przy łóżku taty.
- Poczekam tu na ciebie. – powiedziała Agata.
Marek kiwnął głową, zrobił krok do przodu. Poczuł, że w gardle staje mu wielka gula. Drzwi się przed nim rozsunęły i wszedł do środka. Podszedł do łóżka chorego. Robert podniósł na niego wzrok.
- Tato… - wyszeptał Marek. Nie wiedział co ma mu powiedzieć, słowa ugrzęzły mu w gardle.
Ojciec popatrzył na niego ich spojrzenia się spotkały na ułamek sekundy, po którym powieki starszego Dębskiego zamknęły się na zawsze.
- Tato… - powiedział głośno już Marek ze szklącymi się oczami. Ścisnął po raz ostatni zimną już rękę ojca. To koniec. Nie zdążył. Za późno. Gdyby szybciej się zdecydował. Gdyby powiedział mu coś sensownego. Gdyby. Z jego ust nie padło nawet przepraszam. I to spojrzenie ojca. Takie puste, niejakie. Ostatnie. A czy wybaczył? W tej sytuacji, chyba tak… Nie potrafił był wybaczyć na czas własnemu ojcu. Został sam. Sam. Robert wróci do klasztoru, a on zostanie znowu sam. Przez tyle lat, żył z myślą, że nie ma ojca. Wyparł się go. Teraz dopiero go stracił na zawsze.
Przy łóżku zrobiło się spore zamieszanie. Robert, jak to ksiądz, odprawiał jakieś ostatnie modły nad zmarłym. Marek, nie wiedział jakie i po co, jak sam przyznał - zawsze był za mało święty. Lekarza odłączali już aparatury, wpisywali czas zgonu. Nie wiedząc kiedy pierwsza łza stoczyła się po jego policzku, a za nią poleciały kolejne. Niezauważony wycofał się na korytarz i opadł ciężko na krzesło obok Agaty. W tym momencie potrzebował jej jak jeszcze nigdy, jak tlenu do oddychania. Zapatrzył się przed siebie. Agata popatrzyła na niego. Ten człowiek, twardy pan mecenas był w kompletnej rozsypce. Nigdy nie widziała go takiego. On, on płakał. Żal ścisnął jej serce. Niewiele myśląc położyła dłoń na jego ramieniu. Odwrócił głowę w jej stronę patrząc na nią czerwonymi, mokrymi od łez, przepełnionymi bólem oczami. Przyciągnęła go do siebie kładąc jego głowę na swoim ramieniu. Gładząc go po głowie, próbowała go jakoś uspokoić.
- Ciii… Będzie dobrze…
- Nie zdążyłem… Ja, nie zdążyłem, rozumiesz? – powtarzał jak mantrę rozklejając się na dobre. – Dlaczego? Nie potrafiłem mu wybaczyć wcześniej… Nie chciałem,  a teraz… odszedł… On …mi chyba też nie wybaczył… Wiesz, jakie były jego ostatnie słowa skierowane do mnie? Że jestem egoistą, cholernym egoistą, który myśli tylko o sobie… Teraz już naprawdę… nie mam ojca – mówił gorzko utwierdzając się w tym.
- Marek… masz mnie, Dorotę… przyjaciół… nie będziesz, nie jesteś sam…
Marek podniósł głowę i popatrzył na nią zdziwiony. Nie wierzył, że to mówi. Ona, mecenas Przybysz? Nie, to pewnie z litości. Podświadomie chciał, żeby to, co słyszy, było szczere. Nie skomentował jej słów, tylko powiedział:
- Przypomnij mi jak wrócimy, żebym wylał wszystką whisky z gabinetu.
Teraz to Agata popatrzyła na niego zdumiona?
- Czemu?
- Ojciec zmarł na raka wątroby, a mimo to do ostatniego dnia nie przestał popijać nalewek po kilka razy dziennie do posiłku.
Agata skinęła tylko głowę na zgodę.


Marek i Robert zabrali Agatę do rodzinnego domu. Tak bardzo teraz pustego, obcego.
Rozpalili ognisko. Agata chciała chociaż spróbować odpędzić od chłopaków te czarne myśli, przywrócić do życia. Wiedziała, że z taką stratą jest ciężko się pogodzić. Nie chciała też, żeby Marek cały czas żył z poczuciem winy.
- No, chłopaki, ja to chyba ze sto lat nie jadłam kartofla z ogniska. Jeszcze w deszczu, ale czad.
Niestety Dębscy szybko tę rozmowę sprowadzili na własne tory.
- Marek, co robimy z domem?
- Nie wiem. – Adwokat wzruszył ramionami.
- Ja tu mieszkać nie będę. Wracam do klasztoru. Do ciebie należy decyzja.
- A co to tylko mój dom jest?
- No to co… mamy sprzedać komuś nasze dzieciństwo? Nie tego chciał ojciec.
- Jutro zrobi się jakie ogłoszenie… Na taką działkę będzie pełno kupców.
- Naprawdę nie szkoda ci tego miejsca?
- Złe wspomnienia, nie sądzisz? Z tego co pamiętam, to zawsze ty byłeś oczkiem w głowie. Tata byłby na pewno zadowolony, że to ulubiony syn zatrzymał dom.
- A nie możesz tutaj wracać raz na jakiś czas, może potem zmienisz zdanie.
- Nie sądzę.
- Widzę, że jednak mu nie wybaczyłeś? Czyli co, przyjechałeś się tylko pożegnać? Sumienie mieć czyste?
- Z tego co wiem sumienie i wybaczanie to raczej twoja działka – podniósł głos Marek. Nie wiele brakowało, a podniósłby rękę na młodego, tak go już wyprowadził z równowagi. Jak on śmie? Przecież przyjechał tu, tak? Skoro nie będzie tu mieszkał, to co go obchodzi, co zrobię z domem.
Agata przysłuchiwała się rozmowie. Nie rozumiała dlaczego Marek tak nie chce tego urokliwego miejsca. Bardzo jej się tu podobało. Krępowało ja to, że została wyłączona z dyskusji. Odchrząknęła, żeby zwrócili na nią uwagę. Jednak i na to nie reagowali zajęci kłótnią.
- To ja, pójdę dorobić herbaty?
Dalej cisza. Wstała i niezauważona skierowała się w stronę domu. Postawiła wodę w czajniku i wyjrzała przez okno. Ogień na palenisku powoli dogasał. Ujrzała Marka żywo gestykulującego rękoma w stronę brata. Pokręciła głową. Przeszła do salonu. Zauważyła stare fotografie i duże podobieństwo Marka do ojca. Położyła się na kanapie i momentalnie zasnęła.
Ogień skończył się tlić. Marek dokończył butelkę piwa i cisną nią do kosza. Skłócony z bratem skierował się do domu. Agata nie wróciła już do nich. W żadnym ognie nie paliło się światło. No przecież nie poszła do lasu… Wszedł do domu zapalając światło. Zauważył w salonie zgiętą w pół, smacznie śpiącą brunetkę. Pokręcił głową. Nie był dumny z siebie, że tak zaniedbał dziewczynę tego wieczoru woląc wdać się w bezsensowną kłótnię. Była jego gościem, nie musiała to być, a mimo to zostawiła dla niego wszystko i jest, a on najzwyczajniej w świecie ją olał. Powoli, ostrożnie wziął ją na ręce i zaniósł po schodach do swojego pokoju przykrywając ciepłą kołdrą jej chłodne, drobne ciało. Ucałował brunetkę w czoło i zszedł na dół położyć się tam, gdzie wcześniej leżała Agata. Kobieta na ten czuły gest uśmiechnęła się i obróciła na drugi bok.


Kilka dni późnij odbył się skromny pogrzeb. Żyli na takim odludziu, że właściwie przyszli na niego tylko synowie i przyjaciele Marka z kancelarii, których Agata ściągnęła z Warszawy. Ojcu według jego ostatniej woli zamówiono drewnianą trumnę.
Na cmentarzu przy grobie stoi Marek obok swojego brata, jedynej rodziny jaka mu została, i pewnej pięknej brunetki trzymającej go cały czas pod rękę i wspierającej. Za nimi stoi ich wspólniczka z kancelarii z mężem i młody adwokat - Bartek Janowski. Nie znali oni ojca ich przyjaciela, ale przyjechali tu specjalnie dla Marka. W Warszawie wiele razem przeszli, wspólne problemy, utrata kancelarii zbliżyły ich do siebie i zacieśniły więzi, tak że mógł zawsze na nich liczyć, a oni go bardzo lubili i teraz szczerze mu współczuli. Cmentarz jest mały z kapliczką polową na środku. Ksiądz już wygłosił kazanie, wypowiedział się jak najlepiej o zmarłym. Jaki był naprawdę wiedzą tylko synowie. Młodzi Dębscy sypnęli ziemi na dębową trumnę. Wszyscy wpatrują się w tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Dębski na opuszczanej do nagrobka trumnie. Grób został zamknięty. Położyli pięć dużych wiązanek i zapalili znicze. Stali tak jeszcze chwilę, wiatr owiewał ich włosy. Złożyli Markowi i Robertowi szczere kondolencje. Dorota z Agatą przytuliły Marka.
- Wiesz, że zawsze…
- Wiem, Dorotko…


Po powrocie do kancelarii Marek trzasnął drzwiczkami od barku w swoim gabinecie i udał się do kuchni. Zdążył już wylać połowę pierwszej butelki, gdy w ślad za nim wkroczyła Agata.
- Ty nie żartowałeś.
- No nie – znów przechylił butelkę.
- Nie szkoda takiego drogiego alkoholu? Wierzysz, że to jest sposób?
- Ja… muszę. Uwierz, nie chcesz mieć w kancelarii kopii mojego ojca.
- To zróbmy tak. Daj mi to, zamknę u siebie. Sama, wiesz, że nie wypiję, a przynajmniej będzie bezpieczne, hmmm?
Mężczyzna posłusznie oddał jej butelkę.
- Co ja bym bez ciebie zrobił?
Kobieta uśmiechnęła się do niego.


Agata weszła do kancelarii z plikiem listów w ręce.
- Dębski zbiera wszystko, a właśnie gdzie on jest?
- Nie wiem. Kazał wczoraj Bartkowi poprzesuwać rozprawy i klientów.
- A..


Brunetka jechała przez wielki dębowy las, ostatni zakręt i będzie na miejscu. W takich chwilach żałowała, że nie posiada sportowego Jeepa, tak jak Dębski. Była pewna, że on teraz właśnie tu się schował. Chociaż do tej pory nie poznała tej jego wielkiej tajemnicy, po prostu nie mieściło jej się w głowie, że można aż tak odciąć się od własnego dzieciństwa, usunąć je z życiorysu. Rok, dwa ale żeby całe dzieciństwo? To chyba nierealne. Wysiadła z samochodu trzaskając drzwiami. W domu nie paliło się żadne światło. Wokół domu też było ciemno, głucho, liście na drzewach poruszały się złowrogo. Weszła na werandę. Stare, próchniejące deski zatrzeszczały jej pod nogami. Jak Dębski nic z tym nie zrobi to przecież ten dom zaraz obróci się w ruinę. Weszła do środka. Ta przejmująca cisza panująca tam była nie do zniesienia aż. Na schodach zobaczyła maluteńki snop światła lampki nocnej dochodzący z pokoju Marka. Wspięła się na górę i stanęła w drzwiach oparta o framugę.
Dębski siedział na łóżku z małą figurką w ręce. Zaszklonymi oczami błądził po ścianie zatopiony we własnych myślach wspomnieniach. Podniósł głowę na drzwi czując, że ktoś mu się przygląda. Agata podeszła do niego i usiadła obok.
- Ja nie… nie mogłem tu nie przyjechać. Teraz… coś mnie tu ciągnęło… Chyba jestem mu to winien, nie? Nie całe dzieciństwo w końcu miałem spieprzone… - mówił łamiącym się głosem.
Agata kiwnęła głową, że rozumie. Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Wiesz ile lat ma ta zabawka?
Pokazał jej trzymanego w ręku zielonego konika. Brunetka pokręciła przecząco głową.
- Trzydzieści. Dostałem go na piąte urodziny… od mamy – mówiąc ostatnie słowo głos jeszcze bardziej mu się załamał na wspomnienie – właśnie wygrzebałem go z szuflady w biurku. Trzydzieści lat tu leżał… - pokręcił głową nie wierząc, że ulubiona zabawka przetrwała tyle czasu. – Wypatrzyłem go sobie na odpuście… wiesz pełno kramów, kolorowo, dziecko ciągnie…. Narobiłem mamie niezłej awantury wtedy błagając o niego – uśmiechnął się na to wspomnienie – sporo kosztował pamiętam – ojciec nie chciał się na niego zgodzić… ale mama, ona była kochana… Kilka dni później wręczyła mi go w tajemnicy przed ojcem… On wystrugał dla mnie takiego samego, ale… mimo że własnoręcznie to nigdy go nie lubiłem, zawsze bawiłem się tylko tym od mamy…
Agata słuchała uważnie jego opowieści. Jej również zaszkliły się oczy widząc w wyobraźni mamę Marka jak i swoja wcześnie utraconą. Położyła jego głowę na swoich kolanach i gładząc po policzku wyszeptała.
- Przede mną nie musisz się ukrywać. Przecież wiem, co to znaczy wychowywać się bez mamy.

Leszkowelove