czwartek, 17 października 2013

Opowiadanie Leszkowelove "Miał być ślub"

HOUK! :D Witam Was w przerwie między historią a chemią :D Co tam u Was? Wrzucam opowiadanie od Leszkowelove :) Faktycznie nie jest zbyt realistyczne i troszkę za szybko się dzieje, ale fajne było :D Za jakieś pół godzinki-godzinkę finał od Muszelki :) A teraz oczywiście "Miłego czytania" :)

Domcia

"Miał być ślub" 
Dedyk dla Daisy ;* 


Opłacało się jednak tą nogę złamać, żeby wam tu nadgonić z opowiadaniami :D i widzisz Daisy ja dodaję już drugie w tym tyg, a twojego się doczekać nie idzie ;) Dla ciebie, żebyś dla nas też troszkę więcej czasu znalazła ^^ 
kolejne opo po odcinku z wizją ognicha :D nie jest bardzo realistyczne, ale mam nadzieję, że też wam się spodoba ;) 
HOUK! ;* 

- A co z ojcem Marka? – zapytała Maria – Lepiej się czuje?
Ojcem? Jakim ojcem? To do niego Marek pojechał? A skąd Maria to wie? Czemu o tym wie Maria, a nie ona? Tysiące myśli krążyło jej po głowie z zawrotną prędkością. 
- Nie wiem – ocknęła się – no właśnie – nie wie. Dzwoniła, a on nie odbierał, nawet nie oddzwaniał. Nie ma pojęcia co się z nim teraz dzieje. Brakowało jej go w kancelarii tak jak jemu jej, gdy siedziała w Gruzji. Teraz to ona odczuwała pustkę patrząc na gabinet obok. Gabinet, w którym nie było żadnego, życia, za którym nikt nie wykłócał się z klientami, gdzie nikt nie popijał whisky przy akompaniamencie klasycznej muzyki. 

Był tak jak ona człowiekiem pełnym kontrastów: raz pan mecenas w garniturze, a raz Dębski w starej spranej, sponiewieranej koszulce piłkarskiej i dresie czy kraciastej koszuli, lubiący porządną whisky a jednocześnie jak każdy facet zimne piwo z lodówki pite tylko z gwinta, najlepszy ze wszystkiego, oprócz jazdy na nartach, sztywny, poważny cynik w rozmowach z klientami zrzucający maskę w gronie najbliższych, najbardziej oddanych przyjaciół, szanowany elegant na Sali sądowej, a z drugiej strony chłopak pochodzący ze wsi, który musiał, tak jak ona do wszystkiego dojść sam mimo przeciwności, wszystko zawdzięczający sobie, z jednej strony egoista z drugiej oddany przyjaciel, właśnie dobry przyjaciel, natomiast nieodnajdujący się w roli przykładnego syna, gdyż charakter odziedziczył po ojcu. Z jednej strony wydawał się egoistą, lecz gdy trzeba było walczył jak lew o swoich przyjaciół. Człowiek ten nosił w sobie tyle sprzeczności, które z jednej strony ją irytowały, intrygowały, a niejednokrotnie bawiły. Ona też nie była ideałem o czym zdążył się przekonać. To dlatego właśnie tak do siebie pasowali. Przyciągali się jak dwa bieguny magnesu, dwie połówki jabłka. Tylko że oni sami o tym nie wiedzieli, a może nie chcieli wiedzieć. Tak było wygodniej. Zauważali to już wszyscy dookoła tylko nie sami zainteresowani. Ale właśnie te słowne utarczki każdego dnia oddalały i przyciągały ich do siebie na nowo. Jedno bez drugiego nie potrafiło żyć, zawsze wszystko sprowadzało się do tej drugiej osoby, gdzie jest co robi, jak dziś wygląda, jak by postąpił w danym momencie. 

Weszła do kancelarii. Po całym pomieszczeniu roznosił się jego donośny głos. Wyraźnie z kimś się kłócił. Czyżby kolejny klient podważający jego linię obrony. Przeszła do swojego gabinetu rzuciła torbę na biurko. Drzwi dzielące ich gabinety były otwarte. Tym razem nie było tam, żadnego klienta. Rozmawiał z kimś przez telefon. Żeby to jeszcze można było nazwać rozmową. 
- Nie! Nie wciągniesz mnie w żadne poczucie winy! Byłem tam, próbowałem! – westchnięcie – On sam wyrzucił mnie z domu! Przysięgam! A z resztą co ja się będę tłumaczył!
Nacisnął czerwoną słuchawkę i cisnął aparatem w morze akt piętrzących się na biurku. Popatrzył z żalem na telefon. Cały czas miał w głowie poranną kłótnię z ojcem. „Po co ta cała szopka?! Nagle udajesz dobrego synalka?! Po co tu w ogóle przyjeżdżałeś?!”.
- Cześć – podeszła bliżej, ale nagle zatrzymała się w drzwiach 
Mężczyzna przyglądał się wspólniczce. Stali tak dłuższą chwilę wysyłając sobie nieme sygnały. Sygnały, które znali i rozumieli tylko oni. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Nic nie wydawało jej się wystarczająco dobre. Już odwracała się, żeby wycofać się do swojego gabinetu. 
- Agata! – usłyszała za plecami jak woła jej imię. 
- Tak? 
- Mogłabyś… - odchrząknął zawstydzony - Mogłabyś się temu przyjrzeć?
Kiedy zbliżyła się na wystarczającą odległość i popatrzyła w jego głębokie tęczówki. Dojrzała w nich tą potrzebę bliskości, która aż biła od niego na kilometr. Strach, lęk, bezradność, żal, tęsknota – te wszystkie uczucia kłębiły się w nim, chcąc się wydrzeć na zewnątrz. Potrzebował, i to bardzo, wsparcia, tak bliskiej mu osoby jaką była Agata. Sam, został z tym wszystkim zupełnie sam. Już nie dawał rady ze stawiającym mu się w najprostszych, ale i najważniejszych sprawach ojcem, jak i obwiniającym go bratem. To Roberta ojciec zawsze bardziej kochał, jego chwalił, szanował, doceniał. Młody był oczkiem w głowie. A jacy dumni byli, że taki święty, że na księdza idzie. Nie chcieli papugi w rodzinie. Marek zawsze był spychany na dalszy plan. Jego problemy się w domu nie liczyły, ze wszystkim musiał sobie radzić sam. Jego marzenia, plany, ambicje zawsze były przez rodzinę krytykowane.
- Dobra skonsultuję to z fachowcem? 
- Tak? Mogłabyś?
- No spoko.
Obszedł ją dookoła i usiadł ciężko w fotelu. Przetarł twarz dłońmi. Agata długo jeszcze stałą przy jego biurku, chciała coś powiedzieć, nawiązać do usłyszanej rozmowy. 
- Jakbyś chciał wyjechać, to daj znać… wezmę zastępstwo w sądzie – odezwała się po chwili z wahaniem – chciała mu w ten nieśmiały sposób pokazać, że może na nią liczyć.
Niestety reakcja Dębskiego była odwrotna, niż się spodziewała. 
- Nie! Nie wyjeżdżam nigdzie! – podniósł głos zirytowany 
W sumie to sam zdziwił się na dźwięk własnego głosu. Nie potrzebnie wydziera się na Bogu ducha winnej brunetce. Z jednej strony chciał jej wszystko powiedzieć, zwierzyć się, wyżalić, ale z drugiej strony był typem faceta, który nie lubi, gdy ktoś się nad nim lituje, nie był przyzwyczajony do przyjmowania większej pomocy. Mur, bezpieczny pancerz, który sobie wokół siebie zbudował nie pozwalał mu na to, nie pozwalał mu wyjść poza, otworzyć się. Może jeszcze spróbuje raz tam pojechać. W końcu jest Robert. Nie będzie musiał sam się z ojcem użerać. Tak, to dobry pomysł. Jak tylko zakończy tą sprawę, pojedzie tam. Kobieta wycofała się do swojego gabinetu. Chciałaby mu pomóc, tylko nie wiedziała jak i to ją dobijało. 

***

Agata po ciężkim dniu w pracy wróciła do domu. Widok, który tam zastała nieźle ją zadziwił, ale spowodował szeroki uśmiech na jej twarzy. Zobaczyła Tośkę, śpiącą na jej łóżku a po przeciwnej stronie jej ojca, również w objęciach Morfeusza, z książką w ręce. Przykryła małą kocem i podeszła do taty. Delikatnie, żeby go nie wystraszyć, trąciła go w kolano, aby się obudził. Poskutkowało. Usiedli za stołem w kuchni. 
- Zrobiłem twoje ulubione naleśniki.
- Tato, co się dzieje?
- Nie, nieeeee…
- Tato, nie strasz mnie. Mów, co jest?
- Niiiic się nie dzieje. Co się ma dziać? – nie wiedział jak ma jej to powiedzieć. Bał się jej rekacji, czy nie wyśmieje jego pomysłu na stare lata – Planujemy z Zosią… pobrać się. 
Popatrzył niepewnie na córkę. Agacie momentalnie kąciki ust podniosły się do góry, a uśmiech wystąpił na twarz. 
- Takie buty? Najwyższa pora! Już myślałam, że ją w lata wpędzisz. 
Andrzej popatrzył z niedowierzaniem na córkę kręcąc głową. Nie miał już czasem do niej siły. 
- Ja to cię kiedyś norrrrmalnie uduszę. 
Agata przytuliła mocno ojca. Bardzo cieszyła się z tego. Lubiła Zosię i wiedziała, że ojciec jest przy niej szczęśliwy, poza tym nie będzie w końcu sam. Nie będzie musiała już wyjeżdżać z Bydgoszczy ze świadomością, że go zostawia. 
- Chciałbym… chciałbym też zaprosić pana Marka…. 
- Tato, wiesz dobrze, że nie jesteśmy parą – Agata wolała chuchać na zimne
- Wiem, wiem, wiem, wiem…. A czy ja coś takiego mówię? Po prostu bardzo lubię tego faceta. Może umówiłabyś nas w trójkę na kolację jutro, tak jak kiedyś, co? Ja stawiam oczywiście.
- Tato, tylko widzisz…. Tu może być jeden problem… Marka nie ma w Warszawie. Może po prostu przekaże mu zaproszenie. 
- Nieeeee… Mój ślub, ja chcę to zrobić osobiście… No, to może wpadłabyś z nim do nas, do Bydgoszczy, jak wróci. 
- Nie wiem kiedy wróci. Jak tylko kończy jakąś ważną sprawę, jedzie tam. Do swojego ojca. Czasem nie ma go kilka dni, czasem tak kursuje. 
- A to coś się dzieje z panem Dębskim?
- Żebym to ja sama wiedziała… Nie chce mi nic powiedzieć…
Andrzej strapił się bardzo. Lubił Marka. Widział go jako swojego zięcia u boku Agaty. Właściwie, już traktował go jak syna. 
- Pójdę się położyć. Pracowity dzień jutro. A wrócę późno znowu. Jadę do Marka po rozprawie skonsultować jedną sprawę, w której go zastępuję. 
- To może… pojechałbym z tobą?
- To chyba nie jest najlepszy pomysł. 
- Dlaczego? Nie będę wam przeszkadzał. Poczekam sobie na ciebie spokojnie, choćby w aucie. 
Wiedziała, że z ojcem nie wygra. Po kimś musiała mieć przecież ten wrodzony upór. Na razie wolała z nim się już nie wykłócać. Była za bardzo padnięta. Trudno. Najwyżej rzeczywiście zostawi go w samochodzie, jak tak bardzo chce. 
- Mhmm, dobranoc tato.
- Dobranoc, córcia.

***

Agata podjechała pod dom rodziny Dębskich.
- Poczekaj tu na mnie chwilę – powiedziała do ojca.
- A… Ale…
Nim jednak zdążył zaprotestować córka wysiadła z samochodu i…. zablokowała drzwi. Andrzej popatrzył na nią zdezorientowany. Wypuścił tylko ciężko powietrze zrezygnowany i oparł głowę o zagłówek.
Agata rozejrzała się po okolicy. Pięknie tam było. Dookoła las, drzewa, nieopodal szumiał mały strumyczek. Na podjeździe stał tak dobrze znany jej srebrny, sportowy Jeep. Przejechała palcem po jego lakierze. Przypomniał jej się ich pierwszy służbowy wyjazd bez Doroty, na którym Marek tak dzielnie w jej obronie nadstawiał policzek bijąc się z miejscowymi gangsterami. Jechali wtedy wspólnie tym autem. Przed sobą miała mały parterowy domek z poddaszem. Na werandzie siedział starszy, siwawy mężczyzna, kilka lat starszy od jej taty. To zapewne musiał być ojciec Dębskiego. Podeszła pod dom.
- Dzień dobry – przywitała się.
- Dzień dobry – mężczyzna bacznie jej się przyglądał od samego początku i zakiełkowała w nim nikła nadzieja, na to, iż ujrzał w niej kandydatkę na przyszłą synową, a matkę spadkobierców – Będzie tu pani dobrze… las, rzeczka, cisza… 
Kobieta poczuła, jakby przeżywała jakieś dziwne Deavu. Najpierw jej ojciec uznaje Marka za potencjalnego zięcia i truje im tym głowę, a teraz ojciec Dębskiego również zwraca się do niej jakby miała w jego domu co najmniej zamieszkać. Postanowiła puścić tę uwagę mimo uszu. Z doświadczenia wiedziała, że trzeba takie docinki przeżyć wystarczy je ignorować. Miała ich już po uszy od własnego ojca. 
- Jest może Marek? 
Nie musiała czekać na odpowiedź. Dębski słysząc, że coś się dzieje i co wy wygaduje jego ojciec wyszedł na zewnątrz. Nie przypominał w ogóle mecenasa Dębskiego, którego Agata znała z kancelarii. Bez garnituru prezentował się… inaczej. Miał na sobie spodnie dresowe, wyświechtany podkoszulek i zarzuconą na niego, rozpiętą koszulę w kratę. 
- Cześć – powiedziała 
Nie doczekała się odpowiedzi. Mężczyzna był co najmniej zszokowany jej widokiem. Skąd się tutaj wzięła? Skąd wiedziała, gdzie mnie szukać? Jego mina zdawała się mówić, że nie zbyt cieszy się z jej przyjazdu. Dopiero co był, po kłótni z ojcem, w której dowiedział się, że jest egoistą i oświadczył, że nie będzie sprowadzał tu dzieci, bo ojciec nie ma komu domu przepisać. Przecież ojciec gotowy pomyśleć, że w związku z tym właśnie sprowadził tu narzeczoną. Z drugiej strony w duchu cieszył się, że chciało jej się aż tutaj przyjeżdżać do niego. Brakowało mu życzliwej osoby, w tym domu. 
- Potrzebuję konsultacji, w twojej sprawie. 
Adwokat skinął głową. 
- Chodź do środka 
Machnął ręką na znak zaproszenia. 
- Nie przedstawisz mi swojej dziewczyny? – zapytał zadowolony senior rodu 
Dębski wypuścił głośno powietrze. No tak. Tego właśnie się obawiał.
- Tato! To nie jest….
- Ciiiii…. – Agata podniosła rękę na znak, żeby nie prostowali tej pomyłki. Dębski popatrzył na nią zdziwiony, ale w sumie zgodził się z nią. Przynajmniej ojciec nie będzie miał pretekstów już do wytykania mu, że jest starym egoistycznym kawalerem. 
- Tak. To jest Agata. A to jest – mój ojciec. 
Gdy kobieta była już w progu położył dłoń na jej plecach i delikatnie pchnął do sieni. 
- Nie mogłaś zadzwonić? Z resztą nieważne. O co chodzi?
Omówili kwestie sprawy. 
- Czemu nie zaprzeczyłaś, że jesteśmy parą? 
- Bo dla mojego ojca od dawna jesteśmy – puściła mu oczko – tego lepiej nie prostować, bo i tak wmówią sobie swoje, a widziałeś, chyba go to ucieszyło? 
- Ty nic nie rozumiesz…. Ale w sumie, może i dobrze się stało – tak w duchu cieszył się bardzo, że nieświadoma niczego Agata, pomogła mu tak łatwo załatwić tą sprawę – Dzięki.
- Polecam się. – oboje w tym momencie wybuchnęli śmiechem. Agata dawno nie widziała, go tak szczerze śmiejącego się, co jeszcze bardziej ją cieszyło, że to akurat jej się udało go rozweselić -  Marek, jest jeszcze coś. Ja… nie przyjechałam sama…
Marek popatrzył się na nią zdziwiony. 
- Mój ojciec tu jest. Koniecznie chciał się z tobą spotkać. 
- Nie mogłaś nas umówić na inny termin? 
- To… dość pilne, a wiesz… ja po kimś ten mój upór odziedziczyłam, nie? 
- Dobra, chodźmy do niego. Nie będzie tyle czasu siedział w aucie. 
Uśmiechnął się przy tym, tak jak tylko on potrafił. Nie był to wprawdzie, najszerszy i najradośniejszy uśmiech na jaki było go stać, ale tylko na taki mógł się wysilić w tej chwili w tej chwili stać. 
Podeszli do czerwonego Citroena. Agata odblokowała auto. Marek zapukał w szybę do Andrzeja i otworzył mu drzwi. 
- Dzień dobry, panie Andrzeju, wysiadamy. 
- Witam Cię, Mareczku. 
Uścisnęli sobie ręce. Choćby i Andrzej chciał wyściskać przyszłego zięcia, to niestety jego 1,90m wzrostu mu na to nie pozwalało. 
- Za wysoki jesteś. 
Marek zaśmiał się wesoło. Jak w Bydgoszczy po rozprawie – przypomniał sobie. 
- Niezłe auto – pochwalił Marek wskazując na Jeepa – śmiga pewnie jak.
- A dziękuję, nie narzekam na nie. Wygodne bardzo…. Zapraszam do domu. 
- No to jak teraz się z moim ojcem pozna, to dopiero się zacznie – zażartował do brunetki, która w odpowiedzi walnęła go pięścią w ramię. 
Kiedy znaleźli się na werandzie Marek przedstawił sobie obu seniorów. 
- Panie Andrzeju, to jest mój ojciec. Tato – to jest tata Agaty. 
Panowie uścisnęli sobie ręce. 
- Zapraszam do środka – Marek wprowadził Przybyszów do domu. Jego ojciec jeszcze został na zewnątrz. 
- Zrobić wam kawy? 
- Ja się napiję – zgodził się Andrzej. 
- Pomogę Ci – powiedziała Agata. 
Postawili kubki na stole i zasiedli za nim. 
- Co u ciebie Mareczku? 
- Jak pan widzi – po staremu. A w Bydgoszczy? Co pana do mnie sprowadza? Znów jakaś sprawa klubowa? 
- Nieeee…. Co wyście tak powariowali, że coś musiało się stać? Planuję z Zosią… się pobrać i… chciałbym, żebyś przyjechał na uroczystość.
Marek szeroko się uśmiechnął.
- No! To gratuluję, panie Andrzeju! Oczywiście, że będę! Nie mógłbym przegapić pańskiego ślubu! 
Po chwili Agata wstała dopijając kawę. 
- No, to my będziemy się już zbierać. 
- Nie no, zostańcie jeszcze chwilę. 
- Nie będziemy przeszkadzać? 
- A co ja mam tu do roboty? Pilnowanie ojca, żeby lekarza słuchał? 
- No dobra. – posłała mu swój szeroki perlisty uśmiech 
- Tak sobie pomyślałem, skoro już jesteście, może zrobimy sobie ognisko, hmmm? 
- No czemu nie. 


Andrzej poszedł do ojca Marka. 
- Pięknie pan  tu ma, rzeka, las – zagadnął wdychając świeże powietrze – ptaki ćwierkają. 
- Tak… Dlatego, tak bym chciał, żeby został w rodzinie ten dom… 
- Ale syna to ma pan udanego. Musi pan być dumny z syna. Wygrał nawet moją sprawę, jak chcieli mnie zawiesić w obowiązkach trenera piłki nożnej. 
- Zdolny, to on był zawsze. Pan z córki pewnie też dumny. Ładna, bystra. 
- Na Age nigdy narzekać nie mogłem. Jedynie teraz się wnuków doprosić nie mogę. 


Agata pokroiła kiełbasy. Zrobiła sałatkę pomidorową, a Dębski w tym czasie rozpalał ogień. Gdy tak krzątała się po domu na kominku w salonie zauważyła stare fotografie. Na jednej rozpoznała Roberta i ich ojca. Wyglądało na zrobione dość nie dawno. Na pozostałych zdjęciach byli mali chłopcy w wieku szkoły podstawowej. Wzięła do ręki jedno, na którym najprawdopodobniej Marek ubrany już w małą marynarkę, musiało to być po jakimś święcie w szkole, skoro był na galowo, uczył się jeździć na rowerze szeroko się przy tym uśmiechając. Tak, to musiał być on. Chłopiec ze zdjęcia był blondynem, a przecież Robert ma ciemne włosy i okulary. Jego zdjęcie nie byłoby też takie stare, skoro dopiero co jest po studiach. Przypatrzyła się fotografii. Już wtedy z Marka był elegant. 

 
Siedzieli przy ognisku trzymając w dłoniach patyki z nabitymi na nie kiełbaskami, które smażyły się na ogniu. Dębski popijał piwo. Rozpadał się uleny deszcz, także oboje musieli siedzieć pod parasolami. Wspominali początki kancelarii, pierwsze sprawy, wspólne wyjazdy, kłótnie, których im tak bardzo teraz brakowało. Naprawdę świetnie czuli się w swoim towarzystwie. 
- A pamiętasz wyjazd do Krynicy? 
- Jak mógłbym zapomnieć? Pani mecenas paradowała po hotelu w samym ręczniku. – powiedział ze śmiechem
- Ciiiicho, drzwi mi się zatrzasnęły. Za to ile razy ty na nartach glebnąłeś. To dopiero miałam ubaw. 
- Hahaha bardzo śmieszne. Trzeba było ze mną spróbować, a nie pić grzańca w bacówce. 
Agata chciała spróbować nakłonić Dębskiego do zwierzeń, ale wiedziała, że siłą nic z niego nie wyciągnie. Nie mogła naciskać, tylko być i czekać, aż sam zacznie mówić o sobie. Niespodziewanie rozbrzmiał telefon. Agata nie chciała przerywać tej wspaniałej chwili i odrzuciła połączenie, jednak ktoś nie dawał za wygraną. 
- Odbierz, może to, coś ważnego. – powiedział smutno Dębski. 
Agata spojrzała na wyświetlacz. Majewski. Wcisnęła zieloną słuchawkę. 
- Tak? 
- …
- Znaczy, mnie nie ma teraz w Warszawie. A to u babcie też jej nie ma? 
- … 
- Ile już jej nie ma? 
- …
- Nawet na noc nie wróciła? 
- … 
- Nie mam pojęcia gdzie może być.
- …
- Jak bym coś wiedziała, to dam znać, jasne. Trzymaj się. 
Agata siedziała smutna, przygarbiona, intensywnie nad czymś myślała. Polubiła to dziecko, a jeśli coś jej się stało? Nie, nie może tak myśleć. 
- Agata, co się stało? 
- Pamiętasz jak prowadziłyśmy nie dawno z Marią sprawę Beredy? Był z nami taki jeden komisarz – Majewski.
- No, kojarzę. Ten, co „uspokajał” waszego klienta. 
- Tak. Ona ma małą córkę. Fajna dziewczynka, bardzo rezolutna. On nie ma dla niej w ogóle czasu. Nade mną mieszka jej babcia i Tośka często u mnie przesiadywała. A teraz…. Krzysiek dzwonił, że mała uciekła z domu. Od wczoraj nie wróciła nawet na noc, co się nigdy nie zdarzało. 
W tym momencie podszedł do nich Andrzej. 
- Aga, gdzie jest teraz Tosia? 
- No, właśnie nie wiem. Jej ojciec dzwonił, że uciekła z domu. 
- Uciekła, dobrze powiedziane. Wsiadła w pociąg i czeka pod naszym domem w Bydgoszczy. 
- Co? 
Agata patrzyła smutno raz na ojca, raz na Dębskiego. Nie wiedziała co ma robić. Była rozbita. Z jednej strony wiedziała, że musi zaraz zadzwonić do Majewskiego, a z drugiej nie chciała zostawiać teraz Marka. Nie chciała się z nim teraz rozstawać. Tak im się razem dobrze siedziało. Może już udałoby się jej do niego dotrzeć. Marek ułatwił jej niespodziewanie sprawę. 
- Jedź – powiedział łamiącym się głosem szklącymi się oczami patrząc w ogień. 
- Ale… 
- Idź już. 
Agata dotknęła jego ręki, ale szybko zabrała swoją. Nie patrząc w jego stronę wstała i poszła do auta. Dębski siedział zgarbiony dopijając piwo. Czekał, aż ogień zgaśnie sam. Aż zgaśnie ogień w jego sercu. Siedział sam. Zostawiła go, dla jakiegoś komisarzyny. Usłyszał już tylko silnik odjeżdżającego auta.

Leszkowelove

12 komentarzy:

  1. Domcia, co sie tu dzieje za szybko twoim zdaniem? o.O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może źle sformułowałam opinię :) Nie chodziło mi o akcję, ale bardziej o opisy :D Ale naprawdę mi się podobało :D Szczególnie moment jak się przedstawiała seniorowi :) Miałam jakiś zarys ogniska, po tym co nam naprodukowała Katasza <3 Jeżeli zrobiło Ci się przykro, czy coś z tych rzeczy, to przepraszam. :)

      Domcia

      Usuń
    2. dziękuję <3 nie nie chodzi nawet, że przykro tylko się zdziwiłam, że za szybko skoro nie wybiegłam z żadnym ślubem ani nic ;)

      Usuń
  2. Dedyk dla mnie??? Wow. Już drugi! Dziękuję. :*
    Jak ja się wam odwdzięczę???
    Co do opa: na streemo napisałam już to co myślę, ale powtórzę jedno: napisz coś jeszcze! Bo mi tu nudno. Nie mam co robić. :D (Nie licząc uczenia się;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za ok godzine bedzie nastepny!

      Usuń
    2. Proszę bardzo ;* serio? nie no następna ja zwariuję z wami dziewczyny >.< jak nie mycha to ty błagasz o opa a lekcje z cąłego tyg nienadrobione leżą i kwiczą >.< obiecuję jutro chociaż zacznę pisać coś, mycha wie co, sory tak wiem, że miało być dziś : c

      Usuń
    3. Nie no, jak maez lekcje, to się ucz! "Ucz się ucz. Nauka to do potęgi klucz. A jak będziesz miała dużo kluczy, to zostaniesz woźną" :P
      Pozdrawiam. :D

      Usuń
    4. Dzięki, spoko mam dla was dobrą wiadomość dla mnie juz nie bardzo nie ma jak złamać nogę >.< zwolneinie od szkoły do 6.11 chyba, że bardzo bd chciała wrócić wcześniej ale jeszcze ok tydzień powinnam siedzieć w domu więc na pisanie czas będzie ale mnie tu już szlag trafi z tej bezczynności : c

      Usuń
  3. Bardzo fajne opowiadanie. Tylko ta końcówka taka smutna trochę. Żal mi Marka. Również polecam utwór : http://www.youtube.com/watch?v=cgFTQFtKw_4 bo naprawde ostatnio kojarzy mi się z PA

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję :3 wiecie nie zawsze musi być happy end ;) a u Marka ostatnio to już w ogóle tornado ^^

    OdpowiedzUsuń