Przesyłam kolejną częścią po dość długiej przerwie Ta część jest trochę inna od poprzednich. Pisana z perspektywy Marka. Chyba trochę za mocno w niej pocisłam na jego rodzinkę. Zresztą nie będę znudzać, sami oceńcie
4.
Siedział w swoim gabinecie spoglądając co rusz na zegarek. Nie mógł się już doczekać kiedy wreszcie wróci do domu. Był wykończony po całym dniu, a wskazówki na tarczy wskazywały, że jest grubo po 21. Zbierała się już do wyjścia i zaczął pakować swoje żeczy do torby. Poukładał na pułkach niepotrzebne już segregatory z aktami, posegregował stos białych kartek z czarnym drukiem kładąc na skraju biurka. Rozejrzał się po pomieszczeniu czy wszystko wziął i skierowała się w stronę drzwi. Ku jego zaskoczeniu stał w nich średniego wzrostu mężczyzna, łudząco podobny do niego.
- co ty tu robisz? - nie ukrywał zdziwienia. Mimo że nie widział swojego brata już ładne pare lat, nie był zbytnio zadowolony z jego przyjazdu. - z ojcem jest kiepsko - powiedział ze smutkiem. Po chwili ciszy dodał - leży w szpitalu. Miał atak serca, jego życie wisi na włosku. - czego ode mnie oczekujesz? Współczucia? Pieniędzy? - najlepiej by było gdybyś się z nim spotkała. Nie uważasz, że powinniście porozmawiać? Chyba musicie sobie coś wyjaśnić. - ten temat jest już dawno zakończony. Nie ma o czym rozmawiać. Jeżeli on mnie potraktował kiedyś w tak podły sposób, to teraz nie potrafię mu spojrzeć prosto w oczy i udawać, że nic się nie stało. Robert tego co było już nie zmienię. Teraz jest tu i teraz, liczy się tylko to. - Rub jak uważasz ale sądzę, że czy tego chcesz czy nie i tak powinieneś się z nim zobaczyć. Przemyśl to jeszcze - oddalił się i mimo, że był bardzo zdenerwowany, wyszedł z kancelarii cicho zamykając drzwi.
Nie mógł uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Ta wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewał się jego wizyty, tym bardziej o tak później porze.
Wrócił do domu. Rzucił z nerwów torbę wraz z dokumentami w kąt. Otworzył lodówkę, która świeciła pustkami i wyciągnął z niej zimne piwo. Ostatnio był tak zapracowany, że nie miał czasu nawet zrobić zakupów. Aby wyjść z dołka finansowego, każdy bez wyjątku, musiał wziąć dwa razy więcej spraw niż przedtem. Ściągnął marynarkę i krawat, powieszając niezdarnie na krześle. Usiadł na kanapie w salonie i rozpiął guzik przy kołnierzyku swej niebieskiej koszuli. Mimo, że nie zapalił światła i w pomieszczeniu panował półmrok, nie sprawiało mu to problemu. Przez okno wkradało się pomarańczowe światło z ulicznych lamp, oświetlając podłogę i rzucając cień. W takich warunkach najlepiej mu się myślało. W ciemności i błogiej ciszy. Wtedy nic ani nikt mu nie przeszkadzał.
Dzisiejsza wizyta Roberta zbiła mnie z nóg. Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu już dość sporo czsu. Pewnie myśli, że przyjdzie do mnie jak gdyby nigdy nic i zrobię dla niego wszystko jak mi zaśpiewa. Te czasy już minęły. Fakt, chodzi o naszego ojca ale odkąd wyprowadziłem się z domu nawet z nim nie utrzymuje kontaktu. Nie raz chciałem zadzwonić do taty i spytać co słychać, czy wszystko w porządku ale moja duma na to nie pozwalała. Przez to jak mnie potraktował, zamierzałem już się nigdy do niego nie odzywać. Odkąd na świecie pojawił się Robert, byłem dla niego kimś gorszym. Uważał, że nigdy nie poradzę sobie w dorosłym życiu i już do końca swoich dni będę niezdarą. Traktował mnie surowo i nigdy nie zgadzał się na jakiekolwiek ustępstwa. Wszystko robiłem, żeby mu się przypodobać. Byłem przez niego karany nawet za popełnienie najmniejszego głupstwa. Wiadomo byłem jeszcze mały i nie wszystko wiedziałem jak mam zrobić. Jego to nigdy nie obchodziło. Według niego wszystko powinienem już wiedzieć od urodzenia. Chciał mnie wychować na kogoś kim ja nie potrafiłem być. Swoje złości odreagowywał nie tylko na mnie ale też na matce. Wielokrotnie ją wyzywał ale nigdy nie podniósł na nią, na nas ręki. Pamiętam jak często przez niego płakała. W sumie to nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek ją przytulił czy pocałował. Był zimny jak lód, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Nigdy nie był zbyt wylewny. Traktował nas z dystansem. Liczyło się tylko jego cholerne zarozumiałe ego. Mimo, że był, i nadal jest moim ojcem nigdy tak naprawdę nigdy go nie kochałem. Nawet nie lubiłem. Wiem, że może to trochę dziwne, bo skoro mnie wychował to należy mu się odrobina szacunku. Niestety ja nie potrafię mu tego zaoferować. Nie po tym co nam zrobił. W sposób jaki się do nas odnosił był karygodny. Miałem takie wrażenie, że my mu tylko przeszkadzamy i nie jesteśmy do niczego potrzebni. Czułem się niechciany.
Gdy mnie wyzywał, matka zawsze mnie broniła, ale po jej śmierci wszystko się zmieniło. Było jeszcze gorzej. Gdy pewnego dnia jechała autem do domu, jakiś piany dureń wjechał w nią samochodem. Oczywiście on przeżył, a zupełnie niewinna temu zdarzeniu kobieta zmarła. Facet tłumaczył się, że to wypadek. Nie zauważył nadjeżdżającego pojazdu z lewej strony. Ale ja jakoś w te bajki nie wierzyłem. Długo to przeżywałem i doznałem ogromnego załamania nerwowego. W końcu straciłem jedyną mi bliską osobę. Ojciec w ogóle nie przejął się tym faktem. Zachował się jak kompletny idiota. Jakby go to nie dotyczyło. Nawet nie walczył o to co nam się należało. Wtedy zrozumiałem, że jest pozbawiony jakichkolwiek uczuć. W ogóle nie ma serca. Miałem ochotę mu wykrzyczeć jaki jest podły, jak ma wszystko gdzieś. Aż brak mi słów aby określić co wtedy czułem.
Gdy zabrakło matki, Robert stał się jego ulubionym synem. Zawsze miał lepiej ode mnie. Nie wyolbrzymiam tego to twierdząc, bo tak było naprawdę. Na wszystko mu pozwalał, nawet go nie wyzywał gdy coś przeskrobał. Zawsze dostawał od niego wszystko co zechciał. Zabawki, słodycze, nowe ubrania. Miał wszystko czego zapragnął. Gdy już wiedział, że ojciec jest w stanie zrobić dla niego wszystko, zaczął to wykorzystywać. Naciągał go na coraz to droższe rzeczy. Spełniał jego każde zachcianki. Zawsze obrywało mi się za niego. Niektóre chwile pamiętam jakby wydarzyły się wczoraj. Na przykład gdy Robert przewrócił szklankę z herbatą, wylewając przy tym całą jej zawartość. Mój młodszy braciszek całą winę musiał zegnać na mnie. Ojciec mu uwierzył. Przez niego byłem wyzywany, że jestem niezdarą, w ogóle, że jestem najgorszym synem na całym świecie. Myślałem wtedy "i vice versa ty jesteś najgorszym ojcem na świecie" ale nigdy nie wypowiedziałem tego na głos. Wolałem nie wdawać się z nim w dyskusję bo wiedziałem, że będzie jeszcze gorzej, a i tak postawi na swoim i przegram bo przecież on miał zawsze rację. Myślał, że jest mądrzejszy od innych, że wszystko mu wolno.
Zawsze traktował mnie bardzo niesprawiedliwie. Bałem się mu przeciwstawić, bo wiedziałem, że mogę za to mocno oberwać i zyskać kolejny szlaban.
Po skończeniu liceum poszedłem na studia i wyprowadziłem się z domu. Nareszcie miałem spokój. Nikt mi nie siedział na głowie. Nie musiałem się pilnować w obawie, że będę wyzywany bo coś źle zrobiłem. Zrozumiałem co to znaczy normalne życie. Ojciec długo nie potrafił pojąć dlaczego wybrałem prawo. Chciał abym poszedł na ekonomię i został bankowcem tak jak on. Ale to nie dla mnie. Zawsze chciałem pomagać innym ludziom i nareszcie mogłem spełnić swoje marzenie. To był mój pierwszy raz gdy mu się przeciwstawiłem. Nie będę robił tego co nie chcę. W końcu to moje życie. Powiedział mi, że jeżeli nie zrobię tak jak on chce, mam się wyprowadzać z domu i więcej nie pokazywać. Zrobiłem jak mi nakazał. Przeprowadziłem się do akademika w Warszawie i zacząłem przygodę z wielkim światem. Musiałem zacząć na siebie zarabiać, ponieważ ojciec nie dawał mi na życie ani grosza. Początkowo pracowałem w barze szybkiej obsługi, ale nocne zmiany mnie wykańczały i zamiast skupić się na zajęciach, przesypiałem całe wykłady. Później znalazłem pracę na myjni samochodowej ale tam też długo nie zagrzałem miejsca. W końcu wylądowałem w jednej z Warszawskich kancelarii jako młody aplikant. Z początku parzyłem tylko kawę i umawiałem klientów na spotkania z pracującymi tu prawnikami, ale z biegiem czasu zauważono moje starania i miałem poważane coraz ważniejsze sprawy. Przez cały ten czas kompletnie nie miałem kontaktu ze swoją rodziną. Nawet nie czułem potrzeby, żeby się spotkać z Robertem czy ojcem. Pewnego dnia dostałem list z kurii diecezjalnej. Zdziwiło mnie to. Czego oni mogli ode mnie chcieć? Otworzyłem. Było to zaproszenie na święcenia kapłańskie Roberta. Ten rozpuszczony bachor księdzem? Nie to chyba jakaś pomyłka. Przecież on nigdy nie był zbytnio religijny ale minęło sporo czasu i wszystko mogło się wydarzyć. Długo jeszcze w to nie dowierzałem i zastanawiałem się czy pojechać. W końcu stwierdziłem, że głupio by było na pójść skoro mnie zaprosił. Złożyłem mu bez żadnych ceregieli gratulacje i opuściłem kościół.
Postąpiłbym jak totalny idiota gdybym zostawił Roberta samego z tym problemem. W końcu jesteśmy rodziną, a rodzina musi sobie pomagać i wspierać. Wiem, że u nas z tym bywało różnie ale nie chcę być takim samym chamem jak mój ojciec. W końcu ktoś tutaj musi okazać się mądrzejszy i wybaczyć. Siedząc tak i rozmyślając nie zauważył ja jest już późno. Mimo, że wybiła już północ sięgną po telefon i wybrał numer do Roberta. Nie odbierał dość długo. Gdy już miał przerwać połączenie nagle w słuchawce rozległ się znajomy jemu głos.
- Halo - odezwał się zaspanym głosem - Przepraszam, że tam późno ale przemyślałem sobie wszystko. Miałeś rację. Powinienem się z nim zobaczyć. - jeszcze przez chwilę nie dowierzał w to co powiedział - Ojciec leży w jednej z Krakowskich klinik. Pojedziemy jutro z samego rana. Nie ma na co czekać. - Przyjadę po ciebie o 6 - Dobrze. Dobranoc - zgodził się Robert tym samym odkładając słuchawkę.
Dębski jeszcze przez moment rozmyślał o swojej przeszłości po czym położył się na kanapie i zasnął.
Katnise
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz