wtorek, 1 października 2013

"Nigdy nie jest za późno, by zacząć od początku."

Nowa fanka = nowe opowiadanko <3 Wiesz co Ci powiem? No świetne to jest *__* Bardzo miło mi się czytało :) Takie przyjemne i... szczegółowe <3 Życzę Wam miłego czytania :)

Domcia


Jestem panem swojego losu i wszystko w moim życiu układa się według ułożonego przeze mnie kilkanaście lat wcześniej planu. Idąc na studia, wybierając dany kierunek, wiedziałem, że to właściwa decyzja. Pomimo, że miałem wtedy zaledwie dziewiętnaście lat i świat wydawał mi się wielki, to już w tamtym czasie znałem swoje miejsce. Byłem pewien tego, że za te kilka lat zostanę człowiekiem sukcesu. Tak sobie założyłem i z całych sił dążyłem do wyznaczonego celu. Nie mówię, że było łatwo. Wręcz przeciwnie – kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, godzin spędzonych nad książkami. Zdarzało się, że przez kilka miesięcy nie wychodziłem z domu, by tylko nauczyć się wyznaczonego materiału. Znajomi śmiali się ze mnie, że jestem idiotą, który nie korzysta z życia i tylko z nosem w książce patrzy, jak czas mija nieubłagalnie. Śmiałem się wtedy z nich, miałem wrażenie że to oni są głupcami, którzy do niczego nie dojdą. Zapytasz, czy miałem wtedy rację? Oczywiście, że nie. Większość z tych, którzy nie robili nic, mieli wielkie szczęście – tacy ludzie w czepku urodzeni. Chociaż nie wszyscy. Byli i tacy, który stoczyli się na samo dno i nikt nie wyciągnął do nich ręki, gdy tonęli. W tamtym czasie miałem kilku przyjaciół. Przyjaciół? Nie, to chyba złe słowo. Powiedziałbym raczej – znałem kilka osób, które podawały się na moich przyjaciół, a dla mnie byli tylko zwykłymi znajomymi. Pomyślisz pewnie, że jestem pyszny i przyjaźń nic dla mnie nie znaczy. Muszę zaprzeczyć. Przez wiele lat, już jako nastolatek, chciałem mieć przyjaciela, takiego prawdziwego z krwi i z kości, z którym mógłbym spędzać wolne chwile (tak, wtedy jeszcze je miałem). W moim życiu pojawiało się kilka takich osób, ale nigdy nie natrafiłem na człowieka, który nie widziałby w tej znajomości interesu. Zawsze liczyło się coś więcej, coś innego niż ja. Po kilku próbach zaprzestałem szukać i oto jestem – człowiek bez przyjaciół. Nie, źle to brzmi. Jestem człowiekiem, który po prostu boi się nazwać kogokolwiek przyjacielem i sam wędruje przez życie. Pewnie już po raz kolejny nazywasz mnie w myślach głupcem, twierdząc, że przyjaźń to coś ważnego w życiu. Dla ciebie z pewnością, dla mnie niekoniecznie. Ale wracając do mojej kariery. Uczyłem się z całych sił, należałem do tych, którzy nawet w czasie studiów nie próżnują, po prostu walczyłem. Jasno postawiony cel, świetlana przyszłość i lepsze życie – to były moje priorytety w tamtym czasie. Po kilku latach udało się – skończyłem najlepszą uczelnię, oczywiście z wyróżnieniem. Po studiach zostałem zatrudniony w najlepszej firmie, szybko awansowałem, pokonując kolejne etapy prawie w podskokach. Zostałem szefem i już nikt nie stał nade mną. Moje konto powiększało się każdego dnia, a ja nawet nie byłem w stanie określić sumy, która była tam ulokowana. Luksusowy apartament, nowoczesne samochody wykonywane na specjalne zamówienie, codzienne wizyty na siłowni, wyjazdy zagraniczne, drogie prezenty i wszystko z przedrostkiem „naj”. Zapomniałbym dodać, że na wszystko to zapracowałem swoją ciężką pracą, niczego nie otrzymałem za darmo. Człowiek sukcesu, prawda? Też tak myślałem, bo przecież wszyscy wokół tak o mnie mówili. Kilka razy nawet w gazecie pojawiał się artykuł z nagłówkiem „człowiek roku” albo „sam zapracował na swój sukces”. I jak tu nie wierzyć, skoro wszyscy temu wierzą? Uśmiechasz się teraz i zadajesz sobie w głowie pytanie, o co mi chodzi? Już odpowiadam. Zostałem człowiekiem sukcesu, dokonałem wszystkiego, co miałem zaplanowane i w tym momencie, gdy powinienem się cieszyć, że spełniłem swoje marzenie, ogarnął mnie smutek, a może lepszym słowem jest strach. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co dalej. Usiadłem na fotelu  w moim apartamencie, spojrzałem na panoramę miasta, które tonęło w snach. Ja nie spałem, bo przecież tak się nauczyłem, że pracuję nawet nocą. Patrzyłem na tysiące świateł i czułem pustkę. Zadawałem sobie kilka razy pytanie: „co dalej?”. Tonąłem i nikt nie wyciągnął do mnie ręki. Oczywiście, mogłem dalej pracować w mojej firmie, a właściwie mógłbym już iść na dożywotni urlop i do końca życia nadal żyć w bogactwie. Odstawiłem na mahoniowe biurko szklankę z najdroższym whisky i wtedy po moim apartamencie odbił się echem dźwięk uderzania szkła o drewno. Zrozumiałem, że tak naprawdę nie mam nic, prócz milionów na koncie. Przez wiele lat nie spotkałem, albo nie zauważyłem kobiety, którą bym pokochał. Nie miałem dzieci. Moja rodzina, dawno przeze mnie zapomniana, żyła pewnie nadal w małej wiosce. Nie odwiedzałem ich od momentu skończenia studiów. To nie tak, że nie czułem takiej potrzeby. Ja po prostu tłumaczyłem się zawsze brakiem czasu, a po kilku latach nie odwiedzałem ich nawet na Święta Bożego Narodzenia. Rodzicom wysyłałem regularnie pieniądze, by mogli żyć w przyzwoitych warunkach, ale jak się okazało po ich poniekąd przedwczesnej śmierci, nigdy nie skorzystali z mojej pomocy. Mama umarła na raka piersi w wieku pięćdziesięciu trzech lat. Ojciec rok później na zawał. Rodzeństwa nie miałem, więc wyprawiłem pogrzeb sam, to znaczy wysłałem ludzi, by zrobili to za mnie. Nie miałem chyba odwagi pojechać do mojej rodzinnej miejscowości i spojrzeć w twarz ciotkom i wujkom. Kilka lat po śmierci rodziców przyjechał do mnie kuzyn mojego ojca, chciał odwiedzić swojego chrześniaka. Przywitałem go, jak tylko najpiękniej potrafiłem, poszliśmy na obiad. Wuj powiedział mi słowa, które zrozumiałem dopiero po jakimś czasie: „Twoja matka zawsze uważała cię za największy skarb swojego życia. Nikt z nas nie był ślepy, wiedzieliśmy, że odwróciłeś się od nas. Ona zawsze kłamała za ciebie, mówiąc że dzwonisz i nawet kilka razy odwiedziłeś swoich staruszków. ” Matczyna miłość nie zna granic, to dzieci są głupimi istotami, które nie potrafią tego dostrzec, a gdy już opadną im klapki z oczu, jest za późno. Pojechałem na grób rodziców, późnym popołudniem, znów nie chciałem by ktokolwiek mnie zobaczył. Stałem przy ich nagrobku, czytając wypisane nazwiska i nie potrafiłem zrozumieć, co w tym momencie czuję. W mojej głowie nie było myśli, kompletna pustka. Potem gdy tak siedziałem w moim apartamencie, zupełnie sam...nie, ja wcale nie narzekam…w jednej chwili dotarła do mnie cała prawda.
Nie jestem panem swojego losu, nic nie zależy ode mnie. Nie zrobiłem w życiu nic, co byłoby odpowiednie dla mnie. Zyskując wszystko, straciłem wszystko. Ironia losu, nieprawdaż? Nie miałem w życiu nic, prócz moim pieniędzy, które rządziły mną i kierowały moimi ruchami. Zostałem marionetką w moim własnym teatrze. Miałem być panem i władcą, a stałem się kukłą.
Wypłaciłem z konta dużą sumę pieniędzy. Oddałem potrzebującym w moim miasteczku, ale nie podpisałem się pod tym darem – wiedziałem, że ode mnie nikt nie przyjmie darowizny. Nie było to akt z tych, które mają być odkupieniem grzechów, to był pierwszy krok do bycia człowiekiem. Następnego ranka zgłosiłem swój apartament do biura nieruchomości, sprzedałem go za trzy dni za kolosalną sumę. Nawet się nie targowałem, bo i po co – pieniędzy miałem pod dostatkiem. Kupiłem niewielkie, dwupokojowe mieszkanie w średniozamożnej dzielnicy. Sprzedałem samochód, zamieniając go na jeep’a. Było to moje marzenie, gdy byłem nastolatkiem – chciałem jeździć na długie wycieczki, zwiedzać Europę autem. Największy problem miałem z moją firmą, nie miałem sumienia zwalniać z dnia na dzień moich pracowników. Spośród najwyżej postawionych wybrałem cztery osoby – dwie kobiety i dwóch mężczyzn – między których podzieliłem udziały. Powierzyłem w ich ręce dorobek kilku lat mojego życia, ale nie żałowałem. Wiesz, ta firma wciąż działa i ma się całkiem dobrze. Gdy odchodziłem, pożegnałem się z wszystkimi pracownikami, mówiąc że więcej moja noga nie postanie w tym budynku, ale im życzę szczęśliwych decyzji w życiu. Nie wróciłem tam już nigdy więcej. Zapytasz, czy znów nie miałem odwagi. Tym razem, nie chciałem po prostu wracać do przeszłości, która nie miała żadnego sensu. Ona nie odebrała mi wszystkiego, bo to przecież była moja decyzja, prawda? Z dnia na dzień zmieniłem swoje życie.
Kim dziś jestem? Nie jestem panem swojego losu. Nie jestem człowiekiem sukcesu.
Nazywam się Marek Dębski. Skończyłem prawo.
Mam trzydzieści siedem lat. Zaczynam życie od początku.

E.


PS. Co do notki "I jak tam po odcinku?" to pojawi się najprawdopodobniej jutro. Miałam ją zrobic wcześniej, bo oglądałam prapremierę, ale nie miałam czasu, a teraz też mam multum rzeczy na głowie :) Ale obiecuję, że się pojawi, bo odcinek pozbawił mnie wszelkich emocji. Prawie płakałam :) Przez Mareczka, jak już pewnie wiecie. Szkoda mi Go było... Ale co ja Wam to tu piszę :) Jutro będzie notka, więc i opinia :)

Domcia

4 komentarze:

  1. Nie taka 'nowa fanka'. ;p to ja Ewa, która już wcześniej powierzyła Wam swoje opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiedziałam, że skądś znam ten sposób pisania! :D No to etykietkę zmieniam i lecisz do swojej zakładki :D

      Domcia

      Usuń
  2. Jesteś super E.!!!! Dawno nie czytałam tak wciągającego opowiadania. Pochłonęło mnie bez reszty. Jesteś naprawdę świetna! Czekam na Twoje pozostałe opowiadania!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super opo! Jak zawsze zresztą. :D
    Czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń