Paula
Rozprawa dobiegła końca. Sędzia wygłosił ten niepomyślny dla nich wyrok. Wyrok, który brzęczał w głowie każdego z przyjaciół. Nie udało się - to koniec. Agata odwróciła się w stronę Marka. Podszedł do niej. Ich oczy się spotkały. Zobaczył czające się tak nieopisane smutek, żal, rozpacz, gorycz. Chciał ją przytulić. Położyła ręce na jego klatce piersiowej. Sam czuł gorycz porażki jaką poniósł na całej linii zostawiając tę dziewczynę. Jej już szkliły się oczy, łzy zaczynały cieknąc. Pokręciła głową zrezygnowana. Wzięła torbę i wybiegła z sądu. Jego krzyk niósł się przez cały hall, ona już była w samochodzie, zapalała silnik. Pojechała do domu. Szlochając rzuciła się na łóżko. Wylewała cały żal i smutek w poduszkę, która z minuty na minutę była coraz bardziej przesiąknięta jej słonymi łzami. Dopiero sen przyniósł ukojenie, jednak też nie na długo. Rano wstała tak samo wcześnie jak zwykle. Zaczęła w pośpiechu szykować się do pracy… Stop! Jakiej pracy? Przecież ona NIE ma pracy! Postanowiła pojechać zaraz do Bydgoszczy, w końcu na dłużej skoro w Warszawie i tak nie miała kompletnie nic ciekawego do roboty.
Marek miał straszne urwanie głowy, nie miał na nic czasu. Może i dobrze, zajął myśli czymś innym. Chciał Agacie dać trochę czasu, jednocześnie wiedział, że musi ją przeprosić. Kobieta od dwóch dni nie pojawiła się w kancelarii. Mężczyzna codziennie rano patrząc w lustro myślał „Im bardziej ciebie zapominam, tym bardziej twarz ta mnie przeraża, co z lustra patrzy na mnie co dzień, jak smutny sędzia na zbrodniarza… Im bardziej ciebie mi nie trzeba, tym bardziej twarz ta mi niemiła, co z lustra patrzy na mnie co dzień, jakby mną była – i nie była...” Tak, czuł się za zbrodniarza. Tak nie mógł patrzeć na siebie w lustrze za to co zrobił. Tak bardzo tęsknił za nią, za jej uśmiechem, roziskrzonymi oczami, jej żartami. Potrzebował jej, jak ryba wody. Postanowił pojechać do niej dziś po pracy. Jak zdecydował tak samo zrobił. Kupił wszystkie czerwone róże jakie były w kwiaciarni zaczął dobijać się do jej drzwi – bez skutku, dzwonić - na daremnie. Przybysz odrzucała każde jego połączenie. Wrzucił kwiaty do najbliższego śmietnika. Pojechał do Doroty. Gdy rudowłosa mu otworzyła, zapytał od razu bez ceregieli:
- Nie wiesz co się dzieje z Agatą? Nie ma jej kancelarii, w domu, telefonów nie odbiera.
- Marek, ty nic nie wiesz?
- Co mam wiedzieć? Coś jej się stało tak? W którym jest szpitalu.
- Marek, Marek spokojnie. Jest cała i zdrowa w Bydgoszczy. Nie dawno z nią rozmawiałam .
- Cco? Dzięki. – Już chciał wychodzić i wyjeżdżać, teraz, zaraz.
- Marek…
- Tak?
- „Ją już ktoś okłamał podle, zawiódł nocny bar i blask ekranów,
daj jej lepszy świt niż ten, co zna już”.
Marek uśmiechnął się tylko lekko i już go nie było. Wsiadł do swojej półterenówki, wcisnął pedał gazu i pomknął w kierunku Bydgoszczy. Gdzie tylko mógł jak zwykle na tej trasie rozpędzał się i do 120 km/h. Gnał z czasem jak szalony. Chciał ją jak najszybciej zobaczyć, przeprosić, usłyszeć jej kochany śmiech, sprawić by się uśmiechnęła.
Gdy dojechał na miejsce, kupił w najbliższym sklepie pudełko jej ulubionych czekoladek i dobre wino. Przy Agacie poznawał to piękne miasto jak własną kieszeń. Był tu z nią już kilka razy, pokazała mu najurokliwsze jego zakątki. Drogę do jej domu tylokrotnie przemierzaną znał na pamięć, poznałby z zamkniętymi oczami.
Zadzwonił domofonem. Dźwięk, oznajmiający, że ktoś chce się dostać do środka rozległ się po całym domu. „Kogo tam niesie?” pomyślał Przybysz. Ubrał swoje kochane filcowe papucie i poczłapał w nich do drzwi wejściowych. Jakież było jego zdumienie, gdy zobaczył, kto stoi na progu.
- Kogo ja widzę, Marek! – krzyknął uradowany – Zosia stawiaj wodę. Mamy gościa! – oznajmił donośnym głosem w stronę kuchni - Przyjechałeś odwiedzić ulubionego przyszłego teścia?
Marek zmieszał się lekko. Już wiedział, dlaczego Agatę tak to irytowało. Uwielbiał jej tatę i jego żarciki, ale on nigdy nie mógł się powstrzymać od tej jednej konkretnej uwagi.
- A Agaty nie ma?
- Nie ma, Agatki nie ma, poszła na cmentarz do mamy. Powinna już wracać nie długo.
- Dziękuję, wyjdę jej naprzeciw.
- Drugi nagrobek na końcu po lewej! – krzyknął za oddalającym się mężczyzną.
Zostawił samochód pod domem i ruszył pieszo. Delikatny jesienny wiatr owiewał jego twarz. Próbował ułożyć w głowie jakąś sensowną formułkę, jednak żadna nie była wystarczająco dobra. Postanowił zdać się na los.
Na ławeczce przy nagrobku siedzi samotna, przygnębiona, przygarbiona brunetka. Wiatr rozwiewa jej włosy. Zamyślona, nie zauważa, że ktoś podchodzi do niej od tyłu. Zakrywa dłońmi jej ręce. Dziewczyna zaczyna się bać.
- Zgadnij kto to? – mówi tym swoim subtelnym głosem.
Ten dźwięk jego głosu pozna wszędzie. Tak długo go nie słyszała, nie widziała, tęskniła. Bierze jego dłonie w swoje. Mężczyznę przechodzi ciepło jej rąk. Odsłania oczy. Odwraca się w jego stronę i rzuca mu się na szyję. Po chwili wyswobadza się z objęć zostawiając tylko dłonie na jego klatce piersiowej.
- Co, przyjechałeś po poradę prawną? – prycha z pogardą.
- Nie, Agatko…
- Nie? To co tu robisz? Wiem, dostałeś przypadkiem jakąś sprawę tutaj?
- Nie, Agata, ja … stęskniłem się za tobą.
- O, a to nowość. – odparła, cały czas była na niego wściekła, jednocześnie nie mogła bez niego wytrzymać, bez jego docinków, wspólnych sprzeczek. Przez głupiego klimatyzatora wszystko przepadło. Usiadła na ławce z powrotem i zapatrzyła się w nagrobek. Mężczyzna usiadł koło niej.
- Dzisiaj rocznica - westchnęła z żalem cicho – Marek położył jej rękę na ramieniu.
Nastała chwila milczenia, którą zakłócał tylko wiatr.
- Posłuchaj, mam coś dla ciebie – wyciągnął zza pleców wino i czekoladki, znów nastała niezręczna cisza - … Przepraszam, nie wiem co sobie myślałem, zrobiłem to dla ciebie, choć wiem, że powinien był cię posłuchać być fair… ja też chciałem zrobić coś sam dla naszej kancelarii, kancelarii i ciebie… Jak cię teraz w niej nie ma to strasznie nudno jest, wiesz? Bez tych naszych sprzeczek, kłótni, docinków… A było nie raz głośno. Się Bartuś nasłuchał.
Szturchnął ją delikatnie w ramię.
- I co myślisz, że bombonierka i zwykłe przepraszam wystarczy? – odezwała się wreszcie.
- Nie zwykłe, a szczere. „Nazywam się winny, bo cokolwiek zrobiłbym| Już nigdy nie będę| tym z kim zawsze chciałaś być” – zanucił piosenkę, która prześladowała go już od kilku dni. Wstał z ławki, odwrócił się i skierował do bramy.
- Marek!
Odwrócił się. Popatrzył jej w oczy. Nigdy nie potrafił jej rozgryźć.
- Wiem, że to nie twoja wina… I tak nic by to nie zmieniło – uśmiechnęła się lekko.
Mężczyzna poczuł jak wielki kamień spada z jego serca.
- Może wróciłabyś do Warszawy ze mną? W kancelarii i tak by się jakieś zajęcie znalazło, mogłabyś robić za aplikantkę, nikt by się nie zorientował – zażartował i oboje wybuchnęli śmiechem.
- Wrócę…. Ale jeszcze nie teraz… Może… za to ty byś został na noc. Wino się nie zmarnuje – powiedziała puszczając mu oczko.
Zrobiło się coraz zimniej. Mężczyzna zdjął marynarkę i zarzucił Agacie na plecy. Podał jej rękę mówiąc:
- Madam…
Ona ujęła jego dłoń i kroczyli razem przez ciemne ulice Bydgoszczy.
Leszkowelove.
Świetne opo ;) "Nazywam się winny, bo cokolwiek zrobiłbym| Już nigdy nie będę| tym z kim zawsze chciałaś być" - mi też ta piosenka nie daje spokoju - czy to Łukasz Zagrobelny?
OdpowiedzUsuńMateusz Mijal - Winny :)
UsuńNoto błysnęłam znajomością muzyki xD Ale samą piosenkę kojarzę ;)
UsuńCud, miód i malina ! ;* Świetne opowidanie czekam na kolejne ! ;*
OdpowiedzUsuńNaprawdę dziękuję za tak miłe komentarze... Bardzo się cieszę że tak się podoba, zaraz zabieram się a takim razie za kolejną część ;*
OdpowiedzUsuńTo kiedy będzie kolejne ?? <3
OdpowiedzUsuńmam juz dużo napisane i bardzo chciałabym dodać ale za bardzo nie mam jak wrócę 27 najpóżniej to wtedy wrzucę. ;*
OdpowiedzUsuń