Miłego czytania :))
Domcia
Cześć, to znowu ja. Wracam po dłuższej przerwie, gdyż Pan
Wena mnie opuścił.
Zanim przeczytacie tę część mojego opa i ją ocenicie, chciałabym prosić o wyrozumiałość. Jest ona najbardziej wymęczona ze wszystkich ‘partów’ tego opa. Mówi sie, że ‘13’ to pechowa liczba i w tym przypadku jest to bardzo trafne stwierdzenie. W niektórych momentach chyba trochę zbyt pofantazjowałam, ale było to potrzebne do dalszych części o ile będziecie je chciały. Zapraszam do lektury. Miłego czytania. :)
„Nie wolno Ci się bać,
Wszystko ma swój czas,
Ty jesteś początkiem do każdego celu”
Mela Koteluk – „Działać bez działania”
Obudziła się dzisiaj dosyć wcześnie. Mimo iż położyła się dopiero koło 3 nad ranem, wyspała się jak nigdy. Cały czas myślała o wczorajszym wieczorze, o nim… Marek wyszedł od niej dopiero o 2 nad ranem. Wcześniej rozmawiali na różne tematy i cieszyli się nawzajem swoją obecnością. Oboje czuli się wczoraj wieczorem wyjątkowo. Chcieli aby w ich życiu było więcej takich chwil, takich wieczorów. Chcieli być ze sobą, jednak ich charaktery nie pozwoliły im na wypowiedzenie tego na głos. Oboje byli nie byli więc pewni, czy ta druga strona chce tego samego. Każdym jednakże słowem, gestem, ruchem, oboje pokazywali sobie jak bardzo im zależy.
Wszedł do kancelarii rozpromieniony i zadowolony. Jadąc do pracy, cały czas rozmyślał o tym co się stało wczoraj… myślał o ich rozmowie. Wczorajszego wieczoru nie padło żadne wyznanie, deklaracja. Nic z tych rzeczy. Ten wieczór był jednak tak bardzo wyjątkowy, ponieważ byli razem i żadne z nich się nigdzie nie spieszyło.
- Cześć Bartek, jest coś dla mnie?
- Czekaj,… Sprawdzę… Nie, nie ma.
- Ilu mam dzisiaj klientów?
- Moment… Już ci powiem… - mówiąc to, szukał odpowiedzi w komputerze – Dzisiaj masz… Trzech klientów... Jedna sprawa o ustalenie zakresu opieki rodzicielskiej, dwa odszkodowania. Wszystko wygląda raczej na łatwe sprawy.
- Dobra. A Dorota u siebie?
- Tak, ale ma teraz klientkę.
- Aha.
Gdy tylko Marek znalazł się w gabinecie, opadł ciężko na krzesło i się zamyślił. Po chwili do jego gabinetu weszła Dorota. Marek siedział przy biurku i patrzył się na drzwi dzielące gabinet jego i Agaty. Domyśliła się, że Marek za nią tęskni. Jej też nie pracowało się tak dobrze bez Agaty. Dzięki niej coś się działo w kancelarii. Dzięki niej, praca tutaj nie była nudna, monotonna.
- Cześć. Czemu taki markotny jesteś?
- Sam nie wiem. Ostatnio nie najlepiej się czuję. Ale przejdzie mi. To tylko małe przeziębienie. – skłamał. Nie chciał się zwierzać ze swoich rozterek miłosnych Dorocie. Jeszcze zadzwoniłaby do Agaty i coś głupiego palnęła. Ufał Dorocie, ale tę sprawę chciał załatwić od początku do końca sam.
- Aha. Słuchaj… bo ja właściwie chciałam Cię o coś prosić. Zaczynają się wakacje i chcieliśmy z Wojtkiem zabrać Zuzię i Filipa do znajomych nad morze. Myśleliśmy wcześniej, żeby pojechać gdzieś dalej, nad jakieś cieplejsze morze, ale nie chciałabym was zostawiać na zbyt długo samych z kancelarią. Poza tym, jeszcze ta cała sprawa z Agatą. Dacie sobie radę sami z Bartkiem?
- Tak, tak. Jasne. A Jasiek nie jedzie z wami?
- Nie. Twierdzi, ze nad polskie morze nie pojedzie. Nad każde, tylko nie polskie.
- No tak… Młodzież… Chociaż… Czekaj… Bo Bartek mi coś ostatnio wspominał, że jedzie z rodzicami gdzieś na kilka dni i czy mógłby dostać urlop. Ja w sumie tez dawno nigdzie nie byłem, więc na ten krótki czas, moglibyśmy zamknąć kancelarię. Ja jutro kończę zaczęte sprawy, a nowych klientów można w miarę możliwości przełożyć. Co ty na to? – zapytał Marek. Miał nadzieję, ze Dorota się zgodzi i będzie miał czas dla Agaty. W tym czasie miał zamiar zabrać ją w kilka miejsc i przede wszystkim spędzić z nią więcej czasu, mieć dla niej cały dzień, a nie tylko popołudnie, czy wieczór.
- No, w sumie… Dobry pomysł. Tobie też przyda się odpoczynek.
- Cześć, mogę przeszkodzić na sekundę? – powiedział Bartek wychylając głowę zza drzwi.
- Tak, tak wchodź. – powiedziała Dorota. – Co się stało?
- Nie, nic się nie stało, tylko chciałem się zapytać, czy będę mógł pojechać, na te kilka dni z rodzicami, czy jestem wam tutaj potrzebny? Bo jak coś, to nie ma problemu. – zapytał Bartek. Widać było po nim, ze nieszczególnie ma ochotę jechać na wakacje z rodzicami, ale przez grzeczność im nie odmówił.
- Spokojnie, możesz pojechać. Ustaliliśmy z Dorotą, że na cztery, może pięć dni, zawieszamy kancelarię. Dorota jedzie z rodziną nad morze, a ja w sumie tez dawno nie miałem urlopu, więc chętnie zrobię sobie wolne, a więc i ty możesz spokojnie wypocząć przez te kilka dni. Oczywiście wszystkie sprawy pozamykasz przed wyjazdem?
- Tak, tak… Dobrze, nie przeszkadzam wam. Dam znać rodzicom. – powiedział już mniej entuzjastycznie i powolnym krokiem wyszedł z gabinetu mecenasa Marka Dębskiego. Wspólnicy popatrzyli na siebie znacząco.
- Pamiętam jak ja kiedyś nie chciałam jechać z moimi rodzicami, to tez uciekałam w pracę lub naukę. Na szczęście moi szefowie w tym wypadku byli bardziej wyrozumiali. Nie to co my. – zaśmiała się. – Dobra, ja wracam do siebie. Właściwie tyle chciałam Ci powiedzieć. Wyjeżdżamy pojutrze, więc zamknięcie kancelarii zostawiam na twojej głowie.
- Spokojnie, dam sobie radę. Nie takie rzeczy się w życiu robiło. Ty masz spokojnie wyjechać i odpoczywać tam na miejscu.– powiedział zawadiacko.
- Eh, Mareczku, Mareczku… - odpowiedziała i wyszła.
Dwa dni później… Nie chciało mu się tam jechać jak jeszcze nigdy w życiu. Nie jedna osoba na jego miejscu byłaby podekscytowana samym lotem, a już tym bardziej rozpierałaby ją ciekawość na temat miejsca docelowego. Jednak on nie był ani odrobinę przejęty. „ Super. Wycieczka z rodzicami do Sydney. Będziemy chodzić po wszelkiego rodzaju muzeach, ojciec będzie cały czas odbierał telefony służbowe z firmy, bo oczywiście znowu mają jakiś niezwykle ważny projekt do skończenia. Ekstra. Będzie tak jak zawsze. Ojciec zajęty sobą, mama wiecznie prosząca go aby wyciszył telefon, ale jednocześnie wypatrująca tylko jakiegoś szyldu muzealnego i on - Bartuś. Synek na doczepkę. Zrobi to co my chcemy, będzie chodził z nami po wszystkich atrakcjach zabawnych dla nas i oczywiście będzie bardzo zadowolony. Tak było zawsze. Jak był mały, to mimo iż zawsze miał wszystkie gadżety jakich tylko dusza zapragnie, brakowało mu bliskiej relacji z własnymi rodzicami. Ojciec cały czas siedzący w biurze, mama albo chodząca po sklepach, kosmetyczkach, umawiająca się z koleżankami, prawie w ogóle nie miała dla niego czasu. Z wiekiem coraz bardziej się do tego przyzwyczajał, ale w jego sercu i tak została pustka. Dojeżdżając do willi rodziców, zastanawiał się dlaczego właściwie zgodził się z nimi pojechać? „Chyba się łudziłem, że może tym razem się zbliżymy do siebie jak prawdziwa rodzina. No cóż, może tym razem się uda.” Wyszedł z samochodu. Jego rodzice czekali w drzwiach.
- Cześć, to jak, jedziemy? – powiedział smętnie na powitanie. Jego mama od razu to wyczuła. Bardzo czekała na ten wyjazd. Miała nadzieję, że będzie inny niż pozostałe. Chciała podczas niego szczerze porozmawiać z synem. Miała nadzieję, że on to doceni.
Tymczasem w innej części Warszawy, rodzina Gawronów kończyła się pakować. Niestety, los im nie sprzyjał. Filip jak zwykle wariował i nie zwracał uwagi na upomnienia rodziców. W pewnym momencie musiał się wywrócić. Pech chciał, że pokaleczył sobie nie tylko kolano, ale również i ręce. Zrobiło się ‘małe’ zamieszanie w skutek czego obudziła się mała Zuzia. Dorota nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Z jednej strony malutka jeszcze Zuzia, a z drugiej Filip. Obydwoje jej potrzebowali. Wojtek jeszcze pakował bagaże, więc zawołała Jaśka żeby zajął się siostrą. Sama podeszła do Filipa, który cały czas powtarzał: „ Mamo, boli! Kiedy jedziemy?” No cóż, macierzyństwo ma swoje uroki jak i również złe strony. Nie zamieniłaby tego jednak na nic.
Po pół godzinie udało im się wyjechać. Filip się uspokoił, Zuzia z powrotem zasnęła. Jednak Dorota dalej była niespokojna. Nie chciała zostawiać Jaśka samego w domu.
- Spokojnie, nic mu nie będzie. Przecież nie będzie sam. – uspokajał żonę Wojtek.
- Jak to: nie będzie sam?!
- Zapomniałaś już jak się umówiliśmy, że godzinę po naszym wyjeździe przyjadą twoi rodzice? To miała być niespodzianka dla niego. – powiedział przebiegle.
- Co? Moi rodzice? – popatrzyła się ze zdziwieniem na męża, lecz po chwili wszystko sobie przypomniała. – Aha! No tak. Przepraszam, ostatnio miałam tyle na głowie. Musiałam domknąć 3 sprawy, a potem jeszcze spakować dzieci. – powiedziała i odetchnęła z ulgą.
- Babcia i dziadek przyjadą? Jasiek będzie z nimi w domu? Sam? To nie fair! – wypowiedział swój sprzeciw zaspany Filip. Kilka minut temu obudziły go spore wstrząsy samochodu i jedyne co zakodował z rozmowy rodziców to, że jego starzy brat zostanie sam z dziadkami i oni będą mu kupować różne fajne rzeczy. Nie mieściło mu się to w głowie.
- A ty co podsłuchujesz? Hm? – udawał złość Wojtek. – Tak, Jasiek będzie sam z dziadkami, ale w jego wieku takie niespodziewane wizyty dziadków, jak jeszcze się jest samemu w domu, nie są najlepszym pomysłem. Jak będziesz w jego wieku to zrozumiesz. – uśmiechnął się porozumiewawczo do żony.
Tego wieczoru rodzina Janowskich siedziała razem w salonie wynajętego apartamentu. Wszyscy byli zadowoleni. Podczas podróży atmosfera się ociepliła. Bartek był mile zaskoczony. Cieszył się, że jednak pojechał z rodzicami. To była dobra decyzja. Wspólny wyjazd zapowiadał się obiecująco.
Tymczasem w szarej kamienicy, Agata Przybysz znowu przeglądała oferty pracy i znowu nie mogła znaleźć nic ciekawego. Wiedziała jednak, że coś musi znaleźć, ponieważ nie ma na tyle oszczędności by nie musiała pracować. Zamknęła laptopa i usadowiła się wygodniej na kanapie. Przez dwa ostatnie dni nie widziała się z Markiem. Brakowało jej jego obecności. W pewnej chwili usłyszała wibracje telefonu. Spojrzała na wyświetlacz: Dębski. Odczytała wiadomość: „Co robisz za 2 godziny? Mam niespodziankę.” „Nic. A gdzie ta niespodzianka?” – brzmiała odpowiedź. „Jak Ci powiem, to nie będzie niespodzianki. Wiedz tyle, że to taka jakby wycieczka, więc zapakuj kilka potrzebnych rzeczy.” Po odczytaniu tej wiadomości, Agata była totalnie zdezorientowana. Wycieczka? Co on wymyślił? Była jednocześnie bardzo ciekawa pomysłu Marka i przejęta. Równocześnie nie wiedziała jak ma się zachować. Gdzie on ją zabierze? Wstała z kanapy i zapakowała do małego plecaka kilka potrzebnych rzeczy. Dwie godziny później, do mieszkania agaty zapukał Marek Dębski. Jego czarne okulary były nisko na nosie i bacznie się przyglądał koleżance. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Na nogach zamiast szpilek miała zwykłe trampki. Do tego zamiast sztywnego kostiumu założyła dżinsy i luźną bluzkę. Wyglądała zjawiskowo. Zauważył też, że jest trochę przygnębiona i zdezorientowana. Postanowił trochę rozładować atmosferę.
***
Jak się wam podobało? Wiem, że było tu mało Margaty, ale chciałam wspomnieć tez o pozostałej dwójce pracowników kancelarii, bo moim zdaniem w wielu opach są oni zaniedbywani. Obiecuję, że w następnym opo będzie baaardzo dużo MarGaty :)
Dasiy
Zanim przeczytacie tę część mojego opa i ją ocenicie, chciałabym prosić o wyrozumiałość. Jest ona najbardziej wymęczona ze wszystkich ‘partów’ tego opa. Mówi sie, że ‘13’ to pechowa liczba i w tym przypadku jest to bardzo trafne stwierdzenie. W niektórych momentach chyba trochę zbyt pofantazjowałam, ale było to potrzebne do dalszych części o ile będziecie je chciały. Zapraszam do lektury. Miłego czytania. :)
„Nie wolno Ci się bać,
Wszystko ma swój czas,
Ty jesteś początkiem do każdego celu”
Mela Koteluk – „Działać bez działania”
Obudziła się dzisiaj dosyć wcześnie. Mimo iż położyła się dopiero koło 3 nad ranem, wyspała się jak nigdy. Cały czas myślała o wczorajszym wieczorze, o nim… Marek wyszedł od niej dopiero o 2 nad ranem. Wcześniej rozmawiali na różne tematy i cieszyli się nawzajem swoją obecnością. Oboje czuli się wczoraj wieczorem wyjątkowo. Chcieli aby w ich życiu było więcej takich chwil, takich wieczorów. Chcieli być ze sobą, jednak ich charaktery nie pozwoliły im na wypowiedzenie tego na głos. Oboje byli nie byli więc pewni, czy ta druga strona chce tego samego. Każdym jednakże słowem, gestem, ruchem, oboje pokazywali sobie jak bardzo im zależy.
Wszedł do kancelarii rozpromieniony i zadowolony. Jadąc do pracy, cały czas rozmyślał o tym co się stało wczoraj… myślał o ich rozmowie. Wczorajszego wieczoru nie padło żadne wyznanie, deklaracja. Nic z tych rzeczy. Ten wieczór był jednak tak bardzo wyjątkowy, ponieważ byli razem i żadne z nich się nigdzie nie spieszyło.
- Cześć Bartek, jest coś dla mnie?
- Czekaj,… Sprawdzę… Nie, nie ma.
- Ilu mam dzisiaj klientów?
- Moment… Już ci powiem… - mówiąc to, szukał odpowiedzi w komputerze – Dzisiaj masz… Trzech klientów... Jedna sprawa o ustalenie zakresu opieki rodzicielskiej, dwa odszkodowania. Wszystko wygląda raczej na łatwe sprawy.
- Dobra. A Dorota u siebie?
- Tak, ale ma teraz klientkę.
- Aha.
Gdy tylko Marek znalazł się w gabinecie, opadł ciężko na krzesło i się zamyślił. Po chwili do jego gabinetu weszła Dorota. Marek siedział przy biurku i patrzył się na drzwi dzielące gabinet jego i Agaty. Domyśliła się, że Marek za nią tęskni. Jej też nie pracowało się tak dobrze bez Agaty. Dzięki niej coś się działo w kancelarii. Dzięki niej, praca tutaj nie była nudna, monotonna.
- Cześć. Czemu taki markotny jesteś?
- Sam nie wiem. Ostatnio nie najlepiej się czuję. Ale przejdzie mi. To tylko małe przeziębienie. – skłamał. Nie chciał się zwierzać ze swoich rozterek miłosnych Dorocie. Jeszcze zadzwoniłaby do Agaty i coś głupiego palnęła. Ufał Dorocie, ale tę sprawę chciał załatwić od początku do końca sam.
- Aha. Słuchaj… bo ja właściwie chciałam Cię o coś prosić. Zaczynają się wakacje i chcieliśmy z Wojtkiem zabrać Zuzię i Filipa do znajomych nad morze. Myśleliśmy wcześniej, żeby pojechać gdzieś dalej, nad jakieś cieplejsze morze, ale nie chciałabym was zostawiać na zbyt długo samych z kancelarią. Poza tym, jeszcze ta cała sprawa z Agatą. Dacie sobie radę sami z Bartkiem?
- Tak, tak. Jasne. A Jasiek nie jedzie z wami?
- Nie. Twierdzi, ze nad polskie morze nie pojedzie. Nad każde, tylko nie polskie.
- No tak… Młodzież… Chociaż… Czekaj… Bo Bartek mi coś ostatnio wspominał, że jedzie z rodzicami gdzieś na kilka dni i czy mógłby dostać urlop. Ja w sumie tez dawno nigdzie nie byłem, więc na ten krótki czas, moglibyśmy zamknąć kancelarię. Ja jutro kończę zaczęte sprawy, a nowych klientów można w miarę możliwości przełożyć. Co ty na to? – zapytał Marek. Miał nadzieję, ze Dorota się zgodzi i będzie miał czas dla Agaty. W tym czasie miał zamiar zabrać ją w kilka miejsc i przede wszystkim spędzić z nią więcej czasu, mieć dla niej cały dzień, a nie tylko popołudnie, czy wieczór.
- No, w sumie… Dobry pomysł. Tobie też przyda się odpoczynek.
- Cześć, mogę przeszkodzić na sekundę? – powiedział Bartek wychylając głowę zza drzwi.
- Tak, tak wchodź. – powiedziała Dorota. – Co się stało?
- Nie, nic się nie stało, tylko chciałem się zapytać, czy będę mógł pojechać, na te kilka dni z rodzicami, czy jestem wam tutaj potrzebny? Bo jak coś, to nie ma problemu. – zapytał Bartek. Widać było po nim, ze nieszczególnie ma ochotę jechać na wakacje z rodzicami, ale przez grzeczność im nie odmówił.
- Spokojnie, możesz pojechać. Ustaliliśmy z Dorotą, że na cztery, może pięć dni, zawieszamy kancelarię. Dorota jedzie z rodziną nad morze, a ja w sumie tez dawno nie miałem urlopu, więc chętnie zrobię sobie wolne, a więc i ty możesz spokojnie wypocząć przez te kilka dni. Oczywiście wszystkie sprawy pozamykasz przed wyjazdem?
- Tak, tak… Dobrze, nie przeszkadzam wam. Dam znać rodzicom. – powiedział już mniej entuzjastycznie i powolnym krokiem wyszedł z gabinetu mecenasa Marka Dębskiego. Wspólnicy popatrzyli na siebie znacząco.
- Pamiętam jak ja kiedyś nie chciałam jechać z moimi rodzicami, to tez uciekałam w pracę lub naukę. Na szczęście moi szefowie w tym wypadku byli bardziej wyrozumiali. Nie to co my. – zaśmiała się. – Dobra, ja wracam do siebie. Właściwie tyle chciałam Ci powiedzieć. Wyjeżdżamy pojutrze, więc zamknięcie kancelarii zostawiam na twojej głowie.
- Spokojnie, dam sobie radę. Nie takie rzeczy się w życiu robiło. Ty masz spokojnie wyjechać i odpoczywać tam na miejscu.– powiedział zawadiacko.
- Eh, Mareczku, Mareczku… - odpowiedziała i wyszła.
Dwa dni później… Nie chciało mu się tam jechać jak jeszcze nigdy w życiu. Nie jedna osoba na jego miejscu byłaby podekscytowana samym lotem, a już tym bardziej rozpierałaby ją ciekawość na temat miejsca docelowego. Jednak on nie był ani odrobinę przejęty. „ Super. Wycieczka z rodzicami do Sydney. Będziemy chodzić po wszelkiego rodzaju muzeach, ojciec będzie cały czas odbierał telefony służbowe z firmy, bo oczywiście znowu mają jakiś niezwykle ważny projekt do skończenia. Ekstra. Będzie tak jak zawsze. Ojciec zajęty sobą, mama wiecznie prosząca go aby wyciszył telefon, ale jednocześnie wypatrująca tylko jakiegoś szyldu muzealnego i on - Bartuś. Synek na doczepkę. Zrobi to co my chcemy, będzie chodził z nami po wszystkich atrakcjach zabawnych dla nas i oczywiście będzie bardzo zadowolony. Tak było zawsze. Jak był mały, to mimo iż zawsze miał wszystkie gadżety jakich tylko dusza zapragnie, brakowało mu bliskiej relacji z własnymi rodzicami. Ojciec cały czas siedzący w biurze, mama albo chodząca po sklepach, kosmetyczkach, umawiająca się z koleżankami, prawie w ogóle nie miała dla niego czasu. Z wiekiem coraz bardziej się do tego przyzwyczajał, ale w jego sercu i tak została pustka. Dojeżdżając do willi rodziców, zastanawiał się dlaczego właściwie zgodził się z nimi pojechać? „Chyba się łudziłem, że może tym razem się zbliżymy do siebie jak prawdziwa rodzina. No cóż, może tym razem się uda.” Wyszedł z samochodu. Jego rodzice czekali w drzwiach.
- Cześć, to jak, jedziemy? – powiedział smętnie na powitanie. Jego mama od razu to wyczuła. Bardzo czekała na ten wyjazd. Miała nadzieję, że będzie inny niż pozostałe. Chciała podczas niego szczerze porozmawiać z synem. Miała nadzieję, że on to doceni.
Tymczasem w innej części Warszawy, rodzina Gawronów kończyła się pakować. Niestety, los im nie sprzyjał. Filip jak zwykle wariował i nie zwracał uwagi na upomnienia rodziców. W pewnym momencie musiał się wywrócić. Pech chciał, że pokaleczył sobie nie tylko kolano, ale również i ręce. Zrobiło się ‘małe’ zamieszanie w skutek czego obudziła się mała Zuzia. Dorota nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Z jednej strony malutka jeszcze Zuzia, a z drugiej Filip. Obydwoje jej potrzebowali. Wojtek jeszcze pakował bagaże, więc zawołała Jaśka żeby zajął się siostrą. Sama podeszła do Filipa, który cały czas powtarzał: „ Mamo, boli! Kiedy jedziemy?” No cóż, macierzyństwo ma swoje uroki jak i również złe strony. Nie zamieniłaby tego jednak na nic.
Po pół godzinie udało im się wyjechać. Filip się uspokoił, Zuzia z powrotem zasnęła. Jednak Dorota dalej była niespokojna. Nie chciała zostawiać Jaśka samego w domu.
- Spokojnie, nic mu nie będzie. Przecież nie będzie sam. – uspokajał żonę Wojtek.
- Jak to: nie będzie sam?!
- Zapomniałaś już jak się umówiliśmy, że godzinę po naszym wyjeździe przyjadą twoi rodzice? To miała być niespodzianka dla niego. – powiedział przebiegle.
- Co? Moi rodzice? – popatrzyła się ze zdziwieniem na męża, lecz po chwili wszystko sobie przypomniała. – Aha! No tak. Przepraszam, ostatnio miałam tyle na głowie. Musiałam domknąć 3 sprawy, a potem jeszcze spakować dzieci. – powiedziała i odetchnęła z ulgą.
- Babcia i dziadek przyjadą? Jasiek będzie z nimi w domu? Sam? To nie fair! – wypowiedział swój sprzeciw zaspany Filip. Kilka minut temu obudziły go spore wstrząsy samochodu i jedyne co zakodował z rozmowy rodziców to, że jego starzy brat zostanie sam z dziadkami i oni będą mu kupować różne fajne rzeczy. Nie mieściło mu się to w głowie.
- A ty co podsłuchujesz? Hm? – udawał złość Wojtek. – Tak, Jasiek będzie sam z dziadkami, ale w jego wieku takie niespodziewane wizyty dziadków, jak jeszcze się jest samemu w domu, nie są najlepszym pomysłem. Jak będziesz w jego wieku to zrozumiesz. – uśmiechnął się porozumiewawczo do żony.
Tego wieczoru rodzina Janowskich siedziała razem w salonie wynajętego apartamentu. Wszyscy byli zadowoleni. Podczas podróży atmosfera się ociepliła. Bartek był mile zaskoczony. Cieszył się, że jednak pojechał z rodzicami. To była dobra decyzja. Wspólny wyjazd zapowiadał się obiecująco.
Tymczasem w szarej kamienicy, Agata Przybysz znowu przeglądała oferty pracy i znowu nie mogła znaleźć nic ciekawego. Wiedziała jednak, że coś musi znaleźć, ponieważ nie ma na tyle oszczędności by nie musiała pracować. Zamknęła laptopa i usadowiła się wygodniej na kanapie. Przez dwa ostatnie dni nie widziała się z Markiem. Brakowało jej jego obecności. W pewnej chwili usłyszała wibracje telefonu. Spojrzała na wyświetlacz: Dębski. Odczytała wiadomość: „Co robisz za 2 godziny? Mam niespodziankę.” „Nic. A gdzie ta niespodzianka?” – brzmiała odpowiedź. „Jak Ci powiem, to nie będzie niespodzianki. Wiedz tyle, że to taka jakby wycieczka, więc zapakuj kilka potrzebnych rzeczy.” Po odczytaniu tej wiadomości, Agata była totalnie zdezorientowana. Wycieczka? Co on wymyślił? Była jednocześnie bardzo ciekawa pomysłu Marka i przejęta. Równocześnie nie wiedziała jak ma się zachować. Gdzie on ją zabierze? Wstała z kanapy i zapakowała do małego plecaka kilka potrzebnych rzeczy. Dwie godziny później, do mieszkania agaty zapukał Marek Dębski. Jego czarne okulary były nisko na nosie i bacznie się przyglądał koleżance. Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Na nogach zamiast szpilek miała zwykłe trampki. Do tego zamiast sztywnego kostiumu założyła dżinsy i luźną bluzkę. Wyglądała zjawiskowo. Zauważył też, że jest trochę przygnębiona i zdezorientowana. Postanowił trochę rozładować atmosferę.
***
Jak się wam podobało? Wiem, że było tu mało Margaty, ale chciałam wspomnieć tez o pozostałej dwójce pracowników kancelarii, bo moim zdaniem w wielu opach są oni zaniedbywani. Obiecuję, że w następnym opo będzie baaardzo dużo MarGaty :)
Dasiy
podoba mi sie strasznie to ze rozwinelas tez wlasnie ten watek pozostalych przyjaciol Agaty :)
OdpowiedzUsuńnie moge sie doczekac nastepnej czesci :D
az mnie ciekawosc zrzera gdzie ten Marek Agate wywleka :)
Użyłaś cytatu z mojej ulubionej piosenki Meli Koteluk (zaraz obok Dlaczego drzewa nic nie mówią i Spadochron), czym urzekłaś mnie od samego początku :) Po drugie z opowiadania na opowiadanie piszesz coraz lepiej, skupiasz się na detalach, tworzysz wręcz mini portrety psychologiczne. Mam nadzieję, że wena Cię znajdzie, bo jestem ciekawa, co ten Marek znowu wymyślił ;) A jeśli chodzi o wenę, to ze mną też jest ciężko, część 4 mojego opowiadania nie jest dokładnie tą wizją, którą miałam w głowie, aż nie wiem czy wysyłać. Wena raz jest, raz jej nie ma, trzeba korzystać, kiedy się pojawi xd A.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe komentarze. <3
OdpowiedzUsuńNawet nie macie pojęcia jak bardzo takie komentarze cieszą (zwłaszcza takie długie komentarze). Póki co, w kolejnej części jestem na etapie podróży Marka i Agaty. Mam nadzieję, że następna część się wam tak samo spodoba.
Daisy
P.S.
A. - nie zastanawiaj się, tylko wysyłaj!